itle>Skandal w arystokracji
Skandal w arystokracji
Język, postacie i poglądy zawarte w tej publikacji nie odzwierciedlają poglądów ani opinii wydawcy. Utwór ma charakter publikacji historycznej, ukazującej postawy i tendencje charakterystyczne dla czasów, z których pochodzi.
Zdjęcie na okładce: Shutterstock
Copyright © 2019, 2020 Daniel Bachrach i SAGA Egmont
Wszystkie prawa zastrzeżone
ISBN: 9788726534788
1. Wydanie w formie e-booka, 2020
Format: EPUB 2.0
Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą SAGA Egmont oraz autora.
SAGA Egmont, spółka wydawnictwa Egmont
Aczkolwiek w mojej długoletniej praktyce policyjnej miałem bardzo dużo spraw, które laikom mogą się wydać wprost wytworem bujnej wyobraźni, to jednak opisany obecnie przeze mnie przypadek jest również historią z prawdziwego zdarzenia i miał miejsce w czasie mojej działalności w policji angielskiej.
Pewnego ranka zgłosił się do City of London Police, gdzie wówczas pracowałem, znany i bardzo bogaty fabrykant, Drews, z informacją o systematycznych kradzieżach, jakie od dłuższego czasu zdarzają się w jego domu. Jak wynikało z przekazanej treści, początkowo ginęły z mieszkania mało wartościowe przedmioty i dlatego nie składał doniesienia na policji, jednakże w przeddzień jego przybycia do nas zginęło mu z ogniotrwałej kasy osiemset pięćdziesiąt funtów szterlingów. Suma, nawet dla niego, człowieka bogatego, dość poważna.
– Przyznam się panom – rozpoczął Drews, zwracając się do inspektora Bartelsa i do mnie – że aczkolwiek jest to większa suma, to nie chodzi mi tak o te pieniądze, jak o ujęcie sprawcy, i jestem nawet gotów całkowitą tę kwotę poświęcić jako nagrodę, gdyż, przyznacie panowie sami, przykro jest mieć w swoim domu złodzieja i nie wiedzieć, kto to jest.
– W zupełności pana rozumiemy, panie Drews – odpowiedział inspektor Bartels – i postaramy się wyjaśnić te zagadkowe kradzieże oraz zdemaskować złodzieja. Zechce nam pan powiedzieć, kiedy mniej więcej miała miejsce pierwsza kradzież?
– O ile sobie przypominam, przed około trzema miesiącami zginął zegarek mojej żony. Byliśmy dotychczas przekonani, że żona zgubiła go na ulicy i nie przykładaliśmy do tego zbyt wielkiej wagi; po kilku dniach jednak bawiąca u mnie w gościnie zamężna córka zauważyła, że zginął jej drogocenny pierścionek z brylantem, który zostawiła przy łóżku w swoim pokoju. Wykluczone jest, aby go zgubiła, pamiętała bowiem dokładnie, że położyła go na stoliku przed udaniem się na spoczynek.
– Czy oprócz tego coś jeszcze zginęło? – zapytałem.
– Tak jest. Przed dwoma tygodniami synowi mojemu zginęła złota papierośnica. Że została ona skradziona, nie ma również żadnych wątpliwości. Syn mój przypomina sobie dokładnie, że po obiedzie napełnił ją papierosami, a kiedy wieczorem, wychodząc na miasto, chciał ją wziąć ze swojego biurka, zauważył, że znikła. Ostatnia jednak, najbardziej zagadkowa, kradzież miała miejsce wczoraj, gdy zauważyłem zniknięcie z kasy ogniotrwałej ośmiuset pięćdziesięciu funtów.
– Czy kasa była zamknięta na klucz? – zapytał inspektor Bartels.
– Tak jest i klucz od niej miałem zawsze przy sobie. Tylko kiedy kładłem się w nocy, klucz od kasy znajdował się wraz z innymi kluczykami na moim nocnym stoliku.
– Czy dla otwarcia kasy wystarczyło tylko użyć klucza, czy też zamek wymagał zastosowania szyfru? – zapytałem.
– Jest to kasa starego typu i otwiera się tylko kluczem, muszę jednak zaznaczyć, że posiada bardzo skomplikowany zamek i jestem przekonany, że nie da się otworzyć podrobionym kluczem.
– Zechce nam pan teraz powiedzieć, panie Drews, ile służby pan posiada w domu i czy nie ma pan jakichś podejrzeń?
– W domu znajdują się dwie służące, kucharka, lokaj i młodszy lokaj. Co się tyczy lokaja, jednej ze służących oraz kucharki, to służą oni u mnie już przeszło piętnaście lat i mogę za nich w zupełności ręczyć. Pozostaje tylko drugi lokaj oraz pokojówka, ale żadne z nich nie miało dostępu do mojej sypialni i nigdy tam nie wchodzili.
– A jednak, jak wynika z pańskiego opowiadania o przebiegu kradzieży, to mogły one być tylko dokonane przez kogoś z domowników – odpowiedział inspektor Bartels.
– Co do tego, nie mam żadnych wątpliwości.
– Z ilu osób składa się pańska rodzina, panie Drews? – zapytałem.
Zapytany żachnął się.
– Chyba nie przypuszcza pan, że ktoś z mojej rodziny popełnia te kradzieże – odpowiedział z oburzeniem.
– My nikogo nie podejrzewamy, panie Drews, a mimo to musimy mieć wątpliwości wobec wszystkich. Faktem jest, że kradzieże dokonywane są przez kogoś z domowników. Za trzy osoby ze służby pan ręczy, pozostałe dwie nie miały wstępu do pańskiej sypialni, nie pozostaje zatem nic innego, że pan się pomylił i pieniądze te nie znajdowały się w ogóle w kasie.
– To jest w zupełności wykluczone. Wczoraj rano podjąłem z banku dwa tysiące czterysta funtów. Z pieniędzy tych sto funtów zatrzymałem przy sobie, pozostałe zaś pieniądze włożyłem własnoręcznie do kasy. Pamiętam nawet dokładnie, jakie to były odcinki, mianowicie: trzydzieści banknotów po sto funtów, dziesięć banknotów po pięćdziesiąt funtów, pozostałe zaś w odcinkach dziesięcio- i dwudziestofuntowych. Miałem jeszcze oprócz tego kilkanaście funtów w złocie, pozostały one jednak nieruszone. Zginęło tylko osiem banknotów po sto funtów i jeden pięćdziesięciofuntowy. Co się zaś tyczy pańskiego pytania o członków mojej rodziny – dodał ze zjadliwym uśmiechem – to oprócz mnie i mojej żony w domu znajdują się tylko mój syn – student oraz moja córka, która przed niespełna rokiem ukończyła pensję. Zapomniałem dodać, że przebywa u mnie jeszcze w gościnie moja zamężna córka.
– Zechce pan, panie Drews, złożyć pisemne oświadczenie i podać nam swój adres, a dziś jeszcze pan Bachrach będzie u pana i rozpocznie poszukiwania – zakończył inspektor Bartels rozmowę, powstając z krzesła.
Zauważyłem na twarzy poszkodowanego, że nie bardzo jest zadowolony z tego, że to właśnie ja zajmę się śledztwem. Widać było, że uraziło go moje pytanie o członków rodziny. Udawałem jednak, że tego nie dostrzegam.
Po złożeniu pisemnego zameldowania pan Drews pożegnał nas i odszedł.
– Weźmie pan ze sobą jednego z kolegów, panie Bachrach i po południu uda się pan na miejsce kradzieży – odezwał się inspektor, gdy znaleźliśmy się sami. – Zauważyłem wprawdzie, że jest on do pana zniechęcony. Z pewnością pan to też zauważył, niech pan jednak nie przykłada do tego wagi, postara się wyjaśnić tę zagadkową sprawę i ująć złodzieja.
– Rozkaz, panie inspektorze – odrzekłem, żegnając go.
Około godziny czwartej wraz z kolegą byliśmy na miejscu kradzieży. Państwo Drews zamieszkiwali dwupiętrową luksusową willę w arystokratycznej dzielnicy Londynu – West Kensington. Po szczegółowym przesłuchaniu całej służby doszedłem do przekonania, że nikt z nich nie wchodzi w rachubę. Poznałem również i rodzinę państwa Drews, mianowicie obie córki i syna. Zastanowiła mnie bladość i chorobliwy wyraz twarzy młodszej córki. Obserwując ją niepostrzeżenie dostrzegłem, że śledzi każdy mój krok i nie spuszcza mnie ani na chwilę z oka. Nie było w tym oczywiście nic podejrzanego i przypisywałem to raczej ciekawości młodej dziewczyny, która prawdopodobnie pierwszy raz w życiu widziała prawdziwego detektywa przy pracy.
Po otrzymaniu dokładnego spisu skradzionych przedmiotów oraz numerów banknotów, nie mając na miejscu nic więcej do roboty, udaliśmy się wraz z kolegą z powrotem do biura.
Od czasu tajemniczych kradzieży upłynął przeszło miesiąc i mimo energicznych poszukiwań sprawa kradzieży utknęła w martwym punkcie.
Drews nie zgłaszał się więcej i przy nawale pracy zapomniałem już o tej całej sprawie.