Leo Lipski

Niespokojni


Скачать книгу

duża, wyglądała jak niedźwiadek (zgrabny). Skończyła pierwszy rok chemii.

      – Co robi twój papa? – zapytał, bo lubił go.

      – Och, och! Nie wiem: mieszka w hotelu „Pod Różą”.

      – Przecież ty mieszkasz we „Florydzie”…

      – No tak, ale on mieszka tam z jedną panienką.

      Wróciła do grupy chłopców i dziewcząt, krzyknęła:

      – Twoja towarzyszka ma śliczną sukienkę…

      Uśmiechnął się tak, aby to mogło na wszelki wypadek wszystko oznaczać.

      Potem już było miasteczko i kawiarnia.

      – Co pani zamówi? – zapytał, gdy przyszedł kelner.

      Ela patrzyła na niego i nic nie mówiła.

      – Co zjesz, mała? – zapytał, a ona płakała.

      – Malinowe?

      Skinęła głową.

      – Czekoladowe?

      Skinęła głową.

      – Jakie jeszcze?

      Wykrztusiła w końcu:

      – Poziomkowe.

      Kelner przyniósł lody i trzy grube, okrągłe wafle, wetknięte w usta lodów.

      – One wyglądają jak cygara – i Ela była znów niby dorosła, poważna.

      Ludzie wchodzili i wychodzili i Emil myślał o Krystynie, o zdarzeniu przy śniadaniu. I potem wracali przez las, z góry widać było pociąg, który gwizdał, i ona szła obok niego, nie patrząc na niego, i on schował się za drzewo. Wtedy ona uszła jeszcze kilka kroków, z uśmiechem zawróciła i znalazła go, bez szukania. I on wyszedł przestraszony, i ona nie mogła zrozumieć, dlaczego.

      Szli dalej i plamy światła leżały na ziemi, i ona powiedziała:

      – One są jak Bernard.

      – Kto to jest Bernard?

      – Bernard to jest nakrapiany pies, który zdechł zeszłego roku.

      Wrócili na obiad. Na stole zastał dwa listy i dużą kopertę. Od ojca i od Janka.

      „Drogi Synu!

      Zawiadamiam cię, że równocześnie z niniejszym listem odsyłam ci dwa rentgenogramy. Jako niekompetentny w sprawach chorób płuc, dałem je do obejrzenia docentowi F. wraz z historią choroby, którą mi przysłałeś. Stan chorej – budowa klatki piersiowej wskazuje bowiem, że mamy do czynienia z kobietą – jest na tyle poważny, że leczenie i pobyt w górach będą się musiały przeciągnąć na długo, przypuszczalnie do końca życia. Odmy w prawym płucu doc. F. nie radzi robić z powodu olbrzymich zrostów, metoda zaś elektrycznego przepalania ich nie jest jeszcze wypróbowana. Torakoplastyka9 – musiałaby być zresztą bardzo obszerna – jest niewskazana nie tylko ze względów kosmetycznych, ale również z powodu wady serca, o której piszesz. Tyle mam do powiedzenia o tej pani.

      Teraz pozwolę sobie zaznaczyć, abyś w przyszłości nie zajmował mnie sprawami tego rodzaju z dwóch względów: 1) Czas, który tracę, jest niewspółmierny do wątpliwych korzyści, jakie ci daję. 2) Nie lubię brać udziału w intrydze, jako lekarz.

      Chcę ci poza tym donieść, że za miesiąc wychodzi moja epidemiologia. Przy jej pisaniu, jak i przy korekcie, G. oddał mi poważne usługi. Jak się tego spodziewałem od dłuższego czasu, matka Twoja będzie się musiała poddać resekcji nerki.

      Pozdrawiam Cię serdecznie

Twój Ojciec”.

      List od Janka:

      „Wyobraź sobie, że w tym upale, przy tym śmierdzącym fortepianie, ciężkim i leniwym – pracuję. Mały napad pracy, choroba lenistwa. Mefisto10 idzie cudownie. Gram pierwszy temat zupełnie po pijacku, zupełnie zataczając się. Z sonatą b-mol męczę się potwornie. Chodzę po całym mieście i wypożyczam do niej płyty. Toccata C-dur poszła niespodziewanie łatwo; całuję codziennie adagio na dobranoc.

      Czytam i nudzę się.

      Pa

Janek.

      Twój ojciec zaprosił mnie na kolację. Pytałem go o różne głupstwa, np. jak to jest możliwe, żeby się człowiekowi iskry sypały z włosów itd. Przygotowałem Ci niespodziankę”.

      Na stole leżały dwa otwarte listy, rentgenogramy w grubej kopercie. Emil patrzył przez okno. Krystyna zostaje tu na całe życie. Stary jest uroczy i komiczny. Jak obojętny jest na pozór list Janka. Nie nazywali nigdy po imieniu tego, co było między nimi. Nie zastępowali tego gwarą. Nie dawali listom nagłówków, aby nie używać pewnych słów. Byli oszczędni w gestach.

      Emil wyrwał kartkę papieru z zeszytu, bo miał wstręt do pozorów systematyczności, do kartotek, brulionów. Uważał, że to są formy przymusu. Pisał:

      „Jakie to jest komiczne i wielokrotnie dziwne. Znam Gide'a11Fałszerzy i Coridona, i Nourritures Terrestres12, wiem prawie wszystko, co można legalną drogą wiedzieć o Wildzie13, czytałem Śmierć w Wenecji14, wiem, co o tych sprawach myśli Platon15 i Owidiusz16, znam wreszcie współczesną literaturę psychologiczną, i mimo wszystko to jest tak samo nowe i świeże; mimo mego głodu wiedzenia naprzód, głodu władzy nad przyszłością, aby się nie dać zaskoczyć przez życie, mimo że wiem, że się to niedługo skończy, czuję to jednak tak, jakby to miało być nieskończenie długie.

      Czy mogę z J. zrobić wszystko, co zechcę? Przed rokiem mógłbym. Ale teraz, kto wie? Przed rokiem, tu, na wakacjach, kiedy był przylepiony do mnie (po appendicicie17). Mieszkaliśmy w chłopskiej chałupie, był jeszcze taki słaby, że trudno mu było samemu chodzić. Gdy oczekiwałem go na stacji, gdy mnie zobaczył, trzeba było widzieć jego oczy. Szkoda”.

      Wrzucił kartkę do tekturowej teczki (takie notatki uważał też za rodzaj przyszłego „materiału”), wyjął dużo innych podobnych kartek; to była nowela, którą kończył.

      Był mały pięcioletni Jano i jego świat magii. Ręce za szybą i grysik, którym go karmiła służąca Marysia. Poza tym jest Anna, matka. Zbliża się do szafy, gdzie wiszą suknie i płaszcz.

      – Mamo, czy odchodzisz?

      – Nie. (On wie, że ona kłamie).

      W pokoju obok leży ojciec, umierający na raka. Jego oczy wpadają powoli do wnętrza czaszki. Anna odchodzi do Emila, który ma osiemnaście lat. Anna ma dwadzieścia cztery. Jano zostaje sam. Ojciec jęczy. Jano wchodzi do kuchni. Marysia chrapie i dyszy przez sen. Na wpół obłąkany ze strachu Jano budzi Marysię.

      „Jej nogi były czerwone aż do kolan, wyżej białe. Jej duże piersi podnosiły się i opadały, podnosiły się i opadały. Jano krzyknął:

      – Marysiu!

      Otwarła oczy, zanurzone w śnie. Uderzył ją w ramię. Wyciągał ją z ciężkiego snu jak z bagna.

      – Marysiu!

      Sen spełzał powoli z jej oczu.

      – Czego chcesz?

      – Idź po mamę!

      Była ogromna, biała, ciepło buchało od niej.

      – Co?

      – Idź,