machała łapami?
– Daj spokój, proszę.
– Leeno, droga przyjaciółko. Mój ideale. Królowo upierdliwości. O wiele lepiej ode mnie zaczynasz prezentacje, więc nie będziemy zmieniać kolejności dziesięć minut przed spotkaniem z kluczowym klientem, tak jak nie zamieniałyśmy się na ostatniej radzie projektu ani na przedostatniej, ani na przedprzedostatniej, bo to by był czysty obłęd. Poza tym, szczerze mówiąc, nie mam bladego pojęcia, co jest na pierwszych slajdach.
Opadam na krzesło.
– No tak, racja. – Znowu się podnoszę. – Ale tym razem czuję się naprawdę…
– Hm – odpowiada Bee, nie odrywając oczu od ekranu. – Jasne. Nigdy nie czułaś się gorzej. Dygoczesz, pocą ci się ręce i tak dalej. Tyle że jak tam wejdziesz, zaraz staniesz się czarująca i błyskotliwa jak zawsze i nikt niczego nie zauważy.
– A jeżeli coś mi…
– Nic ci.
– Bee, naprawdę myślę, że…
– Wiem.
– Ale tym razem…
– Zostało osiem minut, Leena. Spróbuj sztuczki z oddychaniem.
– Jakiej sztuczki z oddychaniem?
Bee waha się przez moment.
– No, wiesz. Z oddychaniem.
– Mówisz o normalnym oddychaniu? – pytam. – Myślałam, że chodzi o jakąś technikę medytacyjną.
Kwituje to prychnięciem i przez chwilę milczy.
– Leena, setki razy radziłaś sobie w znacznie gorszych sytuacjach – odzywa się w końcu.
Krzywię się, ściskając w dłoniach kubek z kawą. W dołku u podstawy żeber gniecie mnie strach, tak prawdziwy, że wydaje się namacalny – jak guz, jak kamień, który można by wyciąć nożem.
– Wiem – mówię. – Wiem, że sobie radziłam.
– Musisz tylko odzyskać swoją magiczną moc – radzi Bee. – Jedyny sposób to nie dać się wypchnąć z ringu. Jasne? Słuchaj, przecież jesteś Leeną Cotton, najmłodszą starszą konsultantką w firmie, osobowością roku dwa tysiące dwudziestego w Selmount Consulting. A już niedługo… – zniża głos – pewnego dnia współwłaścicielką naszej firmy. Tak?
Tak. Tyle że w ogóle nie czuję się tamtą Leeną Cotton.
Bee przygląda mi się z troską, marszcząc pociągnięte kredką brwi. Zamykam oczy i siłą woli staram się pokonać strach. Na chwilę się udaje: w krótkim przebłysku wraca do mnie osoba, jaką byłam półtora roku temu, osoba, która śpiewająco przeszłaby przez taką prezentację, bez najmniejszego potknięcia.
– Bee, Leena, jesteście gotowe?! – woła asystent dyrektora, idąc przez biuro Upgo Finance.
Wstaję i nagle wiruje mi w głowie; atakuje mnie fala mdłości. Łapię się krawędzi biurka. Cholera. Tego jeszcze nie grali.
– Nic ci nie jest? – szepcze Bee.
Przełykam ślinę i przyciskam ręce do biurka, aż nadgarstki przeszywa ból. Przez chwilę wydaje mi się, że chyba tego nie zrobię – nie mam siły, Boże, jaka jestem zmęczona – ale po chwili wreszcie odzywa się mój charakter.
– Oczywiście – rzucam. – Zaczynajmy.
*
Mija pół godziny. To naprawdę niewiele czasu. W trzydzieści minut nie da się obejrzeć całego odcinka Buffy: Postrachu wampirów ani… ani upiec dużego ziemniaka. Można natomiast totalnie zrujnować sobie karierę.
Bałam się tego. Od ponad roku mozolę się z pracą, jestem rozkojarzona, zaliczam różne pomyłki i kiksy, które zwykle po prostu mi się nie zdarzają. Jak gdybym od śmierci Carli przestała być praworęczna i nagle wszystko zaczęła robić lewą ręką. Ale napinam się, staram i naprawdę sądziłam, że dam radę.
Najwyraźniej jednak nie.
Przysięgam, myślałam, że umrę na tym spotkaniu. Kiedyś na studiach przeżyłam atak paniki, ale tym razem było znacznie gorzej. Nigdy do tego stopnia nie straciłam panowania nad sobą. Czułam się tak, jakby mój strach zaczął żyć własnym życiem: nie był już twardym guzem, ale wyrosły mu macki, które zaciskały się na moich nadgarstkach i kostkach i sięgały do gardła. Serce biło coraz szybciej i szybciej, jak gdyby przestało być częścią mojego ciała i zmieniło się w uwięzionego ptaka, który tłucze się jak oszalały o klatkę żeber.
Gdybym pomyliła się przy jednej sumie przychodów, można by to jeszcze wybaczyć. Ale kiedy to się stało, ogarnęły mnie mdłości, popełniłam drugi błąd, potem następny, oddech stał się za szybki, a mózg… nie zasnuł się mgłą, tylko wypełnił ostrym światłem. Oślepiająco ostrym.
Kiedy więc Bee wtrąciła: „Pozwolisz, może ja…”
a potem ktoś inny stwierdził: „No nie, przecież to śmieszne…”
i gdy dyrektor generalny Upgo Finance zasugerował: „Chyba już wystarczy, nie sądzicie…?”
byłam załatwiona. Łapałam oddech, zgięta wpół, pewna, że za chwilę umrę.
– Już dobrze – powtarza Bee, mocno ściskając mnie za ręce. Siedzimy zaszyte w jednoosobowym przeszklonym boksie w rogu biura Upgo; kiedy mnie tu przyprowadziła, byłam w stanie hiperwentylacji i miałam przepoconą bluzkę. – Już dobrze. Jestem przy tobie.
Wciągam powietrze chrapliwymi haustami.
– Selmount stracił przeze mnie kontrakt z Upgo? – wydobywam z siebie.
– Rebecca właśnie rozmawia z dyrektorem. Na pewno wszystko się ułoży. Nie myśl o tym, oddychaj.
– Leena?! – woła ktoś. – Leena, dobrze się czujesz?
Nie otwieram oczu. Jeżeli będę tak siedzieć w ciemności, może okaże się, że to nie jest głos asystentki mojej szefowej.
– Leena? To ja, Ceci, asystentka Rebekki.
Kurczę, jakim cudem tak szybko się tu zjawiła? Z siedziby Selmount do biura Upgo metrem jedzie się co najmniej dwadzieścia minut.
– Och, Leena, co za historia! – mówi Ceci. Podchodzi do boksu i masuje mi ramię irytującym okrężnym ruchem. – Biedactwo. Tak, wypłacz się.
Wcale nie płaczę. Powoli wypuszczam powietrze z płuc, patrzę na Ceci w designerskiej sukience i z niezwykle triumfalnym uśmiechem na ustach i po raz setny przypominam sobie w duchu, że należy wspierać inne kobiety w biznesie. Naprawdę głęboko w to wierzę. Kieruję się tą zasadą i zamierzam się jej trzymać, wspinając się po szczeblach kariery na sam szczyt.
Kobiety są jednak także ludźmi. A niektórzy ludzie są okropni.
– Co możemy dla ciebie zrobić, Ceci? – pyta przez zęby Bee.
– Rebecca przysłała mnie, żebym sprawdziła, czy nic ci nie jest – zwraca się do mnie asystentka szefowej. – Wiesz, po tym twoim… – przebiera palcami w powietrzu – małym zachwianiu. – Brzęczy jej iPhone. – O, właśnie przysłała mi maila.
Bee i ja czekamy spięte. Ceci niemiłosiernie długo czyta wiadomość.
– No i co? – pyta Bee.
– Hm? – mruczy Ceci.
– Rebecca? Co napisała? Czy moje… czy przeze mnie straciliśmy kontrakt? – jąkam.
Przechyla głowę, ciągle wpatrując się w telefon. Czekamy. Czuję falę