Edyta Świętek

Pokłosie przekleństwa


Скачать книгу

do usranej śmierci nie spłaci mi pożyczki. Ale w gruncie rzeczy nie zawadzi, jeśli ktoś jej utrze nosa. Rozpuszczona franca jak cygańskie pory. Niech wie, że prawdziwe życie to nie zabawa.

      – To co, nie odwoływać zbirów?

      – Nie. Przypuszczam, że musiałbyś coś dla nich poświęcić. To z kolei byłoby dla mnie zobowiązaniem honorowym. Niech na razie uczą Maryśkę rozumu. Długo to nie potrwa. Przynajmniej doceni mój gest, gdy pozwolę, aby tutaj wróciła.

      – Chcesz ją ściągnąć z powrotem do Dłutexu? – wyraził zdziwienie przyjaciel.

      – A mam inne wyjście? Jasiek ani myśli w to wchodzić. Mira może jest cholerą, ale posiada intuicję przedsiębiorczą. Niegłupia z niej babka, tylko jęzor ma zanadto cięty. No i trochę za surowa jest w ocenie ludzi. Liczę na to, że wróci z podkulonym ogonem. Komuś muszę przekazać w przyszłości mój biznes – oznajmił. – Ale ty się nie martw. Dla ciebie zawsze będę miał fuchy – uprzedził szybko wątpliwości Derenia. – Póki ja tym zarządzam, a nie spocznę w najbliższym czasie, jesteś mi potrzebny.

      – Możesz na mnie liczyć.

      – To dobrze, bo wyskoczyła świeża sprawa. – Tymek pokiwał głową. Zdusił niedopałek w popielniczce.

      – O co tym razem chodzi?

      – Znowu o małe śledztwo. Trzeba prześwietlić jednego kolesia.

      – Czyli zabawa w detektywa – skwitował Romek. – A wiesz, parę dni temu Janka podpowiedziała mi, abym otworzył agencję.

      – Niezła myśl. Powinieneś posłuchać żony. Spośród wielu bab, które znałem w całym moim życiu, ona należy do tych zdecydowanie najmądrzejszych. W przeciwieństwie do Elżuni ma rozum, a nie kurzy móżdżek. Zarejestruj działalność, co ci szkodzi?

      – Trochę mnie zniechęca papierologia. Zusy, city, pity, srity – wyliczył pogardliwie. – To nie mój klimat.

      – Tym się nie przejmuj. W przyszłym miesiącu odchodzi stąd Barbara. Zakłada własny interes. Będzie prowadziła biuro rachunkowe. Zleć jej księgowość, na pewno zrobi to solidnie.

      – A co to za rewolucja? – zapytał zaskoczony przyjaciel. On jeden orientował się w sprawie znajomości Tymka z Szydłowską. – Rozpad związku?

      – Nie. Basia sama zadeklarowała chęć odejścia z Dłutexu, bo wiedziała, że księgowość jest solą w oku Maryśki. Wie, że chcę tu widzieć córkę z powrotem. Może żywiła obawy, czy nasz romans w końcu się nie wyda?

      – Po tylu latach? Byłbym zdziwiony. Jesteście mistrzami w zachowywaniu ostrożności.

      – Niby tak. Ale po co ryzykować? Zresztą nie mogę kobiecie podcinać skrzydeł. Skoro czuje się na siłach, niech prowadzi własną działalność.

      – A ty zlecisz jej swoje sprawy?

      – Zleciłbym, gdyby nie Mira. Ale obiecałem Basi, że będę ją polecał znajomym.

      – W porządku. Wezmę to pod uwagę. A wracając do tematu: co za człowieka mam dla ciebie prześwietlić?

      – Właściwie sam nie wiem, bo nie znam nawet jego nazwiska. Ale Kazik mi doniósł coś ciekawego. Usłyszał ostatnio od Manueli, która jest w dość dobrych stosunkach z Justyną, że szwagierka ma plany matrymonialne. Podobno zamierza brać ślub z mężczyzną, który niedawno przyjechał z Niemiec. – Trzeciak wyraźnie się ożywił na samą myśl o tym. – Możesz ustalić, kto zacz?

      – W jakimś konkretnym celu?

      – Na razie to czysta ciekawość. Ale powiązania Justyny z Niemcami zawsze będą dla mnie interesujące. Już dla samego faktu, że tak gładko weszła w eksport. Ktoś jej to musiał ułatwić. No i teraz nie daje mi spokoju, czy to nie ma przypadkiem czegoś wspólnego ze skurwysynem od przekrętu z kasetami. Być może ponosi mnie fantazja, ale chcę wiedzieć.

      – Nie uważasz, że lepiej nie tykać tego gówna, skoro nie śmierdzi?

      Dereń nie chciał przypominać przyjacielowi dokładnych okoliczności tamtej sprawy. A raczej czkawki, którą mu się odbiła po powrocie Justyny z Dortmundu.

      – Na razie nie ma mowy o tykaniu. Ale wrodzone wścibstwo nie pozwala mi przejść obok tego obojętnie.

      – Dobrze. Przyjrzę się temu człowiekowi. W gruncie rzeczy też jestem ciekaw, kto skradł serduszko żelaznej dziewicy. O ile wiem, prócz regularnej korespondencji z Klausem Engelem, która szła przez dłuższy czas na konto waszej ciotki, nie utrzymywała żadnych kontaktów z mężczyznami. Ci, co ją inwigilowali podczas akcji „Klon”[7], ziewali z nudów. Wprawdzie potem została spuszczona z oczu, ale sam wspominałeś, że nikogo nie ma.

      – No właśnie. Tym bardziej więc jest to intrygująca nowinka.

      Tego dnia Beata wróciła do domu nadzwyczaj wzburzona. Ucieszyła się, że zastała mamę w mieszkaniu. Musiała przed kimś wylać swoje żale. Usłyszeć zapewnienie, że wszystko będzie dobrze i nie może się zrażać do pracy z powodu jednego kretyńskiego epizodu. Zasadniczo gniew powinien był opaść jeszcze w szkole, po rozmowie ze Szczerbą. Wszak dyrektor załatwił sprawę jak należy. Ale czy koniec na tym?

      – A co ty taka nabuzowana jesteś? – Agata od razu zauważyła podły nastrój córki.

      – Ech… mamo! Nie wiem, czy uwierzysz…

      – Co się stało? – dociekała.

      Beata klapnęła na fotel w salonie. Na obiad i tak nie miała ochoty. Jej żołądek zaciśnięty był w supeł.

      – Wyobraź sobie, że wpadli dzisiaj do mnie rodzice z awanturą.

      – A konkretnie?

      – Wystawiłam Krasnowskiej ocenę mierną na koniec roku. To z polskiego. A z zachowania musiałam dać stopień nieodpowiedni. W przypadku przedmiotu i tak okazałam wspaniałomyślność, bo średnia pannicy wynosiła jeden i cztery dziesiąte.

      – Ale nie wystawiamy not wyłącznie na podstawie średniej. Powinnaś wziąć pod uwagę całokształt. Motywację do pracy, wysiłki, jakie uczeń wykazuje… – W głosie Agaty zabrzmiała lekka kpina.

      – Niestety, tego nie wzięłam pod uwagę, bo gdybym tak zrobiła, musiałabym wlepić smarkuli niedostateczny. Dwa mierne z odpisanych od koleżanek zadań domowych i trója za klasówkę ewidentnie zerżniętą od kolegi siedzącego z tyłu to zdecydowanie za mało w stosunku do liczby zgromadzonych przez nią jedynek.

      – A zatem rodzice powinni się chyba cieszyć, że dałaś Martynie promocję do następnej klasy.

      – I tu właśnie zaczynają się schody – westchnęła córka. Pociągnęła łyk wody mineralnej prosto z plastikowej butelki. Wiedziała, że mamę to irytuje, ale była zbyt zaaferowana rozmową, aby teraz pójść do kuchni po jakieś naczynie. A butelka stała po prostu na stole.

      – Smakuje ci woda do kwiatków?

      – Co? – Beata się skrzywiła. – No tak, powinnam była odgadnąć, że nalałaś ją, by się odstała. Dodałaś nawozu?

      – Nie. Gdyby tak było, powstrzymałabym cię przed wypiciem. A tak może w końcu zapamiętasz, że wodę pijemy ze szklanki.

      – Mamo! – jęknęła zirytowana kobieta. – Mam trzydziestkę na karku, a ty łajasz mnie jak smarkulę!

      – No właśnie: trzydziestkę – powtórzyła Kostowa. – Ja w twoim wieku miałam już dwoje dzieci. A ty nie masz nawet chłopaka.

      – O nie! Błagam cię, nie teraz. Będziesz mi o to ciosać kołki na głowie innym razem, dobrze?

      – No dobrze, dobrze. Ale wiesz,