Ewa Pirce

Obietnica


Скачать книгу

tak jak pan prosił – potwierdził, zerkając na Olivię.

      – To panna Olivia Henderson – powiedziałem. – Olivio, to zarządca tego miejsca, Michael Clarks – zwróciłem się do dziewczyny.

      – I jak widać na załączonym obrazku, wywiązuje się znakomicie ze swoich obowiązków – dodał zuchwale Michael. Zbeształbym go, gdyby nie miał racji.

      – Panie Clarks, miło mi pana poznać, proszę mi mówić Liv. – Olivia wyciągnęła rękę w stronę Michaela, który rzucił mi szybkie spojrzenie. Skinąłem głową na znak, że może ująć jej dłoń.

      – Mnie też niezwykle miło panienkę poznać.

      – Liv – poprawiła go.

      – Takie spoufalanie się jest nie na miejscu. Michael będzie mówił do ciebie „panienko Olivio” – wtrąciłem się do ich konwersacji. Uważałem, że między pracodawcą a pracownikami powinna istnieć pewna granica, a zwracanie się do Olivii per „ty” było jej przekroczeniem.

      Popatrzyła na mnie rozeźlona, po czym przeniosła wzrok ze mnie na Clarksa i z powrotem.

      – Żartujesz sobie, prawda?! – Spojrzała na Michaela. – Michaelu, proszę mi mówić Liv. Pan Wild nie będzie decydować, jak kto ma się do mnie zwracać – powiedziała z naciskiem, nie czekając na moją odpowiedź.

      Uformowałem dłonie w pięści, słysząc jej niesubordynację. Czułem, jak ze złości drga mi mięsień żuchwy. Wbiłem wzrok w jej śliczną twarz.

      – Yyy… przepraszam państwa… – wciął się Clarks. – Panie Wild, jeśli pan pozwoli, odejdę i zajmę się wykonywaniem reszty pańskich poleceń.

      – Idź – syknąłem, nie patrząc na niego.

      Oddalił się. Kiedy odgłos szurania po żwirowym podłożu ucichł, wiedziałem, że zostaliśmy sami.

      – Co ty sobie… – zaczęła Olivia, ale pchnąłem ją na drzwi rovera, przyciskając jej ciało swoim i kładąc dłonie po obu stronach jej twarzy.

      – Pierwsza zasada, Olivio. – Pochyliłem głowę, by nasze spojrzenia znajdowały się na tym samym poziomie. – Nigdy, ale to nigdy nie podważaj mojego zdania przy pracownikach. – Oddech jej się rwał, a piersi ocierały się o moją klatkę piersiową, wywołując mrowienie w ciele. – Zasada numer dwa. – Obniżyłem głowę tak, że mógłbym ją pocałować. – Moi pracownicy zachowują się tak, jak ja chcę, a jeżeli któryś z nich złamie tę zasadę, wylatuje z hukiem na bruk. Chcesz pozbawić któregokolwiek z nich pracy?

      – Nie – wyszeptała, wpatrując się w moje oczy, a ciepło jej oddechu pieściło delikatnie moje usta.

      – Więc zastanów się, proszę, kilka razy, zanim znów zaczniesz się z nimi bratać. – Tracąc resztki samokontroli, dotknąłem jej warg swoimi. Tylko lekkie muśnięcie.

      Przymknęła oczy, rozchylając usta, zachęcając mnie tym samym do zrobienia następnego kroku. Odsunąłem się jednak szybko.

      Zaczerpnęła głośno powietrza. Uśmiechnąłem się do siebie. Uwielbiam takie zabawy. Po jej minie wnioskowałem, że nie podziela mojego zdania, ale nie odezwała się słowem. Odepchnęła się od samochodu i stanęła prosto, obciągając koszulkę, która nieznacznie podjechała do góry. Wyglądała na dumną, ale i zranioną.

      – Chodź, buntowniczko, przygotowałem coś, co poprawi ci humor. – Wyciągnąłem ku niej dłoń, której tym razem nie przyjęła. Prychnęła nieelegancko i wyminęła mnie łukiem.

      – Dokąd teraz? – zapytała, nawet się za mną nie oglądając, kiedy odeszła parę kroków.

      Co za irytująca dziewczyna. Zrównałem się z nią i złapałem jej dłoń, mocno. Próbowała się wyrwać, ale rzuciłem jej ostrzegawcze spojrzenie.

      – Zawsze musi być tak, jak ty chcesz?! – warknęła, patrząc na nasze złączone dłonie.

      – Zawsze – odparłem spokojnie, zmierzając w stronę stajni.

      Pokonaliśmy kilkadziesiąt metrów. Ciszę, która między nami powstała, zakłócały tylko ciche prychnięcia, stanowiące oznakę niezadowolenia Olivii. Powstrzymywałem się, żeby nie wybuchnąć śmiechem.

      – Niemożliwe! – zapiszczała, kiedy wyszliśmy za dom. – Niemożliwe… Czuję konie! Mam rację? – Jej oczy błyszczały podekscytowaniem, gdy wylądowały na mojej twarzy.

      Jakieś nieznane uczucie zakiełkowało w moim sercu. Jej entuzjazm i mnie się udzielił, a po napięciu sprzed paru minut nie było już śladu.

      – Tak, jesteśmy w moich stajniach – potwierdziłem. – Chciałem pokazać ci kilka moich zdobyczy.

      – Ojejku, to cudownie. Tu są konie! – Wyrwała swoją dłoń z mojej i puściła się biegiem w kierunku majaczących nieopodal stajni.

      – Zaczekaj! – zawołałem, ale w ogóle mnie nie słuchała. Wbiegła do pierwszego boksu, ale musiał być pusty, ponieważ ruszyła do kolejnego, a potem do następnego.

      Kiedy do niej dołączyłem, stała zdezorientowana pośrodku ogromnego pomieszczenia, pachnącego końmi i sianem. Oparłem się o futrynę przy wejściu i przyglądałem się jej z rozbawieniem.

      – Hej, co jest?! – zapytała niemal z wyrzutem, rozkładając szeroko ręce.

      – Gdybyś mnie posłuchała, wiedziałabyś, że konie są na pastwisku. – Pokazałem na teren po prawej stronie. Roześmiałem się na widok jej zawiedzionej miny.

      Podbiegła do mnie. Lekko zdyszana, zatrzymała się niecały metr przede mną i złożyła ręce w błagalnym geście.

      – Zabierz mnie tam, proszę, proszę, proszę…

      Ująłem ją za łokieć i wyprowadziłem ze stajni. Parę metrów dalej stały dwa potężne konie czystej krwi angielskiej, osiodłane i gotowe do drogi.

      – Co powiesz na to? – Poczułem satysfakcję, gdy jej oczy się rozszerzyły, a usta ułożyły w nieme „o”, wyrażające zaskoczenie i podziw.

      – O Boże, są takie piękne! – powiedziała podniesionym głosem, ale na tyle cicho, by nie spłoszyć zwierząt.

      Wyswobodziła się z mojego uścisku i podeszła powoli do koni. Wyciągnęła ostrożnie ręce i jednocześnie pogłaskała obydwa po pyskach. Shadow cofnął się od razu, lecz wiedziałem, że tak zrobi. Gwizdnąłem i kiedy do mnie podszedł, trącił mnie łbem.

      – Witaj, przyjacielu. – Z czułością pogładziłem go po czarnej grzywie. Daję słowo, że zamruczał, zadowolony z pieszczoty. Wyciągnąłem z kieszeni kostkę cukru i podałem mu ją. – Nie przyzwyczajaj się, łobuzie, to tylko dlatego, że dawno się nie widzieliśmy. – Pokręcił łbem, rżąc cicho i uderzając mnie nim delikatnie w ramię. – Też za tobą tęskniłem, przystojniaku – zapewniłem. Poruszył niespokojnie nogami, żeby pokazać mi, że się niecierpliwi i chce udać się na przejażdżkę.

      Poklepałem konia po grzbiecie i dopiero, kiedy pochylił się do przodu, przypomniałem sobie, że nie jestem sam. Olivia stała przy Lady, głaszcząc ją i patrząc na mnie w taki sposób, że poczułem się skrępowany.

      – To było słodkie – stwierdziła.

      Prychnąłem.

      – Wydawało ci się. Nie ma we mnie nic słodkiego. Zapomnij o tym. Wsiadaj na Lady, czeka nas przejażdżka – nakazałem. Nie dając jej szansy na odpowiedź, a raczej na odpyskowanie mi, kontynuowałem: – Jest spokojna i potulna, tak że nie masz się czego obawiać.

      – W przeciwieństwie do ciebie, panienko Wild – sarknęła. Odwróciła