Paweł Smoleński

Balagan


Скачать книгу

Oz

      Newe Dkalim

      Oz Amos

      Oslo

      Pardes

      Palestyna

      Pustynia

      Pokój

      Rabin Icchak

      Ryba świętego Piotra

      Riwlin Re’uwen

      Szoah

      Szabat

      Szalom

      Szowrim Sztika

      Tora

      Talmud

      Tolaat Sfarim

      Tel Awiw

      Upał

      Uzi

      USA

      Wojna

      Woda

      Yafo

      Zachodni Brzeg

      Postscriptum, czyli balagan bis

      Kolofon

      Wstęp

      Ten alfabet winien zaczynać się od I. Bo I dotyczy jednego z najgorętszych I, jakie kiedykolwiek pojawiły się w geografii, polityce, kulturze – Izraela.

      A więc: I jak Izrael, kraj na Bliskim Wschodzie, z historią – zależy, jak kto liczy – trwającą lat siedemdziesiąt z haczykiem lub pięć tysięcy z hakiem. Dotyka Morza Śródziemnego i Czerwonego, aczkolwiek w tym drugim przypadku nie jest to dotyk, lecz ledwie zauważalne muśnięcie. Powierzchnia – dwadzieścia dwa tysiące kilometrów kwadratowych, co daje mu miejsce poza pierwszą setką w światowym rankingu wielkości państw. Około dziewięciu milionów mieszkańców w 2020 roku – miejsce w rankingu pod sam koniec pierwszej setki. Izrael ma co najmniej jedną rzekę znaną na całym świecie (Jordan), jedno jezioro (Galilejskie), pustyń dość, za to miejsc świętych więcej niż gdziekolwiek indziej. Po ziemi Izraela chadzali prorocy: Abraham, Jakub i Dawid. Mieszkał tu Jezus, a Mahomet właśnie z Izraela odbył swoją podróż do nieba.

      To kraj, gdzie high-tech jest na wyższym poziomie niż w Dolinie Krzemowej. I nie potrzeba prosić celników, jeśli chce się wywieźć jakąś antyczną figurkę, bo gdziekolwiek zanurzy się w tej ziemi łopata archeologa, wykopie coś, co jest zabytkiem.

      Władali tą ziemią Żydzi, Egipcjanie i Babilończycy. Helleni, Rzymianie, Bizantyjczycy, rycerze krzyżowcy i Arabowie. Wtrącały się tu Turcja i Wielka Brytania. I znów Żydzi, którzy zmienili się w Izraelczyków, ale od jakiegoś czasu stają się bardziej żydowscy.

      Tak samo jak Arabowie mieszkający w Izraelu i na Zachodnim Brzegu stają się tam coraz bardziej arabscy.

      I (jak Izrael) mieści tyle, ile chyba żadna inna litera alfabetu. O tym I jest ta książka.

      Poznałem kiedyś pewną damę – wziętą artystkę i dobrą kobietę. Rzekła:

      – Kochasz tych Żydów bezkrytycznie.

      Odpowiedziałem, że niektórych bez wątpienia tak, a innych – nie, za żadne pieniądze.

      Mój kolega napisał do mnie, że nie znosi Izraela i na dodatek zna Izraelczyków, którzy myślą podobnie. Odrzekłem, że uwielbiam Izrael, lecz akurat z wieloma Izraelczykami mi nie po drodze.

      Izraelski przyjaciel, mądry, może nawet z tych najmądrzejszych, ocenił, że jestem większym syjonistą niż on. Odpowiedziałem:

      – Zobacz, jakich cudów dokonał twój kraj. O okropnościach akurat wiesz, wyrządzonych niechcący i przy okazji.

      Ale także celowo – to też prawda, niestety.

      Pewien izraelski Arab rzekł mi, że powinienem poczuć na plecach izraelski bat, to może zrozumiałbym cokolwiek. Był menedżerem w izraelskiej firmie. Nikt go nigdy nie pytał o poglądy.

      Palestyńczyk zaś, kumpel z dawnych lat, opowiadał, że choć bił się z izraelską armią w Libanie, to izraelska obecność w jego wiosce na Zachodnim Brzegu była w swej paskudności najmniej dotkliwa ze wszystkich władz, jakich doświadczył. A miał na myśli własną władzę, palestyńską.

      Przyjaciel z Gazy uzupełnił:

      – Pod Izraelem było mi źle. Pod Hamasem… Mój Boże.

      Jak z nimi dojść do ładu?

      Izrael – miejsca tam tyle, ile na świątecznym obrusie. Ludzi – niewiele więcej.

      A jednak: kraj nie ma jeszcze stu lat, lecz historię liczy od czasu proroków, kiedy morze się rozstąpiło, bo chciał tego Bóg i człowiek. Trochę ponad dziewięć milionów mieszkańców, lecz zawarty jest w nich cały świat, od salonów Wiednia, bruków Paryża i błota warszawskich Nalewek po pustynie Arabii, żar Afryki, wonne przyprawy Dalekiego Wschodu i śnieg afgańskiego Hindukuszu.

      Kamieni pamiętających pradawność starczyłoby na budowę kilku wielkich miast. Lecz mnie się zdaje, że kraj najlepiej poznawać przez ludzi, którzy po tych kamieniach chodzą każdego dnia: przyjaciół, obcych, gaduły i milczków, spokojnych i awanturników. To mój słownik-przewodnik po Izraelu, bo tylko takich ludzi tam widziałem. Spotkacie kogoś innego – a spotkacie z pewnością – ułoży wam się własny. Szalom.

      Paweł Smoleński

      A

      Alija

      Bez alii nie byłoby Izraela, a nawet osadnictwa żydowskiego w Palestynie, w Ziemi Świętej, Erec Israel czy jak nazywamy ten kawałek świata. Alija oznacza początek, przyczynę, punkt startu, powód. Słowem – wszystko, od czego należy zaczynać opowieść o Izraelu.

      Wedle słownika alija to wezwanie do publicznego czytania Tory w synagodze. Albo określenie pielgrzymki Żydów do Jerozolimy w dni świąteczne. Może być to więc pielgrzymka z odległego o blisko sto kilometrów Aszdod albo – i tym się interesujemy – powrót do ojczyzny przodków. Nie ma znaczenia, po ilu latach wygnania, skąd i dlaczego. Każdy Izraelczyk (czy aby na pewno – wnet się okaże) lub, coraz częściej, jego przodek musiał dokonać alii.

      Alija to jednak nie jest zwykła emigracja z Płońska, Rzeszowa, Wiednia, Mińska, Pińska, Kijowa, Lwowa, Paryża, Nowego Jorku, Buenos Aires, z marokańskiego Marrakeszu, afgańskiego Heratu, a nawet z indyjskiego stanu Kerala, z Chin, Mongolii lub Birmy – do Jerozolimy, Tel Awiwu (jeśli już istniał, bo to młode miasto) albo do Hajfy. To nie banalne przesiedlenie, wyjazd na stałe z punktu A do punktu B. To Powrót do Erec Israel, Ziemi Izraela, o co nawet niewierzący Żydzi modlili się przez tysiąclecia przy