Henryk Sienkiewicz

Ogniem i mieczem


Скачать книгу

      Jeźdźcy zgrupowali się na wyniosłości, niektórzy pozsiadali z koni, przypatrując się czemuś pilnie.

      Wtem w ciemnościach ozwał się silny i rozkazujący głos:

      — Hej tam! skrzesać ognia i zapalić!

      Po chwili posypały się naprzód iskry, a potem buchnął płomień suchych oczeretów[26] i łuczywa, które podróżujący przez Dzikie Pola[27] wozili zawsze ze sobą.

      Wnet wbito w ziemię drąg od kaganka i jaskrawe, padające z góry światło oświeciło wyraźnie kilkunastu ludzi pochylonych nad jakąś postacią leżącą bez ruchu na ziemi.

      Byli to żołnierze ubrani w barwę[28] czerwoną, dworską, i w wilcze kapuzy[29]. Z tych jeden, siedzący na dzielnym koniu, zdawał się reszcie przewodzić. Zsiadłszy z konia zbliżył się do owej leżącej postaci i spytał:

      — A co, wachmistrzu? żyje czy nie żyje?

      — Żyje, panie namiestniku, ale charcze; arkan[30] go zdławił.

      — Co zacz jest?

      — Nie Tatar, znaczny ktoś.

      — To i Bogu dziękować.

      Tu namiestnik popatrzył uważnie na leżącego męża.

      — Coś jakby hetman — rzekł.

      — I koń pod nim tatar zacny, jak lepszego u chana[31] nie znaleźć— odpowiedział wachmistrz. — A ot, tam go trzymają.

      Porucznik spojrzał i twarz mu się rozjaśniła. Obok dwóch szeregowych trzymało rzeczywiście dzielnego rumaka, który tuląc uszy i rozdymając chrapy wyciągał głowę i poglądał przerażonymi oczyma na swego pana.

      — Ale koń, panie namiestniku, będzie nasz? — wtrącił tonem pytania wachmistrz.

      — A ty, psiawiaro, chciałbyś chrześcijanowi konia w stepie odjąć?

      — Bo zdobyczny...

      Dalszą rozmowę przerwało silniejsze chrapanie zduszonego męża.

      — Wlać mu gorzałki w gębę — rzekł pan namiestnik — pas odpiąć.

      — Czy zostaniemy tu na nocleg?

      — Tak jest, konie rozkulbaczyć[32], stos zapalić.

      Żołnierze skoczyli co żywo. Jedni poczęli cucić i rozcierać leżącego, drudzy ruszyli po oczerety[33], inni rozesłali na ziemi skóry wielbłądzie i niedźwiedzie na nocleg.

      Pan namiestnik, nie troszcząc się więcej o zduszonego męża, odpiął pas i rozciągnął się na burce przy ognisku. Był to młody jeszcze bardzo człowiek, suchy, czarniawy, wielce przystojny, ze szczupłą twarzą i wydatnym orlim nosem. W oczach jego malowała się okrutna fantazja i zadzierżystość[34], ale w obliczu miał wyraz uczciwy. Wąs dość obfity i niegolona widocznie od dawna broda dodawały mu nad wiek powagi.

      Tymczasem dwaj pachołkowie zajęli się przyrządzaniem wieczerzy. Położono na ogniu gotowe ćwierci baranie; zdjęto też z koni kilka dropiów[35] upolowanych w czasie dnia, kilka pardew[36] i jednego suhaka[37], którego pachoł wnet zaczął obłupywać ze skóry. Stos płonął, rzucając na step ogromne, czerwone koło światła. Zduszony człowiek począł z wolna przychodzić do siebie.

      Przez czas jakiś wodził nabiegłymi krwią oczyma po obcych, badając ich twarze; następnie usiłował powstać. Żołnierz, który poprzednio rozmawiał z namiestnikiem, dźwignął go w górę pod pachy; drugi włożył mu obuszek w dłoń, na którym nieznajomy wsparł się z całej siły. Twarz jego była jeszcze czerwona, żyły jej nabrzmiałe. Na koniec przyduszonym głosem wykrztusił pierwszy wyraz:

      — Wody!

      Podano mu gorzałki, którą pił i pił, co mu widocznie dobrze zrobiło, bo odjąwszy wreszcie flaszę od ust, czystszym już głosem spytał:

      — W czyich jestem ręku[38]?

      Namiestnik powstał i zbliżył się ku niemu.

      — W ręku tych, co waści salwowali[39].

      — Przeto nie waszmościowie schwycili mnie na arkan[40]?

      — Mosanie[41], nasza rzecz szabla, nie arkan. Krzywdzisz waść dobrych żołnierzów[42] podejrzeniem. Złapali cię jakowiś łotrzykowie udający Tatarów, których jeśliś ciekaw, oglądać możesz, bo oto leżą tam porżnięci jak barany.

      To mówiąc wskazał ręką na kilka ciemnych ciał leżących poniżej wyniosłości.

      A nieznajomy na to:

      — To pozwólcie mi spocząć.

      Podłożono mu wojłokową[43] kulbakę[44], na której siadł i pogrążył się w milczeniu.

      Był to mąż w sile wieku, średniego wzrostu, szerokich ramion, prawie olbrzymiej budowy ciała i uderzających rysów. Głowę miał ogromną, cerę zawiędłą, bardzo ogorzałą, oczy czarne i nieco ukośne jak u Tatara, a nad wąskimi ustami zwieszał mu się cienki wąs rozchodzący się dopiero przy końcach w dwie szerokie kiście. Twarz jego potężna zwiastowała odwagę i dumę. Było w niej coś pociągającego i odpychającego zarazem — powaga hetmańska ożeniona z tatarską chytrością, dobrotliwość i dzikość.

      Posiedziawszy nieco na kulbace[45], wstał i nad wszelkie spodziewanie, zamiast dziękować, poszedł oglądać trupy.

      — Prostak! — mruknął namiestnik.

      Nieznajomy tymczasem przypatrywał się uważnie każdej twarzy kiwając głową jak człowiek, który odgadł wszystko, po czym wracał z wolna do namiestnika, klepiąc się po bokach i szukając mimowolnie pasa, za który widocznie chciał zatknąć rękę.

      Nie podobała się młodemu namiestnikowi ta powaga w człeku oderżniętym przed chwilą od powroza, więc rzekł z przekąsem:

      — Rzekłby kto, że wasze[46] znajomych szukasz między owymi łotrzykami albo że pacierz za ich duszę odmawiasz.

      Nieznajomy odparł z powagą:

      — I nie mylisz się waść, i mylisz: nie mylisz się, bom szukał znajomych, a mylisz się, bo to nie łotrzykowie, jeno słudzy pewnego szlachcica, mego sąsiada.

      — Tedy widocznie nie z jednej studni pijacie z onym sąsiadem.

      Dziwny jakiś uśmiech przeleciał po cienkich wargach nieznajomego.

      — I w tym się waść mylisz — mruknął przez zęby.

      Po chwili dodał głośniej:

      — Ale wybacz waszmość pan, żem mu naprzód powinnej nie złożył dzięki za auxilium