Henryk Sienkiewicz

Ogniem i mieczem


Скачать книгу

Można do obu, można do jednej.

      — Pokażże wasze[198]!

      Litwin wydobył i podał, ale panu Skrzetuskiemu ręka zwisła od razu. Ni się złożyć, ni cięcia wymierzyć swobodnie. Na dwie ręce poradził, ale jeszcze było za ciężko. Więc pan Skrzetuski zawstydził się trochę i zwróciwszy się do obecnych:

      — No, mości panowie — rzekł — kto krzyż uczyni?

      — My już próbowali — odrzekło kilkanaście głosów. — Jeden pan komisarz Zaćwilichowski podniesie, ale krzyża i on nie uczyni.

      — No, a waćpan[199]? — pytał pan Skrzetuski zwracając się do Litwina.

      Szlachcic podniósł miecz jak trzcinę i machnął nim kilkanaście razy z największą łatwością, aż powietrze warczało w izbie, a wiatr powiał po twarzach.

      — A niechże waści Bóg sekunduje[200]! — zawołał Skrzetuski. — Pewną masz służbę u księcia pana!

      — Bóg widzi, że jej pragnę, bo mi miecz w niej nie zardzewieje.

      — Ale dowcip do reszty — rzekł pan Zagłoba — gdyż nie umiesz waść tak samo nim obracać.

      Zaćwilichowski wstał i obaj z namiestnikiem zabierali się do odejścia, gdy naraz wszedł do izby biały jak gołąb człowiek i spostrzegłszy Zaćwilichowskiego rzekł:

      — Mości chorąży komisarzu, ja tu do pana umyślnie!

      Był to Barabasz, pułkownik czerkaski.

      — To chodźże waszmość do mnie na kwaterę — rzekł Zaćwilichowski. — Tu już się tak ze łbów kurzy[201], że i świata nie widać.

      Wyszli razem, a Skrzetuski z nimi. Zaraz za progiem Barabasz spytał:

      — Czy nie ma wieści o Chmielnickim?

      — Są. Uciekł na Sicz[202]. Oto ten oficer spotkał go wczoraj na stepie.

      — To nie wodą pojechał? Pchnąłem gońca do Kudaku[203], by go łapano, ale jeśli tak, to na próżno.

      To rzekłszy Barabasz zatknął rękami oczy i począł powtarzać:

      — Ej! spasi Chryste! spasi Chryste[204]!

      — Czego wać trwożysz?

      — A czy waszmość wiesz, co on mi zdradą wydarł? Czy wiesz, co to znaczy takie dokumenta[205] w Siczy[206] opublikować? Spasi Chryste! Jeśli król wojny z bisurmanem[207] nie uczyni, to iskra na prochy...

      — Rebelię waszmość przepowiadasz?

      — Nie przepowiadam, bo ją widzę, a Chmielnicki lepszy od Nalewajki[208] i od Łobody[209].

      — A kto za nim pójdzie?

      — Kto? Zaporoże[210], regestrowi[211], mieszczanie, czerń[212], futornicy[213] — i tacy ot!

      Tu pan Barabasz wskazał na rynek i na uwijających się po nim ludzi. Cały rynek był zapchany wielkimi siwymi wołami pędzonymi ku Korsuniowi[214] dla wojska, a przy wołach szedł mnogi lud pastuszy, tak zwani czabanowie, którzy całe życie w stepach i pustyniach spędzali — ludzie zupełnie dzicy, nie wyznający żadnej religii — religionis nullius[215], jak mówił wojewoda Kisiel[216]. Spostrzegałeś między nimi postacie podobniejsze do zbójów niż do pasterzy, okrutne, straszne, pokryte łachmanami rozmaitych ubiorów. Większa ich część była przybrana w tołuby baranie albo w niewyprawne skóry wełną na wierzch, rozchełstane na przodzie i ukazujące, choć była to zima, nagą pierś spaloną od wiatrów stepowych. Każden[217] zbrojny, ale w najrozmaitszą broń: jedni mieli łuki i sajdaki na plecach, niektórzy samopały[218] albo tak zwane z kozacka „piszczele[219]”, inni szable tatarskie, inni kosy lub wreszcie tylko kije z przywiązaną na końcu szczęką końską. Między nimi kręcili się mało co mniej dzicy, choć lepiej zbrojni Niżowcy[220] wiozący do obozu na sprzedaż rybę suszoną, zwierzynę i tłuszcz barani; dalej czumacy[221] z solą, stepowi i leśni pasiecznicy[222] oraz woskoboje[223] z miodem, osadnicy leśni ze smołą i dziegciem[224]; dalej chłopi z podwodami[225], Kozacy regestrowi[226], Tatarzy z Białogrodu i Bóg wie nie kto — włóczęgi — siromachy[227] z końca świata. W całym mieście pełno było pijanych, w Czehrynie bowiem wypadał nocleg, więc i hulatyka przed nocą. Na rynku rozkładano ognie, gdzieniegdzie paliła się beczka ze smołą. Zewsząd dochodził gwar i wrzaski. Przeraźliwy głos piszczałek tatarskich i bębenków mieszał się z ryczeniem bydła i z łagodniejszymi głosami lir, przy których wtórze ślepcy śpiewali ulubioną wówczas pieśń:

      Sokołe jasnyj,

      Brate mij ridnyj,

      Ty wysoko łetajesz,

      Ty dałeko widajesz.[228]

      A obok tego rozlegały się dzikie okrzyki: „hu! ha! — hu! ha!”, Kozaków tańczących na rynku trepaka, pomazanych dziegciem[229] i pijanych zupełnie. Wszystko to razem było dzikie i rozszalałe. Dość było Zaćwilichowskiemu jednego spojrzenia, by się przekonać, że Barabasz miał słuszność, że lada podmuch mógł rozpętać te niesforne żywioły skłonne do grabieży, a przywykłe do boju, których pełno było na całej Ukrainie. A poza tymi tłumami stała jeszcze Sicz[230], stało Zaporoże[231] od niedawna okiełznane i w karby po Masłowym Stawie[232] ujęte, ale gryzące niecierpliwie munsztuk[233], pomne dawnych przywilejów, nienawidzące komisarzy, a stanowiące uorganizowaną siłę. Siła ta miała przecie za sobą sympatię niezmiernych mas chłopstwa mniej cierpliwego niż w innych Rzplitej[234] stronach, bo mającego pod bokiem Czertomelik[235], a na nim bezpaństwo, rozbój i wolę[236]. Więc pan chorąży, choć sam Rusin[237] i gorliwy wschodniego obrządku[238] stronnik, zadumał się smutno.

      Jako człek stary, pamiętał dobrze czasy