dwa worki, a ciągle jeszcze nie był to koniec.
Ciemności rozświetlał jedynie młody księżyc, cienki sierp unoszący się nad krzywą palmą stojącą koło domu gospodarzy. Było bardzo cicho. Słyszeli jedynie szelest gałązek, pacnięcia spadających gruszek i własne oddechy.
W końcu na ziemię zszedł najpierw Sekstus, a potem Tullus, który zasalutował jak członek jazdy nubijskiej, pięścią do czoła.
– To wszystko, dowódco – zameldował.
– Świetnie – powiedział Augustyn, podnosząc z ziemi ostatnią gruszkę i wysypując przy okazji wszystkie, które zebrał do tuniki. – Bierzcie te dwa worki, my tu wszyscy mamy zajęte ręce.
Opuścili sad, uginając się pod ciężarem owoców. Mały Pamfy, jak zwykle praktyczny, uznał, że łatwiej będzie nieść je w środku niż na zewnątrz, ale poddał się po jedenastej, nie tyle dlatego, że więcej nie był w stanie zjeść, ale dlatego, że gruszki rzeczywiście nie były smaczne.
Potykali się i zataczali pod ciężarem worków, potykali i zataczali, a ich radość z łupu rozwiewała się bez śladu. Tullus zaproponował, żeby usypać z gruszek piramidę na środku drogi, ale właśnie mijali dom Starego Śmierdziela – czyli Burra, hodowcy świń, który trzymał je w rowach wokół domu, a specyficzna atmosfera roztaczana przez te zwierzęta spowodowała powstanie jego przezwiska – i Augustyn zaczął bombardować śpiące świnie owocami. Noc napełniły głośne kwiki. Kiedy Stary Śmierdziel wyszedł sprawdzić, co się stało jego ukochanym świnkom, Siedmiu zniknęło w mroku, trzęsąc się ze śmiechu i tańcząc z radości. Zatrzymali się dopiero przy południowym wejściu do parku miejskiego.
Augustyn wyszczerzył zęby w szerokim, triumfalnym uśmiechu. Światło księżyca nadało jego twarzy srebrny poblask.
– Teraz się rozejdziemy – zarządził nieco ochryple.
I tak zrobili. Alipiusz, któremu niespecjalnie się spieszyło, ruszył niedbałym krokiem za Augustynem. Gdyby teraz wrócił do domu, ojciec, który pewnie jeszcze nie śpi, sprawiłby mu lanie za to, że wraca tak późno. Cała sztuka polegała więc na tym, żeby wrócić jeszcze później, kiedy już będzie spał. Jutro ojciec zajmie się pewnie czym innym i nawet jeśli sprawi mu lanie, to na pewno nie takie mocne.
Rozdział drugi
Dom Augustyna nie był specjalnie wspaniały, ale z jakichś powodów Alipiusz nie postrzegał jego rodziców tak, jak na przykład rodziców Tullusa, choć również byli ubodzy – i to nie tylko dlatego, że to byli jego rodzice. Ojciec Tullusa przypochlebiał się Alipiuszowi, ponieważ był winny pieniądze jego ojcu, a matka miała niewyparzoną gębę i chodziła w poplamionych sukniach. Natomiast rodzice Augustyna byli ludźmi.
Wraz z Augustynem dotarł właśnie do niewielkiej pergoli. Jeśli nie życzy sobie mojego towarzystwa, to niech powie, pomyślał Alipiusz. Minęli pierwszą kępę oleandrów. Augustyn odwrócił się do niego i położył palec na ustach. Ścieżka była piaszczysta, z kilkoma tylko marmurowymi płytami, więc nie było słychać ich kroków. Niemniej zatrzymali się niemal natychmiast.
W ciemnościach Alipiusz dostrzegł Patrycjusza, niewyraźną, ciemną plamę, zasłaniającą część marmurowej ławki, oraz stojącą obok niego Monikę, ubraną w zasłonę i długą, powiewną suknię. Wygląda jak młody cyprys, pomyślał, wysoka, smukła i bardzo poważna. Nigdy nie widział, żeby się uśmiechnęła. Zastanawiał się nawet czasami, czy kiedykolwiek jej się to zdarza. No bo cyprysy się przecież nie uśmiechają.
Rozmawiali o pieniądzach – to znaczy Patrycjusz mówił o pieniądzach. Tak to już jest ze starymi ludźmi – zawsze rozmawiają o tym, czym zajmowali się przez cały dzień. Nie potrafią się odprężyć. Kiedy Patrycjusz zamilkł, Monika stwierdziła:
– Bardzo się spóźnia.
– Kto? Och, Augustyn... tak, rzeczywiście. I co w związku z tym?
Nie odpowiedziała.
– Żono, on nie jest już dzieckiem. Potrafi o siebie zadbać.
Alipiusz szturchnął Augustyna łokciem i otrzymał w zamian tak gniewne spojrzenie, że zaczął udawać, iż stało się to przypadkiem.
– To moje dziecko – stwierdził cyprys.
Niski, grzmiący śmiech.
– W dzisiejszych czasach wkrótce możesz doczekać się wnuka.
– Patrycjuszu, co ty chcesz przez to powiedzieć?
Zachichotał. Nagle jakby zajął sobą całą marmurową ławkę.
Monika nie podzielała dumy męża. Milczała, a jego chichot wkrótce zamarł.
– No i co się teraz z tobą dzieje? Płaczesz? Dlaczego? Gdyby tu stała Nigidia albo Sabina, pomyślałbym, że jest urażona, ponieważ przed końcem roku może zostać babką. Ale wiem, że ciebie takie rzeczy nie obchodzą, więc o co chodzi? Dałaś mi przecież syna, więc dlaczego się złościsz, że staje się mężczyzną?
– Jego ciało staje się mężczyzną. Ale jego umysł i dusza nadal należą do dziecka. A to bardzo niebezpieczne, Patrycjuszu.
– Ba, żono. Tak było zawsze. Kiedy się rodzimy, jesteśmy pełni cielesnych pragnień, o których nic nie wie nasz umysł. Jak długo jest w nas choć iskra młodości, ciało zawsze wyprzedza rozum. Dopiero kiedy robimy się starzy, zaprzęgamy wóz przed koniem. A większości z nas i wtedy nie przypada to do gustu.
– Jestem tylko kobietą. Nie mogę filozofować razem z tobą. Ale lękam się, że...
– Na Erosa, Anterosa i wszystkie Gracje! Byłem niewiele starszy od Augustyna kiedy spłodziłem pierwsze dziecko.
– Błagam cię, Patrycjuszu, nie wzywaj tych imion. Pamiętasz, przecież obiecałeś.
Roześmiał się smutno.
– Zapomniałem. Ale ty zapominasz, że jestem jedynie katechumenem, a nie dojrzałym chrześcijaninem, jak ty. To wielka sprawa zostać chrześcijaninem. Nie wiem, czy temu podołam. Trudno nauczyć nowych sztuczek takiego starego psa jak ja. Zresztą, gdybym powiedział: „Na Jezusa Chrystusa i Jego Matkę”, też by ci się to nie spodobało, prawda? Na brodę Plutona, człowiek musi mieć prawo na coś przeklinać!
Nagle, z niewyjaśnionych przyczyn, zrobił się zły.
– Będę przeklinał, na co zechcę, i ani ty, ani ten twój biskup mnie nie powstrzymacie. A jeśli Augustyn chce chodzić na dziwki, niech chodzi. Po to one w końcu są. Kłopot z wami, chrześcijanami, polega na tym, że wasza wiara jest taka... taka wścibska. Starzy bogowie mieli wady, ale przynajmniej pozwalali człowiekowi zaspokajać swoje potrzeby, czy to chodziło o dziewczyny, czy przekleństwa.
Nie odpowiedziała i Alipiuszowi przypomniało się coś, co powiedział mu kiedyś Augustyn: „Milczenie mojej matki to ostra broń”.
Jej mąż chyba poczuł to ostrze. Po chwili odezwał się dużo spokojniejszym tonem.
– Rzeczą kobiet jest martwić się, kiedy nadciąga zmiana. Dla nich jest ona zawsze zmianą na gorsze. Chłopak ma szesnaście lat...
– Tak, i czym się zajmuje przez całe dnie?
– Tu masz rację. Ale ukończył szkołę w Madaurze. Niczego więcej nie są go już w stanie nauczyć po jednym krótkim roku nauki. Rozumiesz, co to oznacza, prawda? Jeden rok i już pochłonął wszystko, co tam wiedzą. Byli szczęśliwi, że się go pozbyli. Przez niego czuli się zażenowani.
– Cała twoja próżność ma na imię „Augustyn”, mężu.