Boecjusz smutno.
– Żyjesz w świecie ułudy, domino – ciągnął Albinus. – Zdajesz się zapominać, że ten człowiek już od siedmiu lat pozostaje władcą Italii. Przyznaję, po raz pierwszy zawita w Rzymie. I cóż z tego? Włada Rzymem z Rawenny, podobnie jak niektórzy nasi dawni imperatorzy. To ledwie wizyta, ceremonialne odwiedziny, z udziałem wszystkich dygnitarzy, odzianych w stosowne, dostojne szaty, tylko po to, aby powitać jego królewską, niepiśmienną mość.
– Nie potrafi pisać? Jest aż tak prymitywny?
– Mimo to całkiem nieźle sobie radzi. Nie jest durnym wołem, jak wielu jego pobratymców. Ceni erudytów, podobno. Na dodatek uchodzi za sprawnego organizatora, a jak na Germana jest niebywale łagodny.
– Racja – potwierdził Boecjusz cichym głosem.
– Ustalanym przez niego prawom nie sposób odmówić swoistej przyziemnej mądrości – kontynuował Albinus. – Cechuje go rozwaga i gospodarność. W ostatnich pięciu latach dwukrotnie obniżał podatki. Ci z moich kolegów, którzy odwiedzili go w Rawennie, powiadają, że odznacza się rzadko spotykaną godnością, także zgodnie uznawali go za wielkiego, choć barbarzyńskiego władcę.
– Kupił ich, to pewne – podsumowała Rustycjana pogardliwie. – Nie wszyscy senatorowie mogą się poszczycić takim majątkiem, jak ty, Albinusie. Gdyby nie to i nie fakt, że jesteś starym przyjacielem mojego męża, byłabym skłonna spytać, co takiego zrobił ten barbarzyńca dla ciebie, skoro bronisz go z taką zapalczywością.
– Rustycjano – przemówił Boecjusz ostrym tonem. – Zapominasz się. Albinusie, nie zwracaj uwagi na słowa mojej żony, błagam cię. To młoda osoba, szalenie poruszona zbliżającą się... królewską wizytą.
– Nie czuję się urażony – zapewnił z uśmiechem Albinus. – W gruncie rzeczy podziwiam hart ducha twojej żony. Nie ma nic złego w tym, że ktoś mówi, co mu podpowiada serce... tutaj w wielkim domu Anicjuszów. Gdzie indziej, co oczywiste, byłoby to nieco niebezpieczne. Ponadto rodzinie Anicjuszów znane są kryteria trafnego doboru niewolników. Tak czy owak, jesteśmy we własnym gronie, w tym pokoju, cała nasza trójka... chciałem powiedzieć czwórka, rzecz jasna – poprawił się, cały czas uśmiechnięty. – Niemal zapomniałem o naszym młodym przyjacielu. Ale ty nas nie wydasz, Piotrze, prawda? Jestem tego pewien.
– Jestem Rzymianinem – odparł Piotr, nie odrywając wzroku od Rustycjany.
– Otóż to – podkreślił Albinus.
– Piotr miał rzymskiego ojca i grecką matkę – wytłumaczył Boecjusz. – Wspaniałą, szlachetną damę. Z prawdziwą przyjemnością gościmy go pod naszym dachem.
– Nie wątpię. – Albinus przyjaźnie skinął chłopcu głową. Inteligentna twarz, pomyślał. Przez chwilę się zastanawiał, czy Boecjusz może być ojcem chłopca, ale ostatecznie odrzucił tę myśl. Boecjusz był uosobieniem wszelkich cnót. Poza tym domina Rustycjana nie należała do kobiet, które zgodziłyby się na trzymanie we własnym domu biologicznego syna swojego męża. Chłopiec niewątpliwie ją uwielbiał.
– Ile ma lat?
– Trzynaście – pośpieszył z odpowiedzią Piotr.
– W przyszłym miesiącu skończy trzynaście – sprostował Boecjusz. – Jego urodziny przypadają niemal w tym samym czasie, co urodziny mojej żony. Obchodzimy je jednocześnie.
– Mówisz tak, jakbym też była dzieckiem – zauważyła Rustycjana z przyganą. – Skończę osiemnaście lat.
– Aż tyle? – spytał Albinus z powagą. – Zatem jeszcze tylko czterdzieści lat i w twoich pięknych włosach pojawi się siwizna.
Uśmiechnęła się mimowolnie.
– To dobrze, że nie poczułeś się urażony, Albinusie. Mój mąż często mi powtarza, że jestem pochopna i nazbyt impulsywna. Rzecz w tym, że czuję się silnie...
Przerwał jej piękny głos, skandujący gdzieś na wysokościach:
– Dziewiąta... godzina.
– Już tak późno – westchnął Albinus. – Musimy ruszać, przyjacielu. Senat się zbiera.
– Dziewiąta... godzina... – zaśpiewał niewolnik przy zegarze słonecznym na dachu.
– Król jeszcze nie przybył – zaoponował Boecjusz. – Rozstawiłem niewolników przy bramach, którymi najprawdopodobniej przybędzie. Póki co jeszcze żaden z nich nie powrócił.
– Dziewiąta... godzina... – rozległ się trzeci śpiew.
– Mimo to sądzę, że i tak powinniśmy już iść – upierał się Albinus. – Goście będą jechali konno, a wiadomo, że uwielbiają galopować ulicami. Gdy znajdą się w obrębie miasta, wszystkie ulice do Forum zostaną zablokowane.
Rustycjana zazgrzytała zębami.
– Rzym był już wcześniej najeżdżany przez barbarzyńców – przypomniała. – Dość wspomnieć Brennusa, Alaryka, Genzeryka z plemienia Wandalów. Nie mogę jednak ścierpieć tego, że zamiast stawić opór, otwieramy bramy przed tym brutalem, wielkim organizatorem, który obniża podatki, niemniej brutalem. Nie podoba mi się też, że największe zgromadzenie narodowe na ziemi, rzymski senat, zgadza się przyjąć barbarzyńcę jako prawowitego władcę. Nie odczuwamy już wstydu towarzyszącego niewolnictwu. Z zadowoleniem przystępujemy do lizania butów Gotom.
– Ich smak niewiele się będzie różnił od smaku obuwia Nerona i Domicjana – zauważył Albinus cierpko. – Przywykliśmy do niewolnictwa. Właśnie dlatego nastąpił upadek Rzymu, domino. Duch zaledwie garstki z nas nie zda się na wiele. Gdyby tak paru setkom tysięcy Rzymian udzielił się ten nastrój... Gdyby wszyscy oni postąpili jak należy... Na wszystkich bogów i świętych, jeszcze chwila rozmowy z tobą, a sam zacznę śnić na jawie. Boecjuszu, naprawdę musimy iść.
– Moja lektyka stoi na podwórzu, obok twojej. – Boecjusz objął żonę. – Spróbuj się odprężyć – poradził jej łagodnie. – To tylko formalność. Wrócę na kolację. Oficjalna uczta odbędzie się dopiero jutro. – Młoda kobieta była jednak sztywna i nieprzystępna w jego ramionach. Z rezerwą ukłoniła się Albinusowi.
Gdy mężczyźni wyszli, opadła na leżankę i ukryła twarz w dłoniach.
– To już koniec Rzymu – jęknęła. – Koniec. Koniec.
– Jestem Rzymianinem – podkreślił Piotr zapalczywie.
Może Albinus również cierpiał, jak najwyraźniej sądził Boecjusz, ale co z tego wynikało? Jako chrześcijanin mógł ofiarować Chrystusowi własne cierpienie – diakon Varro zawsze to powtarzał. Czy godziło się ofiarowywać mu hańbę własnego kraju?
Pomyśleć, że najprzenikliwszy umysł i najwybitniejsza osoba na świecie, Anicjusz Manliusz Sewerynus Boecjusz, będzie się korzył przed barbarzyńskim wodzem i w dodatku heretykiem... Tego było już za wiele.
Wybuchła płaczem, ale niemal natychmiast przypomniała sobie, że nie jest sama w pokoju. Był z nią chłopiec. Nie wypadało, aby zachowywała się tak w jego obecności. Coś powiedział, przed chwilą, co to było?
Otarła oczy.
– Co mówiłeś, Piotrze?
Nie doczekała się odpowiedzi. Podniosła wzrok. Chłopiec odszedł.
Rozdział drugi
Młody chłopiec, Piotr, szybko minął atrium i wyszedł do ogrodu. Teraz liczyło się tylko to, kto pełni służbę przy bramie – Koraks czy Marullus. Koraks był