Louis de Wohl

Twierdza Boga


Скачать книгу

      – Zadałem sobie to samo pytanie – odparł Gordianus. – Szczerze mówiąc, nie znajduję wytłumaczenia... Zwłaszcza, że mój młody przyjaciel Benedykt również zachowuje się tak, jakby nabrał wody w usta.

      – Benedykcie, co jeszcze jest ci wiadome w tej sprawie? – zapytał Boecjusz.

      – Dostojny senatorze, w tej sprawie nic więcej nie wiem.

      Boecjusz pomyślał, że w tym momencie powinien zakończyć rozmowę. Ogarnęło go niejasne przeczucie, że nic dobrego nie wyniknie z dalszych prób wyjaśnienia sytuacji, niemniej nie dawała mu spokoju silna potrzeba poznania prawdy. Wobec tego postanowił drążyć dalej.

      – Nic więcej nie wiesz... – powtórzył za rozmówcą. – Ale może jest coś, czego się domyślasz? Czy chłopiec nie przekazał ci jakiejś sugestii? W takiej lub innej formie?

      – Nie chciał ze mną o tym mówić, czcigodny senatorze – odparł Benedykt obojętnie.

      – A z innymi? Z twoją służącą? Z lekarzem?

      – Nie, czcigodny senatorze.

      – Rozumiem. A może masz jakieś przemyślenia, czy też teorię, wyjaśniającą zachowanie chłopca? – Nie doczekawszy się odpowiedzi, Boecjusz mówił dalej: – Benedykcie, wysłuchaj mnie. Ten chłopiec jest sierotą. Jego matka zmarła, gdy miał pięć lat, ojciec dołączył do niej cztery lata później. Od tamtej pory Piotr mieszka w moim domu. Gdy wziąłem ślub, moja żona zaakceptowała go tak, jakby był moim rodzonym synem. Jego zachowanie jest dla nas strasznym ciosem, bo Piotr najwyraźniej stracił do nas zaufanie. Jeśli to oznacza jakiś błąd z naszej strony... wówczas będziemy musieli zmienić nasz sposób postępowania. Aby nie poruszać się po omacku, koniecznie musimy się dowiedzieć, co zaszło. Ważne są wszystkie informacje i wskazówki, które przychodzą ci do głowy. Przemyśl moje słowa, a jestem pewien, że odstąpisz od strategii unikania odpowiedzi.

      Benedykt zastanawiał się przez chwilę.

      – Chłopiec mówił przez sen – odparł zwięźle.

      – Och. Co powiedział?

      – To mógł być tylko koszmar.

      – Jak najbardziej. Z tego względu nie ma powodu do zatajania słów dziecka.

      Benedykt niechętnie skinął głową.

      – Chłopiec powiedział: „Zawiodłem cię. Nie udało mi się go zabić. Zawiodłem cię”.

      Rustycjana cicho jęknęła.

      – Powtórzył to kilka razy – ciągnął Benedykt. – Potem dodał: „Nie mogę wrócić. Ukaraliby ich za to”.

      Rustycjana rozszlochała się i pośpiesznie wyszła z pokoju.

      Boecjusz ruszył za nią, lecz znieruchomiał i opadł na krzesło.

      – Biedny chłopiec – mruknął chrapliwie. – Wielki Boże. Biedny chłopiec. – Senator nie pojmował, dlaczego zachował się tak niedomyślnie. Wszystko było jasne jak słońce. Mały Piotr, Rzymianin, tyranobójca, nowy Brutus. Znajdował się w pokoju, gdy Albinus dopatrzył się w słowach Rustycjany zachęty do zabicia króla Gotów. Tabliczka służyła do ukrycia rysika, broni Brutusa. Najwyraźniej ani jedna osoba spośród wszystkich zebranych na Forum nie domyśliła się prawdziwych intencji chłopca, nawet świadkowie incydentu. Sam Boecjusz przebywał na placu, w towarzystwie innych senatorów, i nic nie zauważył. Nic w tym dziwnego – uroczystość zorganizowano na ogromnej przestrzeni. Po raz pierwszy przypomniał sobie, że kilka godzin później senator Sulpicjusz w kurii wspomniał w rozmowie z kolegami o kimś, kto „usiłował wręczyć królowi jakąś petycję”. Sulpicjusz nic więcej nie wiedział, a pozostali senatorowie, rzecz jasna, nie mieli o niczym pojęcia. Jak się nietrudno domyślić, Boecjusz był z tego faktu bardzo zadowolony.

      Pomyśleć jednak, że tak okropny pomysł mógł się zrodzić w jego domu! Powinien był powstrzymać Rustycjanę przed mówieniem o takich sprawach w obecności Piotra. Co zrobić, skoro zapomniał o jego bliskości, podobnie jak Rustycjana oraz Albinus. Piotr uwielbiał panią domu, to jasne. Cokolwiek powiedziała, było dla niego prawdą objawioną. Jakże szybko poczucie winy może zaciążyć na życiu człowieka. Poczucie winy i... zagrożenia.

      Boecjusz podniósł wzrok.

      – Benedykcie – powiedział. – Postąpiłeś słusznie, odmawiając przyjęcia mojej pomocy. Z nas dwóch to ja na zawsze pozostanę dłużnikiem. I muszę dodatkowo zwiększyć swój dług, prosząc cię o zachowanie pełnej dyskrecji w tej sprawie.

      – Tym się nie przejmuj – wtrącił się Gordianus. – Ani mój przyjaciel Benedykt, ani ja, nie zamierzamy mówić o... cudzych sennych koszmarach. Przybyliśmy po to, by położyć kres twoim zmartwieniom. Nie zamierzamy ich przedłużać ani dokładać nowych. A teraz, jeśli pozwolisz, wrócimy tam, skąd przybyliśmy. Chcemy pospierać się w sprawie znaczenia niektórych fragmentów listów świętego Augustyna.

      – Szkoda, że nie możecie zostać, obaj – westchnął Boecjusz. – Właśnie goszczę garstkę przyjaciół. Z pewnością zastanawiają się, co ze mną.

      – Na dworze zauważyłem lektykę Florencjusza – powiedział Gordianus. – Podobno zamierza zostać kapłanem. Ciekawe, czy...

      – Też się nad tym zastanawiam – przerwał mu Boecjusz. – Ale nigdy nic nie wiadomo, prawda?

      – Chyba nie powinniśmy przeszkadzać twoim przyjaciołom – orzekł Gordianus. – Zatem, jeśli nam wybaczysz...

      – Jeszcze jedna sprawa – powstrzymał go Boecjusz. – Muszę przynajmniej spróbować spłacić najmniejszą, materialną część długu. Mam na myśli lekarza, który zajmował się Piotrem oraz...

      – Zostaw to mnie – uspokoił przyjaciela Gordianus. – Wszystkim się zajmę, a ty uregulujesz ze mną rachunki później, jeśli zechcesz.

      W tym samym momencie na progu stanął jeden z niewolników z atrium.

      – Panie, królewski protonotariusz Magnus Aureliusz Kasjodor przybył na spotkanie.

      Boecjusz zbladł. Kasjodor... Był z królem, gdy doszło do zdarzenia. Więc jednak incydent wzbudził zainteresowanie władz... Wiedzieli.

      – Wprowadź go do gabinetu – polecił senator grobowym głosem.

      Rozdział czwarty

      Gdy niewolnik wyszedł, Boecjusz popatrzył na gości.

      – Cieszę się, że zatrzymałem was odrobinę dłużej – powiedział. – Mogliście wpaść prosto na niego, a przecież był jednym ze świadków zdarzenia. Na pewno wszystko widział z bardzo bliska. Mógł rozpoznać Benedykta. Zresztą... niewykluczone, że nie przybył sam. Lepiej wyjdźcie przez drzwi ogrodowe. Gordianusie, zajrzyj do mnie wkrótce i przyprowadź ze sobą przyjaciela. Ogromnie go polubiłem. Mam nadzieję, że będę w stanie przyjmować gości – dodał z krzywym uśmiechem. – Bywajcie, przyjaciele. Gordianusie, znasz drogę. Nie muszę wołać niewolnika, aby was odprowadził.

      Gdy wyszli, Boecjusz jeszcze przez chwilę stał nieruchomo i powoli oddychał, aby się odprężyć. Następnie powoli, miarowo ruszył do gabinetu.

      – Boecjuszu, wybacz moje najście o tak późnej porze – przywitał się Kasjodor uprzejmie. – Jak jednak wiesz, nie jestem już panem swojego czasu. Przybywam w twoje progi z rozkazu króla.

      – Podejrzewałem, że taka jest przyczyna twoich odwiedzin – przyznał Boecjusz.

      W sąsiednim pokoju zabrzmiała salwa śmiechu.

      –