grupy.
Przywódcą sam się co prawda mianowałem, no ale to ja przecież wymyśliłem nasz klub.
– Spróbujmy rozwiązać pierwszą zagadkę. – Położyłem tablet na środku stołu, żeby każdy go dobrze widział. – Sprawdźmy najpierw, jak ten obraz w ogóle wygląda.
Wstukałem w wyszukiwarkę internetową nazwisko malarza i tytuł obrazu.
Po chwili wyświetliło się mnóstwo nagłówków różnych stron. Przebiegłem wzrokiem parę linijek dotyczących samego artysty:
Leon Jan Wyczółkowski, znakomity polski malarz, grafik
i rysownik, urodził się 11 kwietnia 1852 roku w Hucie Miastkowskiej. Zmarł 27 grudnia 1936 roku w Warszawie. Uroczystości pogrzebowe odbyły się w Bydgoszczy, z którą malarz był również związany. Jego grób znajduje się we Wtelnie, niedaleko ukochanego dworku w Gościeradzu, w którym artysta wiele lat tworzył i pracował. Dzieła Wyczółkowskiego znane są w Polsce i za granicą.
Znalazłem też autoportrety artysty. Mnie najbardziej podobał się ten w czapce cyklistówce. Oto on:
Potem znalazłem obraz Martwa natura z pomarańczami. Okazało się, że to akwarela z 1912 roku.
– Stary ten obraz – stwierdził Rodzynek.
– Jasne, że stary, z ubiegłego wieku. – Wzruszyłem ramionami. – Pewnie dlatego taki cenny – stwierdziłem, bo szczerze mówiąc, na sztuce za bardzo się nie znałem.
Kiedy go obejrzeliśmy, znowu przełączyłem się na list złodziei, który zawierał wskazówki.
– Nic z tego nie rozumiem. – Muffin sapał z wysiłku intelektualnego, aż zaparował ekran tabletu.
– Weź tu nie chuchaj tak! – Odepchnąłem go. Nie chciałem, żeby tata się zorientował, że wziąłem tablet bez pytania.
Pogłówkowałem trochę i stwierdziłem, że zagadka jest dziecinnie prosta:
– Myślę, że chodzi tu o stare mury miejskie. – Popatrzyłem z góry na kumpli, którzy powinni docenić przebłysk mojego geniuszu.
– O mury? – zadumał się Rodzynek.
– Pewnie, są grube, łatwo w nich coś ukryć. Na przykład zwinięte płótna, wystarczy wyjąć parę cegieł.
– Jasne! To może chodzić o mury. – Teraz i reszta chłopaków przyznała mi rację.
– To na co czekamy? Lecimy, zanim ktoś nas uprzedzi! – zawołałem.
Wyprysnęliśmy z piwnicy, a na pytanie mojej mamy, gdzie tak pędzimy, zdążyłem tylko rzucić, że do Muzeum Okręgowego na zajęcia w terenie.
– To cudownie. – Mama ucieszyła się i pomachała nam na pożegnanie.
My jednak wcale nie pobiegliśmy do muzeum, tylko pod zabytkowy fragment murów miejskich.
Nie zgadniecie, co tam zastaliśmy! Tłum ludzi, których musiała rozganiać policja.
– A mówiłeś, że będziemy pierwsi… – ze zgrozą wymamrotał Rodzynek.
– Skąd oni się tu wzięli? – Przerażonym wzrokiem wodziłem po twarzach tych oszalałych ludzi.
– Wy też szukacie skarbu? – Starsza, zgarbiona pani z laseczką stanęła przed nami i zmierzyła nas podejrzliwym wzrokiem.
– Jakiego skarbu? – zapytał zdumiony Rodzynek.
– Ach, więc udajecie, że nic nie wiecie. – Staruszka pogroziła palcem. – A sio! – Zamachnęła się na nas laską. – I tak będę pierwsza! – wydyszała mi w nos.
– O co pani chodzi? – zdenerwowałem się.
– Nie wiecie? – Naszą rozmowę z rozsierdzoną starszą panią usłyszała stojąca obok dziewczyna ubrana
w różowy dres. Pilniczkiem piłowała różowe paznokcie jakby to, co działo się wokół, zupełnie jej nie obchodziło. – Rozeszła się plotka, że w murach ukryto jakiś skarb. – Dmuchnęła na paznokieć. – Teraz wszyscy go szukają.
– Skarb? Przecież tu chodzi o zwyczajny… ałć! – Muffin spojrzał na mnie krzywo, gdy butem przycisnąłem mu stopę. Chciał powiedzieć „obraz”, ale pomyślałem, że skoro w plotce urósł już do rangi wielkiego skarbu, to może niech tak zostanie.
– A ty go nie szukasz? – zapytałem dziewczynę.
– Phi, ten cały skarb to głupota. Ale muszę pilnować mojej babci. – Wskazała dziarską staruszkę, która końcem laski gmerała między cegłami starych murów miejskich. – Ubzdurała sobie, że to właśnie ona znajdzie ten niby skarb. – Różowa dziewczyna przewróciła oczami.
– W takim razie życzę powodzenia. – Uśmiechnąłem się, po czym skinąłem na chłopaków, żeby odeszli ze mną na stronę.
Przez chwilę obserwowaliśmy inwazję poszukiwaczy. Wokół działy się iście dantejskie sceny. Ktoś kopał kilofem w ziemi, inny szpadlem przekopywał rabatki. Jeden grubas nawet wlazł na mury, a policjanci próbowali go ściągnąć, na próżno tłumacząc, że to zabytek i nie wolno po zabytku łazić. Bazyl westchnął, patrząc na mnie:
– Nie tylko ty masz Internet.
Wrrrr….
Policja rozgoniła tłum, a potem otoczyła mury czerwoną taśmą. Nie było szans, żeby zbliżyć się niepostrzeżenie i poszukać skradzionej akwareli.
– No i co, mądralo? – Rodzynek spojrzał na mnie
z przemądrzałą miną.
Wyproszeni spod murów poszukiwacze skarbu wcale nie zamierzali odejść. Tylko czekali, aż policja skończy dochodzenie i sobie pójdzie.
– Mówię wam, policjanci zaraz sami znajdą złoto – przemawiała dziarska staruszka w czerni. – I nic dla nas nie zostawią.
– E tam, zaczekajmy na kolejną wskazówkę. Podobno ci, co ukradli te obrazy, okradali też jubilerów, i będą co jakiś czas umieszczać kolejne wskazówki mówiące, jak odnaleźć zrabowane klejnoty – podpowiedział mężczyzna w prążkowanej koszuli, po czym zaczął sprawdzać w telefonie komórkowym stronę, na której gang umieścił pierwszą wskazówkę.
„Czy oni nie potrafią czytać?” – pomyślałem zdumiony. Przecież nigdzie nie było ani słowa o okradaniu sklepów jubilerskich ani o żadnych klejnotach. Ale najwidoczniej ta historia zaczęła już żyć własnym życiem.
Reszta poszukiwaczy, widząc, że „prążkowany” może pierwszy odczytać zagadkę i zyskać dodatkowe minuty, również sięgnęła po telefony, tablety, a pan w krawacie i marynarce, który przed chwilą dołączył do tego grona, wyciągnął z torby laptop.
– Nic tu po nas. – Muffin chciał się już wycofać, ale zastąpiłem mu drogę.
– Zaraz, przecież się tak łatwo nie poddamy. Policja jeszcze nic nie znalazła, a tamci utknęli w Internecie. – Wskazałem poszukiwaczy.
Poprowadziłem chłopaków bliżej policyjnego wozu, żeby słyszeć, o czym rozmawiają stróże prawa. Przeszukiwali dokładanie mury, kawałek po kawałku, ale także nic nie znaleźli.
– Nabrali nas, tutaj nic nie ma, to był głupi żart, tak jak mówiłem. – Inspektor Ferdynand Szczurek szykował się do powrotu na komisariat.
– Niech