Agnieszka Stelmaszyk

Klub Poszukiwaczy Przygód tom 1 Zmora doktora Melchiora


Скачать книгу

z komina.

      Musicie wiedzieć, że pani Rozalia to nasza nauczycielka przyrody. Co roku na Dzień Nauczyciela, gdy wręczamy naszym pedagogom nagrody, coś takiego jak Oscary, jej zawsze przypada tytuł Piły Roku. Uczyła

      jeszcze mojego tatę, więc chyba dawno powinna być na emeryturze, ale ona powiedziała, że nie zrobi tego uczniom i nie odejdzie. Zgroza…

      Czułem, że pani Jelonek nie pozostawi bez komentarza naszej jazdy w policyjnym konwoju.

      Bunkry w naszym lesie pochodzą jeszcze z czasów drugiej wojny światowej. Niektóre udostępniono zwiedzającym, ale do reszty nie wolno wchodzić. Są częściowo zasypane, a wystające ze ścian zbrojenia zagrażają życiu i zdrowiu. Byłem tutaj tylko raz z tatą i obejrzeliśmy jeden bunkier. Od reszty mama kazała nam się trzymać z daleka.

      Miałem nadzieję, że teraz uda się nam zajrzeć do tych zasypanych, ale nic z tego. Inspektor Szczurek zapowiedział, że jeśli się tylko do nich zbliżymy, to nas zamknie za karę w areszcie.

      Muffin zaczął od razu beczeć, że on nie chce siedzieć za kratami, bo mógłby spóźnić się na kolację.

      – Jak myślicie, w którym z tych bunkrów złodzieje ukryli obraz? – Ferdynad Szczurek i Wincenty Skwarek patrzyli na nas jak na jasnowidzów.

      W sumie to poczuliśmy się dzięki temu docenieni.

      – Musimy to omówić – oświadczyłem i szybko zwołałem naradę mojego klubu, a policjanci wraz z dyrektorem muzeum stanęli pod drzewem, próbując schronić się przed deszczem.

      – Skąd u licha mamy wiedzieć, w którym bunkrze? – szeptał Rodzynek. – Przecież nawet nie mamy pewności, że obraz w ogóle tu jest.

      – Wierzcie mi, on tu jest…

      Pięć bunkrów tworzyło linię dawnych umocnień. Było ich znacznie więcej, ale do naszych czasów zachowało się tylko tych pięć. Dalej wznosił się kawałek muru, który prowadził aż do zasypanych podziemi. Miałem przeczucie, że złodzieje ukryli akwarelę w trzecim bunkrze.

      Nachyliłem się do chłopaków, tak żeby dorośli nas nie słyszeli, i nie poznali naszych trików śledczych.

      – Musimy zrobić test.

      – Jaki test? – zaniepokoił się Rodzynek.

      – No wiecie, jaki – znacząco spojrzałem na Muffina.

      Zaczęliśmy wolnym krokiem wędrować wzdłuż muru, a policjanci z panem Skwarkiem szli tuż za nami, dziwując się, co też wymyśliliśmy.

      Wskazówki złodziei, jak już mieliście okazję się przekonać, nie brzmiały zbyt precyzyjnie. Trzeba było zatem posiłkować się inną metodologią. A ściślej mówiąc, metodą na głoda, czyli tą, którą zastosowaliśmy już wcześniej.

      Doszliśmy do trzeciego bunkra i zgodnie z moimi przewidywaniami Muffin jęknął:

      – Jestem głodny, mam już dość. Zabierajmy się stąd.

      – Aha! – zawołałem.

      – Co aha? – Muffin popatrzył na mnie zdezorientowany.

      – Inspektorze, przeprowadzony przez nas test, poświadcza, że obraz znajduje się w tym oto bunkrze, przy którym stoimy – oświadczyłem triumfalnie, najzupełniej pewien trafnej lokalizacji.

      – A z czego, przepraszam, to wnosicie? – Ferdynand Szczurek wciąż traktował nas z góry. Zaraz się przekona, że powinien okazywać nam więcej szacunku.

      – Nasze doświadczenie i niekonwencjonalne metody pracy dają tak doskonałe efekty – pochwaliłem się, zadzierając nosa.

      – Cóż… – bąknął tylko zawstydzony inspektor, po czym zwracając się do policjantów, nakazał: – Przeszukajcie, chłopcy, ten bunkier.

      – My zrobilibyśmy to lepiej – zapewnił Bazyl.

      – Wystarczy, że wskazaliście nam miejsce, to zbyt niebezpieczne zadanie – odparł stanowczym głosem inspektor Szczurek.

      Na efekty poszukiwań długo nie musieliśmy czekać. Nie minęło pięć minut, gdy z głębi bunkra rozległ się radosny okrzyk pana Skwarka, który zszedł tam wraz

      z policjantami:

      – Jest! Jest obraz!

      Gdy wyszedł na zewnątrz, w dłoniach trzymał delikatnie zrolowaną akwarelę. Całe szczęście, że przestało padać, ale unosząca się w powietrzu wilgoć, bardzo niepokoiła Wincentego Skwarka.

      – Natychmiast musimy przewieźć obraz do muzeum! – zawołał, po czym wszyscy prędko wsiedliśmy do radiowozów.

      I znowu drogę powrotną odbyliśmy na sygnale.

      W muzeum wszyscy nam bardzo dziękowali, a dyrektor czym prędzej odniósł odzyskane dzieło do pracowni konserwatorskiej, aby sprawdzić uszkodzenia

      i stan obrazu. W nagrodę za wskazanie skrytki pan Wincenty pozwolił nam obejrzeć akwarelę z bliska. Została wyjęta z ram, ale w taki sposób, że brzegi obrazu nie uległy widocznemu zniszczeniu.

      – Chłopcy, odzyskaliście dzieło Wyczółkowskiego, jestem wam niezmiernie wdzięczny – mówił wzruszony dyrektor muzeum.

      Na widok jedzenia na obrazie Muffinowi tak zaczęło bulgotać w brzuchu, że nie mogłem tego słuchać. My też zgłodnieliśmy po tych przygodach. Inspektor zaproponował, że nas odwiezie do domów, ale my zaprotestowaliśmy.

      – Wrócimy sami, mieszkamy niedaleko – grzecznie się wymawiałem.

      Gdyby mama zobaczyła, że wracam radiowozem, od razu pomyślałaby sobie nie wiadomo co. Reszta chłopaków też wolała się nie pokazywać w towarzystwie

      policji.

      – Ciekawe, co ci złodzieje wykombinują jutro – zastanawiał się Rodzynek, gdy wracaliśmy piechotą do domu.

      Mieliśmy przeczucie, że wkrótce pojawi się w Internecie nowa zagadka do rozwiązania i może uda nam się odnaleźć kolejny obraz ze skradzionej kolekcji.

      – Widzieliście, ilu było poszukiwaczy? A tylko nam się udało. – Bazyl pękał z dumy.

      Mama trochę się złościła, że tak długo mnie nie było. Ale wyjaśniłem, że oglądanie tych wszystkich obrazów

      w Muzeum Okręgowym zajęło nam mnóstwo czasu

      i że to zajęcie okropnie nas wyczerpało. Szczerze mówiąc, byłem wykończony. Zjadłem kolację i położyłem się spać. Nie chciało mi się ani oglądać telewizji, ani grać na Xboxie, dlatego mama przyszła sprawdzić, czy nie jestem przypadkiem chory i nic mi nie dolega.

      Byłem jednak z siebie ogromnie zadowolony. Gdy odnajdziemy całą kolekcję, wreszcie powiem rodzicom, że to zasługa mojego klubu. Ale będą ze mnie dumni! Sądziłem, że uda mi się wszystko utrzymać w tajemnicy, ale zapomniałem o jednej rzeczy, a właściwie o pewnej osobie…

      – Przemek Więcławski! – Pani od przyrody wykrzyknęła groźnie, gdy tylko następnego ranka weszła do klasy. – Bazyl, Rodzynek i Muffin, wstać!

      Reszta klasy popatrzyła na nas jak na skazańców.

      – Zawsze wiedziałam, że zejdziecie na złą drogę! Ale że aż tak prędko? – Pani Rozalia spojrzała na nas, surowo marszcząc