w ekspedycji na lądzie. Zadaniem jej było czuwanie nad bezpieczeństwem jachtu.
Oczywiście wierny Dingo, którego Tomek otrzymał w podarunku od Sally podczas pierwszej bytności w Australii, miał również ważne zadanie do wypełnienia podczas wyprawy. Był on doskonale wytresowany w tropieniu wszelkiej zwierzyny oraz w pełnieniu służby wartowniczej w obozie i podczas marszu.
Przez cały następny tydzień pracowano od świtu do późnej nocy. Kapitan Nowicki niemal nie schodził z jachtu. Z Dingiem u nogi zaglądał do wszystkich zakamarków, nadzorował robotników zatrudnionych przy wewnętrznej przebudowie jachtu. Inni uczestnicy wyprawy zwozili najrozmaitsze towary zakupione przez Bentleya, które magazynowali w specjalnych pomieszczeniach w parku Taronga, segregowali je, spisywali i pakowali do skrzyń z cienkiej blachy, a w końcu starannie zalutowywali. Natasza nie brała udziału w tych pracach, gdyż w tym czasie odbywała praktyczne przeszkolenie w sydnejskim szpitalu.
Tomek wprost dwoił się i troił, szkoląc Zbyszka w jego odpowiedzialnej funkcji. Przecież najmniejsze niedopatrzenie mogło potem grozić utratą cennego sprzętu czy zapasów żywności, nie do zdobycia w dzikiej dżungli. Stopniowo dziesiątki skrzyń przewieziono na statek. Dopiero ósmego dnia Tomek poprosił „sztab” wyprawy o ostateczne sprawdzenie książki intendenta. Wszystkie blaszane skrzynie i wory brezentowe oznaczone były numerami, które figurowały w książce magazynowej wraz z podaniem zawartości, wagi i ilości różnych towarów. Smuga wolno odczytywał na głos pozycję po pozycji.
Najpierw zewidencjonowane były przedmioty gospodarcze, a więc: dwa namioty czteroosobowe, dwa dwuosobowe i dwa duże z siatki antymoskitowej do prac naukowych i preparatorskich, dziesięć moskitier, cztery rozkładane łóżka z bambusa z daszkiem i moskitierami, dziesięć hamaków, piętnaście ciepłych, lekkich koców, blaszane miseczki do jedzenia, łyżki, widelce, kubki, garnki, kuchenka spirytusowa, lampa naftowa, składana brezentowa wanienka do mycia, mydło i różne przybory toaletowe, bańka nafty, trzy bańki spirytusu oraz komplet podstawowych narzędzi i apteczka.
W następnej kolejności znajdowały się zapasy żywności: konserwy mięsne i rybne, mąka, kasze, ryż, groch, fasola, sól, cukier, herbata, kawa, miód, suchary i tytoń.
Potem figurowały przedmioty konieczne do prac naukowych: przyrządy pomiarowe, kompasy, mikroskop, aparat fotograficzny wraz z wyposażeniem, przybory oraz chemikalia potrzebne do preparowania okazów fauny i flory, siatki do chwytania owadów, pułapki, słoje, blaszane puszki i skrzynki.
Osobisty ekwipunek każdego członka wyprawy składał się z podwójnych kompletów dwóch rodzajów ubrań: do marszu przez dżunglę – miękki płócienny kapelusz, cienka koszula z długimi rękawami, długie płócienne spodnie, których dolną część nogawki chowało się w półwysokie sukienne kamasze; do marszu przez lekki teren – szorty, kurtki z krótkimi rękawami, pończochy i półwysokie sukienne kamasze.
Ponadto każdy zabierał cztery komplety bielizny, skarpety, brezentową kurtkę z kapturem, buty podbite gwoździami do marszu w górach, a kobiety dodatkowo spódnice i sztylpy.
Przedostatni dział obejmował środki płatnicze dla krajowców: siekiery, różne noże, łuki, strzały, koraliki, lusterka, organki, barwne bawełniane materiały, tytoń w czarnych laseczkach, skrzynie dużych i małych muszel, sól i jako prowiant dla tragarzy – konserwy oraz ryż.
Na samym końcu figurował arsenał wyprawy: sztucery, karabiny, broń krótka, fuzje, karabinki małokalibrowe do polowania na mniejsze ptaki, amunicja i rakiety.
Oddzielne zapasy żywności znajdowały się na jachcie na czas podróży morzem. Przegląd ekwipunku trwał niemal do wieczora; uznano, że przygotowania do wyprawy zostały ostatecznie zakończone. Według oświadczenia kapitana Nowickiego „Sita” miała być gotowa do wyjścia w morze dopiero za trzy dni. Wobec tego gościnny dyrektor Hart zaproponował podróżnikom zwiedzenie miasta oraz jednodniową wycieczkę na morską plażę w Narrabeen.
Tomek z entuzjazmem podchwycił ten projekt. W czasie pierwszej bytności w Australii poznał Melbourne, rodzinne miasto Bentleya, teraz więc miał możność porównać je z Sydney.
Następnego ranka dwoma powozami wyruszyli do miasta. Dyrektor Hart okazał się doskonałym przewodnikiem. Najpierw więc przemknęli przez tonące w zieleni ogrodów podmiejskie, południowe dzielnice willowe, poprzecinane zatoczkami i lagunami, po których pływały setki żaglówek.
Potem zwiedzili ogrody botaniczny i zoologiczny, muzea, kościoły, robili drobne zakupy w handlowym śródmieściu, a w końcu przybyli do nabrzeża portowego.
Przez cały czas Tomek dzielił się spostrzeżeniami ze swoimi młodymi przyjaciółmi, z którymi jechał w jednym powozie. Przede wszystkim wyjaśnił im, że Sydney jest czwartym, a Melbourne piątym miastem pod względem wielkości na półkuli południowej. Tylko południowoamerykańskie miasta: Buenos Aires, São Paulo i Rio de Janeiro były od nich większe. W tych dwóch miastach koncentrowały się handel, przemysł, instytucje kulturalne i naukowe Australii. Z nich wywożono w świat główne australijskie produkty: wełnę, mięso, skóry i pszenicę.
Całe Sydney miało charakter wybitnie portowy. Południową i północną część miasta rozdzielała zatoka Port Jackson, która wrzynała się w ląd dziesięciokilometrowym lejem, aż do ujścia rzeki Parramatta. Nieregularna linia wybrzeża tworzyła dziesiątki zatok i cichych przystani.
Przystanęli nad brzegiem, aby przyjrzeć się panoramie północnej części miasta, położonej po drugiej stronie zatoki Port Jackson. Usiedli na ławkach rozległego zieleńca wysadzanego krzewami i palmami.
– No cóż, Tomku, jak się panu podoba nasze Sydney? – zapytał Hart.
– Nie chciałbym urazić pana Bentleya, lecz wydaje mi się ładniejsze od Melbourne. Jest mniej symetrycznie zabudowane i dzięki temu nie tak monotonne – odpowiedział Tomek.
– Skoro tak, to może zechciałby pan tutaj zamieszkać? – zapytał Hart. – Mógłbym panu zaproponować odpowiednie stanowisko w zarządzie Parku Taronga.
– Nic z tego! Próbowałem kiedyś zatrzymać Tomka w Melbourne – wtrącił Bentley. – W odpowiedzi zaprosił mnie do Warszawy, po odzyskaniu niepodległości przez Polskę.
– Cóż, zdanie można zmienić z biegiem czasu – wesoło powiedział Hart. – Nieraz stosunki rodzinne zmuszają do tego…
Tomek zarumienił się, a Hart dodał:
– Niech się pan nie spieszy z odpowiedzią. Ponowię propozycję po zakończeniu waszej wyprawy do Nowej Gwinei.
– Dziękuję panu, zastanowię się nad tym – odparł młodzieniec.
– Jak amen w pacierzu, Tomek gotów osiąść na mieliźnie – szepnął kapitan Nowicki do Smugi.
– Mnie także podoba się Sydney – rezolutnie zauważyła Sally. – Powinniśmy obrać je za stolicę Związku Australijskiego.
– Oho, przemówiła przez panią mieszkanka Nowej Południowej Walii – zaoponował Bentley, od powstania bowiem Związku Australijskiego w roku 1900 Melbourne i Sydney współzawodniczyły o miano stolicy32.
– Przekonacie się państwo, że w przyszłości Sydney będzie jeszcze piękniejsze – zapewnił Hart. – Słyszałem o projekcie, który doda miastu uroku. Mianowicie rozważa się możliwość zbudowania olbrzymiego mostu, który by połączył południowe i północne Sydney33.
– Każda pliszka swój ogonek chwali – tubalnie mruknął Nowicki. – Ale mimo wszystko nie ma to jak nasza