Dorota opowiada pani psycholog o tym, co się z nią dzieje. Bardzo chce być szczera, ale musi też uważać, żeby nie powiedzieć nic złego na zgromadzenie. Chce być lojalna wobec sióstr, bo to jej rodzina, a przecież nikt nie pluje na swoją rodzinę.
Pani psycholog pyta, czemu wybrała ten zakon, a nie inny. Dorota mówi, że zobaczyła w książce zdjęcie roześmianej siostry, spodobał jej się krój habitu. – To była taka książka o zakonach – tłumaczy dalej. – Już wiedziałam, że mam powołanie… Pani psycholog nie patrzy na nią, tylko pisze coś w swoich papierach. Dorota czuje, że tamta nic nie rozumie. A przecież chodzi o to, że to nie był do końca jej wybór, bo to Bóg decyduje: ten klasztor czy inny. Nie spotkała dotąd nikogo, kto by zgłębiał, czym dany zakon się zajmuje lub jaką ma historię. Najczęściej po prostu idziesz do tych sióstr, które polubiłaś na rekolekcjach albo które znasz, bo mieszkają po sąsiedzku. Decyduje przypadek, w którym widzisz Boga.
Dostaje leki antydepresyjne. Choć nie ma siły, żeby wstać z łóżka, przerasta ją najdrobniejsza nawet decyzja, a swoją przyszłość widzi w czarnych barwach, w szpitalu depresji nie stwierdzają. Lekarka wpisuje w kartę: nerwica i osobowość niedojrzała. Radzi wystąpienie z zakonu. Nie! To jest ostatnia rzecz, która trzyma Dorotę przy życiu. Że wróci do zakonu i że wszystko się naprawi. Jest przecież gotowa ciężko nad tym pracować. Tylko niech ktoś jej pomoże.
Mistrzyni odwiedza ją w szpitalu.
– Wobec powyższego – mówi – rada zdecydowała o wydaleniu cię ze zgromadzenia. Możesz doczekać końca ślubów. Ale najlepiej by było, żebyś wyjechała do innego domu.
– Ale może siostra psycholog coś pomoże? Może terapia? Zrobię wszystko…
– Decyzja została podjęta. Wola Boża, siostro.
Dorota wraca do klasztoru po swoje rzeczy. Krystyna, z którą cztery lata mieszkała w jednym pokoju i dzielił je tylko parawan, teraz unika jej wzroku. Lidka, która ściskała ją z okazji niedzieli, teraz na powitanie mówi tylko „Szczęść Boże”, nie przerywając obierania ziemniaków.
W marcu Dorota zapisuje jeszcze w swoim pamiętniku:
Siostry mnie unikają. Nie mam z kim porozmawiać. Jesteś na wylocie, jesteś jak trędowata.
Boję się powrotu choroby, boję się modlitwy. Boję się nie spać, boję się milczeć, boję się narazić wspólnocie.
Zachowałam dwie tabletki hydroksyzyny, chcę ich nazbierać dużo.
Wyjeżdża do innego domu. Wreszcie ma z kim porozmawiać. Zaprzyjaźnia się nawet z jedną siostrą. Jedzie na pielgrzymkę do Medziugorie. Jest lepiej. Ale nie ma co przeciągać. Dorota odwiesza habit do szafy, zakłada cywilne ciuchy i jedzie do domu na wieś.
Ostatni zapisek w pamiętniku:
Sierpień
Przyszła mi myśl, kiedy byłam bardzo senna, że moje życie będzie przegrane. Jednak na ogół myślę, że jakoś to będzie, że dam sobie radę.
Naucz się ukrywać swoje przeżycia. Jest to niełatwa cnota i wielka sztuka umieć panować nad sobą, by nie dać odczuć otoczeniu ciężaru swoich nędz.
Przełożona zastępuje ci Chrystusa. Należy się więc jej posłuszeństwo – chętne i zupełne. Ponadto ma ona również udział w mądrości Chrystusa. A zatem należy się jej bezdyskusyjne zaufanie. Uczestniczy też ona w ojcostwie Chrystusa. Dlatego masz ją darzyć dziecięcą miłością.
Oto, czym masz być: cała dla wszystkich. Masz żyć w swojej rodzinie, czyniąc dobrze – oto twoje zadanie. Lecz masz cała dawać się wszystkim w sposób uprzejmy, masz czynić dobrze w sposób ujmujący.
SIOSTRA JUSTYNA
– Czy na pewno będzie anonimowo? – pyta. Od odejścia z zakonu minął ledwie rok. Wciąż pracuje u sióstr, w ośrodku wychowawczym dla młodzieży. Na ekranie telefonu ma wielki różaniec jako wygaszacz. Wydaje mi się taka delikatna i bezbronna, że chcę ją ochronić. Kiedy upewniam ją, że tak, pokazuje zdjęcia.
Na pierwszym grzeczna uczennica w czarnej spódnicy i białej bluzce, siostra Justyna – postulantka. Cała wieś się cieszyła, że idzie do zakonu, bo w parafii nie było żadnych powołań od dziewięćdziesięciu lat. Przerwała studia na drugim roku pedagogiki. W zakonie już nie mogła ich dokończyć. Dwa lata nowicjatu to ścisła klauzura, jedyne wyjście z Mistrzynią do lekarza. Na tyle nie chcieli dać dziekanki. Przepadło.
Nowicjat to czas, który ma być w pełni poświęcony Bogu. Siostry nigdzie nie wychodzą, nie ma komórek, internetu, telewizji. Modlą się i pracują za murami klasztoru. Ale jeszcze nie zostały przycięte pod linijkę, jeszcze mają trochę fantazji. Raz po kryjomu zamówiły pizzę. Była już cisza nocna, brama zamknięta, więc jedna siostra wisiała za oknem, a pozostałe trzymały ją za nogi. Innym razem przemyciły do pokoju paczkę chipsów, na stole świeczka, że niby się modlą. Nakryła je Mistrzyni. Chipsy zdążyły zjeść, ale zapachu nie dało się wywietrzyć. Kiedy więc dostały butelkę domowego wina od siostry profeski, ukryły się już dużo lepiej, w kotłowni.
Na drugim zdjęciu ma na sobie szary habit. Wygląda tak poważnie, jest już juniorystką. Złożyła śluby. Pierwsze są na rok, ale Mistrzyni powtarzała, żeby traktować je jak na całe życie. Na kolejnym zdjęciu rękami zasłania twarz, bo poprawia welon. To pierwsze dni w stroju zakonnym. Trudno się przyzwyczaić. Welon zasłania uszy, cały czas słychać szum. Materiał szeleści. Gorąco. Starsze zakonnice śmieją się, że sztywno chodzi i potyka się o habit. I dają instrukcje: skarpetki szare, pod kolor stroju. Nie białe ani nie czarne! Bez skarpetek? Nie do pomyślenia, siostra musi mieć zakryte nogi, nawet w sandałach. Tylko torba przez ramię, też szara. Plecak? Wykluczone. Papiery, ciężkie książki? Nieś swój krzyż.
Instrukcje dają siostry Imelda, Stella i Hiacynta. Strofują młodsze siostry, że za głośno mówią i za dużo się śmieją. Zwłaszcza w nieodpowiednich miejscach, czyli przed kościołem. Albo w trakcie różańca. Do tego Hiacynta łatwo się denerwuje. Jest w klasztorze kucharką. Lubi, żeby każda łyżka leżała pod odpowiednim kątem i w odpowiednim miejscu. Kiedy Justyna ma dyżur w kuchni, stara się nie wchodzić jej w drogę. Ale się nie da. – Głęboki talerz! – krzyczy Hiacynta. Jest. – Długi nóż! Proszę. – Półmisek z czerwonymi kwiatkami! Stoi. – Mówiłam, że z zielonymi! – I łup półmiskiem, Hiacynta rzuca nim w swoją pomocnicę. Na szczęście Justyna łapie półmisek. Byłoby jeszcze, że rozbiła. Stawia go na blacie i trzaska drzwiami. Biegnie Hiacynta: – Ty pyskata gówniaro!
No, ale jest i siostra Joachima. Kiedy te młodsze wróciły do klasztoru z rekolekcji, powitała je ciepło: – Oj, dzieci, dobrze, że jesteście, tak cicho bez was było! To podniosło Justynę na duchu, że nie trzeba cały czas być posępną. Bo już nachodziły ją myśli, że jest nieokrzesana i nie nadaje się do zakonu.
Ani Joachimy, ani Hiacynty nie ma na zdjęciach. Jest za to Matka. Srebrne loki, dobroduszny uśmiech, wygląda jak anioł. Taka przełożona na pewno przytula do serca swoje córki. I jeszcze ostatnia fotografia. Justyna z bratem przed kościołem.
Te zdjęcia zrobiono w ostatnim, szóstym roku pobytu w zakonie. Justyna nie ma przydzielonej stałej pracy. Robi to, co akurat jest potrzebne. Raz w zakrystii, raz na furcie. Na furcie, czyli tam, gdzie do klasztoru pukają interesanci. Ktoś musi im otworzyć, zapytać w jakiej sprawie, pójść po przełożoną, odebrać telefon. Na furcie nie zawsze jest coś do roboty, więc Justyna haftuje. W zakonie siedzieć bezczynnie to grzech.
Spotkała