Arnold Schwarzenegger

Pamięć absolutna. Nieprawdopodobnie prawdziwa historia mojego życia


Скачать книгу

-line/>

Tytuł oryginału:TOTAL RECALL. MY UNBELIEVABLY TRUE LIFE STORYCopyright © Fitness Publications Inc. 2012 All rights reservedFirst published by Simon & Schuster Inc., New York, USAPolish edition copyright © Wydawnictwo Albatros A. Kuryłowicz 2013Polish translation copyright © Magdalena Słysz & Andrzej Niewiadomski 2013Redakcja: Beata Słama, Beata KaczmarczykKonsultacja przekładu:Paweł Filleborn (kulturystyka), Witold Zalewski (polityka amerykańska), Robert Ziębiński (filmoznawstwo)Indeks: Dorota JakubowskaZdjęcie na okładce: Greg GormanOpracowanie fotograficzne: Audrey LandrethISBN 978-83-7885-037-3WydawcaWYDAWNICTWO ALBATROS A. KURYŁOWICZ Hlonda 2a/25, 02-972 Warszawa www.wydawnictwoalbatros.com
Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjomSkład wersji elektronicznej: Virtualo Sp. z o.o

      Mojej rodzinie

      Ameryka była tak potężna, jak to sobie wyobrażałem, dorastając na prowincji w Austrii. Nie musiałem więc udawać radości i podniecenia, gdy w 1969 roku grałem Herkulesa zwiedzającego Times Square w moim pierwszym filmie, Herkules w Nowym Jorku.

      Za zgodą Lionsgate

      ROZDZIAŁ 1

      Wyjazd z Austrii

      Urodziłem się w czasach głodu. W roku 1947 Austria była pod okupacją wojsk alianckich, które pokonały hitlerowską Trzecią Rzeszę. W maju, dwa miesiące przed moim przyjściem na świat, w Wiedniu z powodu braku żywności wybuchały zamieszki. W Styrii, kraju związkowym w południowo-wschodniej części Austrii, gdzie mieszkaliśmy, też panował głód. Po latach, gdy matka chciała mi przypomnieć, ile razem z ojcem zrobili, żebym wyszedł na ludzi, opowiadała, jak szukała jedzenia na wsi, chodziła od jednego gospodarstwa do drugiego, żeby zdobyć trochę masła, cukru czy mąki. Czasami nie było jej w domu przez trzy dni. Mówią na to Hamstern – chomikowanie. Wtedy żebranie o jedzenie było na porządku dziennym.

      Nasza wieś, bardzo typowa, nazywała się Thal. Mieszkało w niej kilkaset rodzin, domy i gospodarstwa skupiały się w osady połączone ścieżkami i polnymi drogami. Główna droga gruntowa biegła przez kilka kilometrów po niskich alpejskich wzgórzach wśród pól i lasów.

      Wojska brytyjskie, które nadzorowały nasz rejon, widywaliśmy rzadko – tylko od czasu do czasu przejeżdżała ciężarówka z żołnierzami. Jednak wschodnią część kraju okupowali Rosjanie i ich obecność była odczuwalna. Zaczęła się zimna wojna i wszyscy żyliśmy w strachu, że zaraz wjadą rosyjskie czołgi i zostaniemy przyłączeni do radzieckiego imperium. Księża w kościołach straszyli wiernych przerażającymi opowieściami o Rosjanach strzelających do niemowląt w ramionach matek.

      Nasz dom stał na szczycie wzgórza przy drodze i gdy dorastałem, rzadko zdarzało mi się widywać więcej niż dwa samochody dziennie. Naprzeciwko wznosił się zrujnowany zamek, pochodzący z czasów feudalnych, od naszych drzwi dzieliło go około stu metrów.

      Na następnym wzniesieniu stał ratusz z biurem burmistrza, kościół katolicki, do którego matka co niedzielę prowadziła nas na mszę, miejscowy Gasthaus, czyli gospoda będąca sercem wsi, i szkoła podstawowa – chodziłem do niej ze starszym ode mnie o rok bratem Meinhardem.

      W najwcześniejszych wspomnieniach widzę matkę robiącą pranie i ojca przerzucającego łopatą węgiel. Miałem wtedy nie więcej niż trzy lata, ale jego obraz wyrył się w mojej pamięci bardzo mocno. Był wysokim, potężnym mężczyzną i wiele rzeczy robił sam, bez niczyjej pomocy. Każdej jesieni dostawaliśmy przydział węgla, który zrzucano z przyczepy ciężarówki przed domem, i wtedy ojciec zatrudniał Meinharda i mnie do pomocy przy przenoszeniu go do piwnicy. Zawsze robiliśmy to z dumą.

      Zarówno ojciec, jak i matka pochodzili z klasy pracującej, z robotniczych rodzin zatrudnionych przy produkcji stali, mieszkających na północy. Poznali się pod koniec wojny w mieście Mürzzuschlag, gdzie matka, Aurelia Jadrny, pracowała jako urzędniczka w punkcie dystrybucji racji żywnościowych podlegającym ratuszowi. Była po dwudziestce i zdążyła już owdowieć – jej mąż został zabity osiem miesięcy po ślubie. Gdy któregoś ranka siedziała za biurkiem, zauważyła mojego ojca przechodzącego ulicą – starszego od niej mężczyznę, pod czterdziestkę, ale wysokiego i przystojnego. Był w mundurze policjanta. Miała słabość do facetów w mundurach, więc codziennie na niego czekała. Wiedziała, kiedy miał służbę, i zawsze wtedy tkwiła za biurkiem. Rozmawiali przez otwarte okno, a ona dawała mu do jedzenia to, co miała pod ręką.

      Nazywał się Gustav Schwarzenegger. Ślub wzięli pod koniec 1945 roku. On miał trzydzieści osiem lat, ona dwadzieścia trzy. Ojciec dostał przydział w Thal, gdzie stanął na czele czteroosobowego posterunku, odpowiedzialnego za utrzymanie porządku we wsi i okolicach. Z żołdu, który dostawał, ledwo dało się wyżyć, ale w ramach przydziału otrzymał mieszkanie: Forsthaus, starą leśniczówkę. Forstmeister, leśniczy, mieszkał na parterze, a Inspektor z rodziną – na piętrze.

      Dom, w którym spędziłem dzieciństwo, był zwykłym budynkiem z kamienia i cegieł, o harmonijnych proporcjach, grubych murach i małych oknach chroniących przed alpejskimi zimami. Mieliśmy dwie sypialnie z piecami na węgiel oraz kuchnię, w której jedliśmy, odrabialiśmy lekcje, myliśmy się i bawiliśmy. Źródłem ciepła w tym pomieszczeniu była kuchenka.

      Nie było kanalizacji, nie mieliśmy prysznica ani klozetu, tylko coś w rodzaju nocnika. Najbliższa studnia znajdowała się w odległości około półtora kilometra i któreś z nas musiało do niej chodzić, nawet gdy padał deszcz czy śnieg. Staraliśmy się więc zużywać jak najmniej wody. Grzaliśmy ją, wlewaliśmy do miednicy i myliśmy się gąbką albo szmatką – matka pierwsza, w czystej wodzie, potem ojciec i wreszcie my – Meinhard i ja. Nie przeszkadzało nam, że woda jest trochę brudna, jeśli pozwalało to uniknąć kursu do studni.

      Mieliśmy tylko niezbędne meble i kilka lamp elektrycznych. Ojciec lubił obrazy i antyki, ale gdy dorastaliśmy, były to luksusy, na które nie mógł sobie pozwolić. Matka grała na cytrze, śpiewała nam piosenki i kołysanki, lecz to ojciec był prawdziwym muzykiem. Umiał grać na różnych instrumentach dętych: na trąbce, skrzydłówce, saksofonie, klarnecie. Pisał także muzykę i dyrygował lokalną orkiestrą żandarmerii – jeśli gdzieś w kraju zmarł jakiś oficer policji, orkiestra grała na jego pogrzebie. Latem w niedziele często chodziliśmy na koncerty do parku, podczas których ojciec dyrygował, a czasami i grał. Większość krewnych z jego strony miała zdolności muzyczne, ale my z Meinhardem ich nie odziedziczyliśmy.

      Nie potrafię powiedzieć, dlaczego mieliśmy koty, a nie psy – może dlatego, że matka je uwielbiała i ich utrzymanie nic nie kosztowało, bo same zdobywały sobie pożywienie. Zawsze było u nas mnóstwo kotów, które wychodziły z domu i do niego wchodziły, leżały zwinięte w kłębek tu i tam, przynosiły na wpół martwe myszy z poddasza, żeby pokazać, jacy to z nich wspaniali łowcy. Każdy z nas miał własnego kota, z którym spał – taki był u nas zwyczaj. W pewnym momencie w domu było siedem kotów. Uwielbialiśmy je, ale w tamtych czasach nie chodziło się ze zwierzętami do weterynarza. Gdy jeden z kotów zaczynał niedomagać, bo był chory albo stary, czekaliśmy, aż usłyszymy strzał z pistoletu ojca,