UDOMOWIENIE
PEWNEGO PARNEGO SIERPNIOWEGO DNIA W 2014 ROKU znalazłem się w Brooklyn Army Terminal – na dawnej stacji kolejowej z czasów II wojny światowej w najmodniejszej dzielnicy Nowego Jorku – która jest dziś siedzibą kilku tuzinów start-upów. Wagony pociągów sprzed dwóch pokoleń stały na torach, otoczone nowymi, w większości pustymi przestrzeniami biurowymi. Czy to zatrzymane w czasie miejsce naprawdę jest siedzibą firmy biotechnologicznej, która wraz z kilkoma innymi start-upami tworzy obecnie pionierską technologię, niosącą obietnicę całkowitej przemiany naszego systemu żywienia?
Ponieważ poświęciłem swoje życie zawodowe czynieniu rolnictwa bardziej zrównoważonym, zwłaszcza poprzez swoją pracę w Amerykańskim Stowarzyszeniu Humanitarnym [Humane Society of the United States], odwiedziłem wiele start-upów, których założyciele twierdzili, że ich produkty uratują planetę i wybawią nas od wielu chorób, a jednocześnie zapewnią wystarczająco dużo jedzenia, by wykarmić rosnącą populację. Niemal wszystkie firmy mieszczą się w Bay Area, niedaleko bogactwa Doliny Krzemowej, które je stworzyło i wciąż popycha ku lepszej przyszłości. Brooklyn kojarzył mi się raczej z brodatymi hipsterami, nie z przystanią biotechnologii, ale to tu zaprosił mnie Andras Forgacs, bym odwiedził jego nową firmę Modern Meadow – Nowoczesna Łąka.
Otoczenie nie kojarzyło się jednak ani z nowoczesnością, ani z łąką. Dawna baza zaopatrzenia wojskowego została wykupiona przez miasto Nowy Jork we wczesnych latach osiemdziesiątych i przeobrażona w przestrzeń biurową. Dzisiaj gości kilkunastu najemców, głównie start-upy. Jeden z nich, Modern Meadow, pojawia się na pierwszych stronach gazet.
Po kwadransie spędzonym na szukaniu terminala i mijaniu innych biotechnologicznych start-upów znalazłem wreszcie wejście do laboratorium. Forgacs, mężczyzna przed czterdziestką, z ciepłym uśmiechem przywitał mnie w skromnym, lecz nieskazitelnie czystym pomieszczeniu. W tamtym czasie pracowała dla niego garstka ludzi. Zastanawiałem się, czy naprawdę na moich oczach tworzy się historia.
Podczas spotkania rozmawialiśmy o działalności Modern Meadow: hodowaniu krowich komórek, z których – poza ciałem krowy – mogą powstać wołowina i skóra. Innymi słowy, o produkcji prawdziwej krowiej skóry, która nie wymaga zabijania krowy. Firma powstała w 2011 roku jako pierwsza komercyjna próba hodowli mięsa i skóry w laboratorium. Czytałem, że Forgacs mógłby (teoretycznie) wyhodować całą potrzebną światu wołowinę z jednej mikroskopijnej komórki. Gdyby udało się udoskonalić tę technologię i zastosować w odpowiedniej skali, konsekwencje byłyby ogromne: możliwe, że pozwoliłaby nam ona nadal jeść i nosić produkty zwierzęce, nie produkując odpadów, nie powodując cierpienia i nie szkodząc środowisku niszczonemu przez współczesne rolnictwo.
Chociaż Modern Meadow to pierwsza firma, która została stworzona, aby wprowadzić te produkty na rynek, Forgacs nie jest w swoich wysiłkach odosobniony. Od tamtej pory założono kilka innych spółek – napiszę o nich dalej – których celem jest wprowadzenie laboratoryjnych produktów zwierzęcych do głównego obiegu.
Oglądaliśmy brzęczące cicho reaktory, w których odbywa się hodowla, kiedy Forgacs zaskoczył mnie prostym pytaniem:
– Chcesz spróbować?
Przyjechałem tam, żeby obserwować, nie jeść, do tego po ponad dwóch dekadach szczęśliwie spędzonych na diecie wegańskiej nie miałem szczególnej ochoty na wołowinę.
Byłem również świadomy tego, że – przynajmniej w tamtym czasie – znacznie więcej osób zdążyło polecieć w kosmos niż zjeść mięso wyhodowane w laboratorium. Przed powstaniem Modern Meadow tylko kilku naukowców próbowało wyhodować mięso in vitro, a skosztowało go najwyżej dwudziestu ludzi.
– Od bardzo, bardzo dawna nie jadłem mięsa, więc nie jestem pewien, czy moja recenzja na coś się przyda – zdołałem wydukać na wpół żartobliwie, na wpół z nadzieją, że uda mi się wykręcić.
Zastanawiałem się też nad ceną jedzenia, ponieważ wiedziałem z mediów, że nawet najmniejsza ilość tej wołowiny kosztuje fortunę.
– Czy burger, który zaserwowano właśnie w Europie, nie kosztował przypadkiem trzystu trzydziestu tysięcy dolarów? – Miałem na myśli słynnego już pierwszego hamburgera wyhodowanego w laboratorium, sponsorowanego przez współzałożyciela Google’a Sergeya Brina. Mięso zostało usmażone i zjedzone podczas konferencji prasowej w Londynie zaledwie rok wcześniej.
– Nie martw się – uspokoił mnie Forgacs. – Jesteś naszym gościem. Zresztą to tylko mała próbka. Nazwijmy ją czipsem ze steka. Jego produkcja kosztuje najwyżej sto dolarów. A niedługo ta cena znacznie spadnie.
Zjadłem w życiu wiele frytek ze stekiem, ale ten czips ze steka to zupełnie inna historia. Forgacs nie chciał jedynie wyhodować jedzenia, które jedliśmy do tej pory, takiego jak burgery; zamierzał również wynaleźć całkiem nowe doświadczenia kulinarne. Pomysł na czipsa ze steka – wyobraźcie sobie czipsa ziemniaczanego zrobionego z mięsa – wziął się ze świadomości, że o wiele taniej będzie wyhodować cienkie płatki mięsa niż bardziej złożone kawałki. Czy ci, którzy kupują dziś na stacji benzynowej suszoną przekąskę beef jerky, spróbują też stekowych czipsów?
– Dużo białka, mało tłuszczu, szalenie wygodne. Ja bym je kupił – powiedział z uśmiechem Forgacs.
Choć z początku się wahałem, zorientowałem się szybko, że mam szansę stać się jednym z pierwszych ludzi na świecie, którzy spróbują tak sławnego i kontrowersyjnego produktu. Przyjąłem więc hojną propozycję mojego gospodarza.
Forgacs wyciągnął czipsa z pojemnika. Uśmiechnąłem się i wziąłem go do ręki, zastanawiając się, jak moje ciało zareaguje na pierwszy kawałek mięsa od dwudziestu lat. Nie miałem etycznych oporów przed wzięciem do ust tego mięsa, wciąż jednak czułem się dziwnie na myśl o zjedzeniu zwierzęcego ciała – zwłaszcza ciała tak osobliwego.
Nie zrezygnowałem z mięsa na stałe dlatego, że go nie lubiłem: w dzieciństwie zawsze mi smakowało, a do dziś lubię jego roślinne substytuty, które zyskują coraz większą popularność wśród wszystkożerców. Zostałem weganinem w 1993 roku po tym, jak jako nastolatek dowiedziałem się o konsekwencjach diety opartej na mięsie. Ludzie nie potrzebują jeść zwierząt, żeby być zdrowi, a przemysł mięsny powoduje wiele problemów dla dobrostanu zwierząt i całej planety. Pomyślałem więc: dlaczego nie zrobić tego, co w mojej mocy, by ograniczyć te szkody, i nie zrezygnować z jedzenia zwierząt? Jedzenie produktów znajdujących się niżej w łańcuchu pokarmowym pozwala też na produkcję większej ilości żywności, jako że ogromna część zasobów takich jak zboża i woda potrzebna jest, aby wykarmić zwierzęta hodowlane. Efektywność ta staje się coraz ważniejsza wraz z ciągłym wzrostem globalnej populacji.
Wreszcie miłość do zwierząt skłoniła mnie do zajęcia się ich ochroną zawodowo: pomagałem w inicjowaniu legislacji i kampanii korporacyjnych służących zarówno ochronie zwierząt gospodarskich, jak i ograniczeniu ich hodowli i uboju poprzez promowanie diety opartej na produktach roślinnych. Czytałem i rozmawiałem o możliwości hodowania mięsa w laboratorium od lat, i zawsze sądziłem, że to obiecujące rozwiązanie dokuczliwego problemu, nigdy jednak nie myślałem o tym teoretycznym pożywieniu jako o produkcie skierowanym do mnie, lecz raczej do tych poślubionych mięsu.
A jednak miałem właśnie włączyć prawdziwe mięso – choć niewymagające zabicia zwierzęcia – z powrotem do swojej diety, przynajmniej ten jeden raz. Czips wyglądał jak kawałek suszonej wołowiny. Patrząc na niego, zdawałem sobie sprawę, jak bardzo ten mały kawałek jest niezwykły – zarówno pod względem technologicznym, jak i symbolicznym. Być może trzymałem w dłoni rozwiązanie wielu problemów, jakich hodowla zwierząt przysparza ludzkości i goszczącej nas