terenu i o 96 procent mniej wody niż zwykła wołowina. Oczywiście jakakolwiek analiza cyklu życia przeprowadzona tak wcześnie musi mieć swoje ograniczenia, ponieważ nie wiemy, jakie technologie zostaną wynalezione, aby uczynić produkty rolnictwa komórkowego rentownymi. Bardzo prawdopodobne jednak, że hodowanie produktów zwierzęcych zamiast całych zwierząt będzie znacznie oszczędniejsze. Dlatego badanie z 2015 roku opublikowane w „Journal of Integrative Agriculture”, porównujące wpływ różnych sposobów pozyskiwania mięsa na środowisko w Chinach, głosi, że „zastąpienie mięsa z uboju mięsem hodowanym znacząco zmniejszyłoby emisję gazów cieplarnianych i zapotrzebowanie na ziemię uprawną”.
Chiński rząd wydaje się zainteresowany. We wrześniu 2017 roku państwowa gazeta „China Science and Technology Daily” opisała starania amerykańskiej firmy, by wprowadzić czyste mięso do Republiki Ludowej, prowokacyjnie prosząc czytelników, aby wyobrazili sobie świat, w którym: „masz dwa identyczne produkty […] by otrzymać jeden z nich, musisz ubić krowę. Drugi jest identyczny, tańszy, ogranicza emisję gazów cieplarnianych i nie zakłada uboju. Który wybierzesz?”.
Jest cała lista start-upów, któe chcą postawić ludzi przed takim wyborem. Firmy te – jak Modern Meadow, Hampton Creek, Memphis Meats, Mosa Meat, Finless Foods, SuperMeat, Future Meat Technologies, Perfect Day, Clara Foods, Bolt Threads, VitroLabs, Spiber, Geltor – starają się zdezorganizować, a w konsekwencji zrewolucjonizować przemysł spożywczy i odzieżowy. Liczą na to ich zamożni sponsorzy. Jak powiedział mi były starszy wiceprezes banku Morgan Stanley i współpracownik „Forbesa” Michael Rowland: „Gdy zostanie udoskonalona, technologia hodowania mięsa całkowicie zrewolucjonizuje globalną podaż mięsa. Nasze mięso powstawać będzie nie dzięki zwierzętom, lecz nauce”.
To właśnie dlatego tak wielu aktywistów na rzecz zwierząt i środowiska wspiera te firmy. Widzą w rolnictwie komórkowym pokrewieństwo z ruchem promującym odnawialne źródła energii. „Hodowlę przemysłową porównać można do kopalni węgla” – wyjaśnia Isha Datar, dyrektor generalny organizacji pozarządowej New Harvest, która zajmuje się rozwijaniem technologii związanej z hodowlą produktów zwierzęcych. – „Zanieczyszcza i szkodzi planecie, ale osiąga swój cel. Rolnictwo komórkowe natomiast przypomina odnawialne źródła energii z czasów, kiedy się rodziły. Obiecuje, że przyniesie te same efekty, ale bez tylu okropnych skutków ubocznych”.
Znając ich ogromny potencjał, kobiety i mężczyźni, którzy zajmują się rolnictwem komórkowym, patrzą w przyszłość nowych zastosowań technologii z nieograniczonym niemal optymizmem. Co ciekawe, najczęściej nie uważają się nawzajem za rywali, a raczej za przyjaznych konkurentów dążących do tego samego celu: tworzenia mięsa i innych produktów zwierzęcych w sposób, który pewnego dnia uczyni ludzkość mniej zależną od wykorzystywania kurcząt, indyków, świń, ryb i krów.
Każda z tych firm ma inny pomysł na to, jak wprowadzić na rynek technologię, o której większość konsumentów nawet jeszcze nie słyszała. Jeśli chodzi o mięso, czy powinniśmy zacząć od hodowli wołowiny, biorąc pod uwagę, że jej obecna produkcja powoduje najwięcej szkód środowiskowych? Czy może powinniśmy zacząć od kur, skoro ich zabija się najwięcej (nie licząc może ryb)? Czy lepiej zacząć od mleka, które łatwiej wyprodukować? Czy też w ogóle zostawić jedzenie na boku i skupić się na produkcji skóry w laboratoriach, jako że zapewne będzie ona łatwiejsza do zaakceptowania dla opinii publicznej niż mięso stworzone w ten sam sposób?
Minie jeszcze sporo czasu, nim spełnią się marzenia tych firm. Obecnie prawdopodobne jest, że w niedalekiej przyszłości czyste produkty zwierzęce znajdą się w sklepach w niewielkiej ilości, jednak miną lata, nim staną się one konkurencyjne cenowo. Jak kilka lat temu żartował jeden z pionierów ruchu hodowlanego mięsa Jason Matheny, niezależnie od tego, w którym roku ktoś pyta go, kiedy będzie ono dostępne na sklepowych półkach, zawsze odpowiada to samo: „Za jakieś pięć lat”. Dzięki pracy opisanej w tej książce ten przedział czasowy nie powinien się już wydłużać.
Istnieje kilka znaczących przeszkód, z jakimi mierzą się opisani w tej książce przedsiębiorcy, a każdą z nich muszą pokonać, żeby odnieść jakikolwiek sukces. Pierwsza z nich to po prostu znaczne zmniejszenie kosztów. Wszyscy wierzą, że uda im się to zrobić (w przeciwnym razie już dawno by zrezygnowali), ta wiara oparta jest jednak na przekonaniu, że dokonają nieznanego jeszcze technologicznego przełomu.
Chcą również, by ludzie zrozumieli, z jakimi ograniczeniami się mierzą. Zanim uda im się przekonać konsumentów, aby spróbowali ich burgera, muszą wpierw wymyślić, jak produkować swoje mięso na szeroką skalę. Ponieważ duża część wykorzystywanej przez nich technologii stworzona została do celów medycznych, a nie spożywczych, zarówno wielkość, jak i koszt tego, co mogą zrobić, są dość ograniczone. Muszą, na przykład, znaleźć lepsze „rusztowania” – czyli „kości”, na których rosną mięśnie – gdyż te, na których mięso rośnie teraz, są drogie i pozwalają na tworzenie jedynie mielonego mięsa (można więc tworzyć klopsy i hamburgery, ale nie piersi kurczaka czy steki). Muszą wynaleźć przemysłowe bioreaktory (czyli fermentatory), w których mięśnie mogłyby rosnąć – dzisiaj nie ma jeszcze takich, które można by stosować na masową skalę, używa się ich tylko w medycynie.
Nawet jeśli uda im się zwiększyć produkcję i osiągnąć konkurencyjne ceny, istnieje jeszcze kolejna przeszkoda: możliwe regulacje rządowe i inne biurokratyczne ograniczenia mogące zastawić im drogę na rynek. Od dekad stosujemy nowoczesną biotechnologię w przemyśle spożywczym, jednak instytucje regulujące rynek mogą okazać się sceptyczne wobec tej technologii – biorąc pod uwagę, jak nowa się ona wydaje – a tym samym spowolnić proces jej szerokiej akceptacji.
Wreszcie pozostaje niezwykle istotne pytanie: czy konsumenci będą w ogóle chcieli jeść to mięso? I to niezależnie od jego jakości i ceny. Biorąc pod uwagę, że coraz więcej ludzi domaga się „naturalnych” i jak najmniej przetworzonych produktów, czy nie uznają wyhodowanego mięsa za „frankenżywność”, jak niektórzy nazywają żywność przetworzoną genetycznie (GMO)?
W odróżnieniu jednak od gigantów takich jak Monsanto i Dow AgroSciences, które po cichu wprowadzały produkty GMO na rynek w ostatnich dekadach, relatywnie niewielkie start-upy zajmujące się rolnictwem komórkowym chcą informować opinię publiczną o tym, jak robią swoje mięso. Radykalna transparentność to hasło często przez te firmy przywoływane. Starają się one nieustannie mówić o tym, co i jak robią. Są przekonane, że jeśli konsumenci zrozumieją, że ich projekty nie różnią się od używanych już przez nas rutynowo wynalazków spożywczych i medycznych, przyjmą je z akceptacją, a nawet entuzjazmem.
Z pewnością niektórzy sprzeciwiający się mariażowi biotechnologii z żywnością obawiają się również produktów zwierzęcych hodowanych w laboratoriach. Ich argumenty przedstawione zostaną w dalszych rozdziałach. Co jednak ciekawe, jeden z najsłynniejszych reprezentantów świata jedzeniowej ekologii Michael Pollan, autor książek The Omnivore’s Dilemma [Dylemat wszystkożercy] i W obronie jedzenia, wspiera działania tych przedsiębiorców.
– Generalnie uważam, że wszystkie wysiłki dążące do znalezienia substytutów mięsa są wartościowe, ponieważ będziemy musieli ograniczyć jego konsumpcję w ten czy inny sposób, z powodów środowiskowych, etycznych i moralnych – powiedział mi Pollan w odpowiedzi na pytanie o jego pogląd na hodowane mięso. – Wciąż pozostaje niejasne, jak będzie wyglądał realny zamiennik, jednak badanie wszelkich opcji wydaje mi się warte świeczki, biorąc pod uwagę ogrom problemu.
Niektóre osoby i grupy, które prowadziły kampanię przeciwko GMO, nie podzielają otwartości Pollana. Ich niepokój jest uzasadniony, gdyż w przeszłości technologia wykorzystywana była w mniej ekologicznych rozwiązaniach. Technologia jest jednak jak nóż: można wykorzystać ją,