Davis Bunn

Śledztwo Setnika


Скачать книгу

panie.

      – Chcesz awansować i dostać lepszy region niż ta pustynia.

      – Chcę, panie.

      – Oto moje warunki. Zostaniesz związany zaręczynami z moją bratanicą zgodnie z judejskimi zwyczajami. Odkryj prawdę na temat zniknięcia Proroka. Dowiedz się, czy istnieje jakieś zagrożenie wobec mnie lub Rzymu. Jeśli będę zadowolony z twojej pracy, ślub się odbędzie.

      Prosta sprawa. Alban nie mógł w to uwierzyć.

      – Dziękuję, panie.

      Ale Piłat jeszcze nie skończył.

      – Jest u mnie wolne stanowisko tribuni angusticlavus. Sprostałbyś takiemu wyzwaniu?

      Alban aż zamrugał – to stawiało jego świat do góry nogami. Każdy starszy legat mógł mianować pięciu trybunów, którzy nosili jego pieczęć i działali w jego imieniu.

      – Jestem zaszczycony, że o mnie pomyślałeś, panie.

      – Potrzebuję człowieka, który potrafi dogadać się z Judejczykami. Służ mi wiernie, setniku, a wynagrodzę cię jeszcze lepiej – Piłat zawahał się na moment, po czym kontynuował niechętnie: – Herod uważa, że Lea, jako twoja przyszła żona, będzie dla ciebie przydatna. Niech wszyscy się dowiedzą, że jest Judejką. To pozwoli jej mieć dostęp do ich społeczności. Kobiety lubią dużo gadać. Ona może odkryć coś, czego ty byś się nigdy nie dowiedział. Rozumiesz?

      Alban poczuł nikły ślad zaniepokojenia. Lecz oferta Piłata tak zawładnęła jego umysłem, że nie widział nic ponad to.

      – Przyjmuję twoją ofertę, panie – usłyszał samego siebie, zastanawiając się, czy to wszystko nie jest snem. Albo początkiem koszmaru…

      ROZDZIAŁ

      DZIEWIĄTY

Godzinę później

      Alban i Linuks opuścili pałac na wypoczętych koniach z prywatnej stajni Piłata. Prefekt kazał im się spieszyć. Jego władczy ton sugerował, że skorzystanie z łaźni i porządny posiłek to wszystko, czego rzymski żołnierz potrzebuje, by w pełni zregenerować siły. Linuks dostał rozkaz towarzyszenia Albanowi i dopilnowania, by garnizon w Jerozolimie zapewnił mu wszelką pomoc potrzebną do wypełnienia zadania.

      Koń Albana był najwspanialszym wierzchowcem, jakiego kiedykolwiek widział; była to kasztanka o łagodnej naturze, ogromnej sile i błyszczącej sierści, na której tle grzywa i ogon odbijały się wyraźnie jaśniejszą barwą. Odrzucała łeb do tyłu, jakby była w pełni świadoma swej urody. Linuks musiał zauważyć podziw w oczach Albana, bo powiedział:

      – Dostałem wyraźny rozkaz, że mam wrócić z obu końmi.

      – Konie mogą się zgubić – zażartował Alban.

      – Ale nie ten. Bo żaden z nas by nie przeżył.

***

      Po podaniu Proculi popołudniowej dawki leku Lea znalazła Dorit w kuchni z krzesłem przysuniętym blisko ognia. Starsza służąca obserwowała, jak Lea myje miskę, tłuczek i kubek, po czym odezwała się:

      – To prawda, co mówią, że setnik złapał partyjskich bandytów?

      Westchnienie Lei wydobyło się z samego wnętrza jej duszy.

      – Słyszałam tylko jak Piłat, Herod i setnik przehandlowali mnie w małżeństwo, którego nie chcę.

      Dorit nic nie powiedziała.

      Lea odłożyła naczynia na tacę, aby wyschły i powoli podeszła do krzesła obok Dorit.

      – Tak, to prawda.

      – I jest tak przystojny jak powiadają?

      Lea przez moment się wahała.

      – Z tego, co mogłam zauważyć, wygląda nie najgorzej.

      – Nawet żołnierz, który nie pochwala jego metod, nazwał Albana prawdziwym przywódcą – przypomniała jej Dorit.

      Ciężar tego, co nieuniknione spoczywał na Lei niczym kamienny płaszcz.

      – Ale czy to daje im prawo przykuć mnie do niego na resztę życia?

      – Oczywiście, że nie – Dorit zawahała się, po czym mówiła dalej: – Ale po latach samych tylko pogłosek i po tym, jak całe rzesze kupców zapadły się bez śladu w piasku, ten setnik przyprowadza Piłatowi dwóch partyjskich przywódców i ratuje karawanę, w dodatku bez strat w swoich ludziach – w jej głosie słychać było podziw, a Lea nie miała argumentów przeciw jej słowom.

      Obie siedziały w ciszy, patrząc w ogień.

      Lea przypominała sobie, jak niedługo po jej przyjeździe do pałacu Dorit zabrała ją do miasta. Za hipodromem, na granicy rynku, przy porcie, stała świątynia poświęcona Merkuremu, rzymskiemu bożkowi dobrobytu, skrzydlatemu patronowi posłańców i kupców. Budowla była przysadzista i dobrze rozplanowana, postawiona z całą praktycznością godną kantoru. Gdy przechodziły obok jej bocznego wejścia, Dorit poprawiła szal rozglądając się na wszystkie strony, następnie pochyliła się, jakby chcąc złożyć ofiarę do misy świątynnej. Zamiast tego splunęła jednak na figurę bożka.

      W tamtej chwili spokojna maska spadła z twarzy Dorit, zgorzknienie uczyniło ją srogą jak śmierć. Po chwili znów starannie skryła swoje uczucia.

      Dopiero w drodze powrotnej do pałacu Lea ją o to spytała. Dorit wyjaśniła, że kiedyś była zakochana w strażniku karawany. Procula pobłogosławiła ich małżeństwo, po czym strażnik wyjechał w podróż ze swoimi towarami, które zamierzał sprzedać i za uzyskane pieniądze kupić Dorit wolność. Ale słuch zaginął o tym mężczyźnie i o całej karawanie.

      Dorit ciągnęła dalej:

      – Nie skazywałabym cię na taki los, żebyś się zestarzała służąc innym, bez żadnych oczekiwań, wśród samotnych nocy przy ognisku, które nie ogrzeje bolesnej pustki w twojej duszy.

      – Lepsze to – odparła Lea – niż być uwięzioną w domu mężczyzny, który używa cię do zaspokojenia własnych ambicji i postrzega cię jak kolejną niewolnicę.

      – Tego nie wiesz.

      – Ale znam mężczyzn.

      – Czyżby? – zadrwiła Dorit głosem równie łagodnym jak głos Lei. – Ty znasz się na mężczyznach?

      – Wiem wystarczająco dużo. Wiem, że odchodzą. Wiem, że zawodzą. Wiem, że nie można im ufać – mówiąc to trzymała twarz w dłoniach, nie cierpiąc palącego uczucia bezsilności, które wypełniało całe jej jestestwo. Nie ma gorszego losu niż bycie związanym małżeństwem z kimś, kogo się nie zna i kogo się nie chce znać.

***

      Po południu stan Proculi znacznie się poprawił, na tyle, że chciała porozmawiać z mężem. Wypełniając swoje obowiązki, Lea wielokrotnie przechodziła przez prywatne komnaty swojej pani, więc słyszała ich głosy z pobliskich komnat Piłata. Nie kłócili się, ale o czymkolwiek nie rozmawiali, musiał to być niezbyt przyjemny temat. Coś jej podpowiadało, że dyskutowali o jej przeszłości. Dwukrotnie Lea miała pokusę, by podejść do drzwi.

      Późnym popołudniem Procula wreszcie wyszła i oznajmiła:

      – Jedziemy do Jerozolimy.

      Wyraz twarzy Lei zdradzał jej zaskoczenie.

      – Ty i ja jedziemy w pierwszej grupie – w tle słychać było Piłata wołającego sekretarza. – Mój mąż pojedzie za nami z resztą służby, gdy skończy tu pracę.

      – Ale,