się tego nie robić. Mam wystarczająco dużo gówna w robocie.
Jeśli już Forst przeglądał jakiegokolwiek portale informacyjne, to te zagraniczne. Zawsze, gdy wchodził na serwis NSI, zastawał tam litanie pesymizmu, apoteozę cierpienia, pecha i ogólnej beznadziejności. Ktoś zamordował swoją żonę, ktoś spłonął w swoim domu, na górników zawalił się strop, w wypadku samochodowym zginęły cztery osoby, ktoś zatruł się gazem, gdzieś trąba powietrzna zniszczyła czyjś dom… Nieustanna kanonada dramatów, która sprawiała, że nietrudno było popaść w defetystycznych nastrój.
– Mniejsza z tym – odezwał się Kormak. – Ale skoro już ustaliliśmy, kim…
– Niczego nie ustaliliśmy.
– Jasne, jasne. Będę udawał, że nie wiem, kim jesteś. Nic to, że kojarzę głos z telewizji.
Wiktor zdusił westa w popielniczce i napił się kawy. Właściwie rzadko przejmował się konsekwencjami swoich działań, w tym przypadku też nie zamierzał. Chłopak mógłby zrobić mu niezły gnój, gdyby złożył donos do jednostki. Tylko dlaczego miałby to robić?
Forst milczał, podobnie jak rozmówca. W tle słyszał stłumiony gwar, jakby Kormak znajdował się na zapleczu jakiejś hali targowej.
– Nie zapytasz, z kim ty masz do czynienia? – odezwał się w końcu chłopak.
– Nie interesuje mnie to – uciął Wiktor.
– No tak. Wolisz dowiedzieć się, co to za moneta.
– Otóż to.
Słyszał, jak Kormak nabiera tchu.
– Miałeś szczęście, że trafiłeś na mnie – powiedział. – Na reddicie jest wielu skrzywionych…
– Przejdź do rzeczy.
– Najpierw chciałem zrobić wstęp – zaoponował chłopak.
– Którego nie chcę słuchać.
– Ale rzecz w tym, że jestem w pewnym sensie detektywem, który…
– Moneta.
Forst usłyszał westchnienie, ale po koncyliacyjnym głosie chłopaka wnosił, że może pozwolić sobie na dużo więcej obcesowości. Może Kormak na co dzień obcował z kimś, kto przyzwyczaił go do grubiaństwa.
– Dobra – powiedział rozmówca. – Przyjrzałem się każdemu pikselowi na tej monecie, jak pewnie zorientowałeś się po ostatniej wiadomości.
– Tak – odparł Wiktor. – I jeszcze raz usłyszę jakąś kretyńską uwagę, przejadę się do ciebie.
– Nie wiesz nawet, gdzie jestem.
– Znajdowałem już nie takich jak ty.
Kormak odchrząknął.
– Robię to z dobroci serca, więc…
– Więc równie dobrze możesz się pospieszyć. – Wyręczył go komisarz. – Skąd pochodzi numizmat?
Machinalnie sięgnął po paczkę papierosów, ale szybko uznał, że to nie najlepszy pomysł. Zamiast tego odpakował gumę Big Red.
– Ta moneta to obol – powiedział Kormak. – A dokładnie jeden z tych, które starożytni Grecy wkładali zmarłym do ust, by ci mogli zapłacić Charonowi za przeprawę przez Styks.
Forst poczuł, że wzbiera w nim złość. Kimkolwiek był morderca, okazał się na tyle bezczelny, by w ciele Olgi zostawić najbardziej symboliczny i charakterystyczny pieniądz.
– Ten konkretny obol był jednym z najpowszechniej używanych, przynajmniej tak wyczytałem na Google Books. Jest tam trochę opracowań – dodał chłopak.
– Kto bił tę walutę?
– Demetriusz I Baktryjski. Panował w okolicach dwusetnego roku przed naszą erą.
Wiktor sięgnął po plik żółtych samoprzylepnych kartek i zapisał sobie władcę. Przypuszczał, że ta postać może mieć jakieś znaczenie. Choć Forst nie wiedział, kim jest jego przeciwnik, zdążył poznać go całkiem dobrze.
– Na awersie widać tego władcę w nakryciu głowy przedstawiającym słonia. Wygląda głupio, ale starożytnym zapewne chodziło o to, by podkreślić, że Demetriusz podbił Indie.
– A rewers?
Komisarza znacznie bardziej interesował napis, którego nie potrafił rozczytać.
– Tam jest Herakles, który sam się koronuje prawą ręką, a w lewej trzyma maczugę i skórę lwa.
– A inskrypcja?
Forst wbił w nią wzrok. „ΒΑΣΙΛΕΩΣ ΔΗΜΗΤΡΙΟΥ” absolutnie nic mu nie mówiło, ale Kormak sprawiał wrażenie bardziej obrotnego w sprawach Internetu. Być może udało mu się znaleźć odpowiedniejsze miejsce niż reddit, by wrzucić zdjęcie.
– Basileos Demetriou – powiedział. – Nic wielkiego, taki napis zawsze umieszczano na monetach. Chodzi o tego, kto wybijał walutę. Więc w tym przypadku to dosłownie znaczy „króla Demetriusza”.
Komisarz spodziewał się czegoś bardziej znaczącego, choć może powinien dwa razy się zastanowić, zanim zrobił sobie nadzieję. Człowiek, którego ścigał, lubił igrać z polującymi na niego ludźmi, ale robił to w sposób zawoalowany. Dojście do tego, co łączyło wcześniejsze monety, zajęło Wiktorowi i Szrebskiej kawał czasu.
– Kim był ten Demetriusz? – spytał Forst.
– A bo ja wiem?
– Sądziłem, że trochę poczytałeś.
– O samej monecie. Nie jestem specjalistą od historii.
– Dobra – uciął komisarz. – Dzięki za pomoc.
– Słuchaj… daj znać, jak…
Wiktor rozłączył się i odłożył telefon. Być może rzeczywiście jeszcze odezwie się do chłopaka, ale ewentualna współpraca na pewno nie będzie odbywać się na jego warunkach. Jeśli chciał się pobawić w detektywa, nie miał zamiaru mu tego zabraniać – ale tylko jeśli Forst nie będzie musiał wysłuchiwać jego spekulacji.
Wpisał w Google „Demetriusz I Baktryjski”, a potem sam zaczął czytać na jego temat. Nieświadomie dopił kawę i wypalił dwa papierosy, zanim zrobił sobie przerwę. Informacje na temat władcy w niczym mu nie pomagały – nie widział w nich żadnego przesłania, na które zabójca chciałby zwrócić jego uwagę.
Ale poprzednio sytuacja była taka sama. Monety same w sobie nie stanowiły tropu, dopiero połączenie tych z Białorusi i Polski mogło skierować śledczych na odpowiedni trop.
Teraz jednak Wiktor nie miał zamiaru czekać, aż pojawią się kolejne. Tym razem miał zamiar zgasić pożar, zanim ten wybuchnie na dobre. Problem stanowiło jednak to, że nie wiedział, od czego zacząć.
Forst wbrew sobie wszedł na witrynę NSI. Chciał sprawdzić, czy coś ruszyło się w sprawie Michała Sznajdermana, czy jakkolwiek naprawdę się nazywał. Może na tym froncie uda się coś ugrać.
Dziennikarze z zapałem relacjonowali wszystko, co wiązało się z Bestią z Giewontu, i rzeczywiście określenie to stało się dość popularne. Jeden z redaktorów portalu pisał, że pierwsza rozprawa w sądzie okręgowym zacznie się już w najbliższych dniach. Spekulował, że Sznajderman jest członkiem sekty lub starochrześcijańskiego kultu, który kieruje się skrzywioną potrzebą zaprowadzenia na świecie porządku i zwrócenia uwagi na to, że katolicyzm przez wieki zupełnie odbiegł od nauk Jezusa Chrystusa.
Forst potarł skronie, myśląc o interpretacji,