Remigiusz Mróz

Immunitet. Joanna Chyłka. Tom 4


Скачать книгу

dawno dostarczyć dokumentację. Bądź też mogła dotrzeć do Sendala – i być może to ona spowodowała jego nagłe załamanie.

      – Mogę oczywiście przedstawić państwu swoje zdanie, nic nie stoi temu na przeszkodzie.

      – Słuchamy – powiedziała Chyłka, walcząc z żeberkiem.

      – Oczywiście nie rozstrzygam, jak zagłosuję po rozprawie, ale muszą państwo wiedzieć, że mam ogromny szacunek dla sędziego Sendala. I nie ma żadnych dowodów na to, by kontaktował się on kiedykolwiek z ofiarą.

      Oryński musiał przyznać, że prezes lawiruje całkiem nieźle. Dał im oględne pojęcie o tym, jak postrzega sprawę, ale nie przekroczył granicy dobrych zwyczajów prawniczych. Prawo właściwie nie obligowało go do zachowania absolutnej tajemnicy. Nie był to proces, a Zgromadzenie Ogólne nie orzekało o winie. Szereg zasad nie miał zastosowania.

      W pewnym sensie było to niepokojące. Prawo karne nie tylko zapewniało domniemanie niewinności oskarżonego, lecz także chroniło pewne jego interesy. Nikt nie mógł pociągnąć go do odpowiedzialności za kłamstwo – przeciwnie, prawo uznawało, że może mówić wszystko w swojej obronie. Sendal musiał zaś uważać.

      Kordiana korciło, by zapytać prezesa, jak zamierza głosować, ale aż tak daleko nie mogli się posunąć. Nałożył trochę kaszy na widelec, a potem wpadł na rozwiązanie pośrednie.

      – Jakie są nastroje w Trybunale? – odezwał się.

      – Słucham?

      – Czy…

      – Chyba pan rozumie, że to niestosowne pytanie.

      Oryński odchrząknął.

      – Tak, oczywiście, nie miałem zamiaru…

      – Nastroje zresztą nie mają nic do rzeczy – ciągnął Garłoch. – Orzekniemy na podstawie materiału dowodowego. Żadne sympatie nie będą miały znaczenia, a jeśli tylko któreś z nas dostrzeże, że może być inaczej, zapewniam, że wyłączymy takiego sędziego.

      – Przynajmniej dopóty, dopóki będziecie mieć kworum – bąknęła Chyłka.

      Henryk zmierzył ją wzrokiem. Na jego twarzy pojawił się wyraz zawodu, jakby spodziewał się, że dwójka prawników w ogóle nie będzie się zbliżać do tego tematu podczas ich spotkania.

      – Oczywiście pewnych wymogów formalnych nie możemy zignorować, ale zapewniam, że obrady będą obiektywne. Mamy w tym niejakie doświadczenie.

      Joanna pokiwała głową. W końcu udało jej się oderwać kawałek mięsa i sprawiała wrażenie wysoce usatysfakcjonowanej.

      – Ale to wszystko nie będzie miało znaczenia, jeśli nie odnajdziemy sędziego Sendala – dodał prezes.

      – Nie? – odparła z pełnymi ustami. – Przecież nie musi być obecny. Można prowadzić postępowanie bez niego, nie wspominając już o tym, że ja i Zordon mamy umocowanie.

      – Zordon?

      Wskazała wzrokiem Oryńskiego, zapalczywie przeżuwając.

      – Jego nagły odwrót nic nie zmienia.

      – Nic, oprócz tego, że rzuca na niego cień podejrzeń.

      – Raczej rzucałby – odpowiedziała. – Jak pan prezes słusznie zauważył, orzeczenie będzie opierało się na dowodach, nie spekulacjach. A wszystkie wnioski płynące ze zniknięcia są jedynie hipotetyczne.

      – Owszem. Niemniej należy wziąć je pod rozwagę.

      Chyłka przez moment milczała.

      – Poza tym wiem, dlaczego znikł.

      – Co proszę?

      Sędzia niemal upuścił sztućce. Wbił wzrok w prawniczkę i przez moment wyglądał, jakby miał zamiar ją zrugać. W okamgnieniu z dobrotliwego jurysty, skłonnego cierpliwie tłumaczyć każdemu meandry prawa, zmienił się w surowego sędziego, gotowego orzec najwyższy wymiar kary.

      – Proszę tego nie zatrzymywać dla siebie, pani mecenas.

      Henryk spojrzał na Kordiana, ale ten tylko wzruszył ramionami. Nie dziwiło go, że nic nie wie. Cały życiowy modus operandi Chyłki opierał się na tym, by nie dzielić się z innymi swoją wiedzą. Oryński przypuszczał, że była patronka posiadła ją po tajemniczej rozmowie telefonicznej.

      – A zatem?

      – W porządku – odezwała się. – W takiej sytuacji prędzej czy później i tak by to wyszło.

      – Więc, na Boga, proszę przejść do rzeczy.

      Chyłka wsadziła do ust kawałek mięsa.

      – Obawiam się, że kazałam go śledzić.

      Garłoch uniósł brwi i z niedowierzaniem popatrzył na Kordiana. Właściwie było w tym coś pokrzepiającego. Najwyraźniej to w nim prezes upatrywał osoby racjonalnej.

      – Cóż… kiedy okazało się, że prokuratura ma materiał DNA z miejsca zdarzenia, musiałam przyjąć, że mój klient rzeczywiście mógł dopuścić się zarzucanych mu czynów. A ponieważ sam nie był gotów przyznać, że w ogóle znajdował się w okolicy Krakowa, uznałam, że najlepiej będzie, jeśli najmę kogoś do trzymania ręki na pulsie.

      – I najęła pani zbirów?

      – Skąd. Biuro detektywistyczne. Założenie było takie, żeby mieli go na oku.

      – Więc co się stało?

      – Chyba go wystraszyli.

      – Nie rozumiem.

      – Zgubili go dziś wieczorem po tym, jak ich dostrzegł. Musiał sądzić, że to ludzie, którzy chcą go wrobić. Musiał poczuć się osaczony i…

      – Zaraz, zaraz. Najpierw wynajmuje pani kogoś do śledzenia sędziego Sendala, a teraz twierdzi, że padł ofiarą manipulacji?

      – Tak.

      – Może mi to pani wytłumaczyć?

      – Oczywiście, że mogę – odparła i przełknęła kawałek żeberka. – Moi ludzie ustalili, że Sebastian jest czysty. Gdyby był winny, natychmiast próbowałby zatrzeć jakiekolwiek prowadzące do niego ślady. Tymczasem od kiedy zaczęła się cała ta hucpa, nie zrobił ani jednego podejrzanego kroku. Przeciwnie, postępował cały czas zgodnie z prawem, starając się dowiedzieć, o co chodzi.

      Henryk milczał. Odsunął talerz i zawiesił wzrok na prawniczce.

      – Niestety moi tajni agenci nie okazali się tak tajni, jak bym chciała. A może Sebastian okazał się zbyt spostrzegawczy, nie wiem. Pewne jest, że im nie zapłacę złamanego grosza za źle wykonaną usługę.

      Prezes sprawiał wrażenie, jakby miał zamiar bez słowa wyjść z Prasowego. Na jego twarzy odmalowało się wyraźne rozczarowanie, sugerujące, że spodziewał się po Chyłce więcej. Najwyraźniej niezbyt dobrze przygotował się do tego spotkania, zrobił zbyt mały research. Wystarczyło poprzeglądać trochę doniesień w sieci, a wyłaniał się z nich obraz bezwzględnej, nieprzebierającej w środkach, bezczelnej prawniczki. Oryński uśmiechnął się w myślach. Byłaby ukontentowana, gdyby wiedziała, jak ją w duchu określił.

      Prawnicy z kancelarii Żelazny & McVay cierpliwie czekali, aż Garłoch się odezwie. Ten w końcu potarł czoło, a potem zaplótł dłonie na stole.

      – To doprawdy nie licuje z pani rolą – oznajmił.

      – Być może nie, ale było pragmatyczne.

      – Byłoby, gdyby nie to, że doprowadziło do ucieczki sędziego Sendala.

      – „Doprowadziło”