Remigiusz Mróz

Immunitet. Joanna Chyłka. Tom 4


Скачать книгу

z rozrzewnieniem.

      – Niezupełnie.

      Nagle spoważniała w sposób, który zdawał się przeczyć wszystkiemu, co o niej wiedział. Zapatrzyła się gdzieś przed siebie, odpłynęła daleko myślami. Zobaczył w jej oczach ból, którego nigdy wcześniej nie dostrzegł. Chyłka nie zwykła pogrążać się w trudnych wspomnieniach, ale najwyraźniej nawet jej się to zdarzało. Oryński nie miał wątpliwości, że myśli o ojcu. Mogła odsuwać myśli o nim, ile chciała, ale ostatecznie musiała się z nimi zmierzyć.

      Coś z tyłu głowy podpowiadało mu, by o niego zapytać. Szybko jednak doszedł do wniosku, że to najgorsze, co może zrobić. Od razu zbyłaby temat, a jemu by się oberwało. Znacznie lepiej będzie umówić się na spotkanie z Magdaleną. Z nią dało się porozmawiać, z Chyłką niekoniecznie.

      Nieco spóźnieni, zaparkowali przy Marszałkowskiej, ale dopiero za polikliniką. I tak należało uznać, że mają szczęście, znajdując wolne miejsce. Szybkim krokiem skierowali się w stronę placu Unii Lubelskiej i po chwili weszli do Prasowego. Henryk Garłoch siedział przy oknie, patrząc na nich bez wyrazu.

      Na stołach były ceraty, nad wejściem czarno-białe zdjęcie dawnej Marszałkowskiej, a obok plakaty z epoki. Menu na czarnej tablicy nad ladą było wypisane krojem przywodzącym na myśl dworzec kolejowy.

      Wymienili uścisk dłoni z prezesem i usiedli przy stoliku. W barze większość klienteli stanowili młodzi, co niespecjalnie Kordiana dziwiło. Ci, którzy mieli już trochę lat na karku, niechętnie przesiadywali w miejscach, które przypominały czasy słusznie minione.

      – Czy wiedzą państwo, gdzie on jest? – zapytał od razu sędzia.

      Chyłka podniosła jadłospis, Oryński poprawił krawat. Jeszcze dwa lata temu nigdy nie powiedziałby, że kiedyś będzie siedział przy jednym stoliku z prezesem Trybunału Konstytucyjnego. Właściwie nie mógł wyobrazić sobie większego splendoru.

      – Nie – odparła Joanna, czytając menu. – Ale mają tu niezły wybór. Gołąbek mięsny, kluski śląskie, twarożek z rzodkiewką, zupa mleczna…

      – To tylko brzmi tak strasznie.

      – Z pewnością.

      – Proszę wziąć żeberka. Nie pożałuje pani.

      Powoli podniosła wzrok znad menu.

      – Panie prezesie – zaczęła. – Czuję, że się dogadamy.

      Posłał jej blady uśmiech, a potem złożyli zamówienie. Kordian musiał przyznać, że darzył tego człowieka niejaką sympatią. Nie był jednym z tych prawników, którzy nadymali się faktem, iż znajdują się na samym szczycie polskiej judykatury. Przeciwnie, sprawiał wrażenie osoby pełnej skruchy, jakby czuł się winny nieuzasadnionego respektu, który mu okazywano.

      – Do picia proponuje pan maślankę? – zapytała.

      – W żadnym wypadku. Ale polecam kompot.

      Oboje wzięli sobie po wieloowocowym napoju.

      – Dlaczego uciekł? – zapytał sędzia.

      – Odpowiedź wydaje się prosta. Bo jest winny.

      – A jednak pani w to nie wierzy.

      – Nie. Podobnie jak pan.

      Prezes nie dał po sobie poznać, czy w istocie tak jest. Napił się kompotu i spojrzał na plakat wiszący pod sufitem. Przedstawiał kadr z komiksu Papcia Chmiela, może nawet sporządzony na użytek baru, bo Tytus mówił coś o Prasowym.

      – Żeby mu pomóc, musimy wiedzieć absolutnie wszystko, panie prezesie.

      – Nie spotkaliśmy się po to, bym pomagał wam w obronie sędziego Sendala.

      – Nie, oczywiście, że nie.

      Na moment zaległo milczenie.

      – Tak czy siak potrzeba nam informacji.

      – Pytajcie – powiedział konstytucjonalista. – Udzielę wam odpowiedzi, jeśli tylko będę je znał.

      – Zacznijmy od tego, kim była ofiara.

      Henryk Garłoch nabrał głęboko tchu i rozejrzał się, jakby wyszedł z założenia, że nie może przejść do konkretów dopóty, dopóki nie zaczną jeść. Odczekał chwilę, nim talerze znalazły się na stole. Oryński niepewnie spojrzał na żeberka Chyłki – wyglądały, jakby do ich jedzenia konieczne były narzędzia typu kombinerki, szczypce czy imadło. On zamówił kaszę gryczaną z dodatkami. Kosztowała równo dwa złote.

      – Marcin Frankiewicz – odezwał się sędzia. – Dwudziestopięciolatek, rany kłute, ślady bijatyki na ciele.

      – To już wiemy – odparła Joanna. – Bardziej interesuje mnie jego charakterystyka jako osoby żywej, nie trupa.

      Garłoch pokiwał głową w zadumie. Nie ulegało wątpliwości, że miał wszystkie informacje. Dostał je zapewne dzisiaj, może nawet wczoraj, razem z wnioskiem o uchylenie immunitetu. Trudno było jednak powiedzieć, jaką ich część był gotów im przekazać.

      Kordian przypuszczał, że darzy Sendala pewną sympatią. Zanim sejm wybrał go na członka TK, Oryński czytał w Internecie o tym, że Sebastian jest postrzegany jako protegowany prezesa. Nie wiedział, czy było w tym ziarno prawdy, ale obaj pochodzili z warszawskiego środowiska prawniczego, więc należało uznać to za prawdopodobny scenariusz.

      – De mortuis nil nisi bene, ale muszę powiedzieć, że ów Frankiewicz był wyjątkową kanalią.

      – Doprawdy?

      – Pochodził spod Kielc, nie wiadomo nawet, co robił w Krakowie.

      – Tak, to też słyszeliśmy.

      – Wiadomo natomiast, że nie zapisał się złotymi zgłoskami w historii wsi, w której mieszkał.

      – To znaczy?

      – Uczestniczył w kilku pobiciach, był też podejrzewany o gwałt i rozbój. Nigdy jednak nie znalazł się w systemie. Nie postawiono mu zarzutów, nie ścigano żadnego z domniemanych przestępstw. Po wywiadzie środowiskowym prokuratorzy ustalili jednak, że mało kto we wsi mówi o nim dobrze, nawet po tylu latach.

      Oryński ściągnął brwi. Jaki związek mógłby mieć ten człowiek ze wschodzącą gwiazdą polskiej judykatury? Można by przypuszczać, że jeśli się znali, to wyłącznie w dalekiej przeszłości. Tyle że Ligowo czy Sierpc, gdzie wychowywał się Sendal, były dość oddalone od podkieleckiej wsi.

      – Dlaczego nie ścigano go za te sprawy? – zapytała Chyłka.

      – Najwyraźniej zabrakło dowodów.

      – Czyli solidarność małej wioski.

      Prezes nie potwierdził ani nie zaprzeczył. Skupił się na swoim daniu.

      – Frankiewicz miał jakieś kontakty ze światem przestępczym? – odezwał się Oryński.

      Kiedy Henryk Garłoch na niego spojrzał, poczuł się, jakby popełnił jakieś faux pas, odzywając się bez pozwolenia.

      – Na razie niczego takiego nie wykazano, ale… Cóż, nie byłoby to nic dziwnego, w moim przekonaniu. Jego profil może to sugerować.

      – Wiadomo, gdzie zatrzymał się w Krakowie? – spytał Kordian.

      – Jeszcze nie, ale śledczy już to sprawdzają.

      Oryński przypuszczał, że będzie to Nowa Huta, Prądnik Czerwony lub inne osiedle, które nie cieszyło się najlepszą sławą. Przynajmniej w oczach opinii publicznej. Jak było naprawdę, trudno powiedzieć. Ludziom spoza Warszawy Praga Południe też kojarzyła się wyłącznie z mordownią, ale