to uwadze Chyłki.
– To nie sejm, Zordon. Nie trzeba tu prosić o audiencję.
– Myślałem, że konieczne jest chociaż wcześniejsze zapowiedzenie się.
– Nie. Wystarczy, że jest jakaś rozprawa. Wszystkie są otwarte dla publiczności, chyba że wyłączą jawność. A jeśli deliberują nad wyjątkowo chodliwym tematem, mogą postanowić o wydawaniu kart wstępu. W każdym innym przypadku możesz władować się na salę rozpraw.
Ale oni nie skierowali się do sali. Joanna poprowadziła go korytarzami, jakby znała budynek na wylot, a potem zatrzymała się przed jednym z gabinetów. Zapukała i nie czekając na odpowiedź, weszła do środka. Kordian ruszył za nią.
Kobieta siedząca za starym, masywnym biurkiem niemal podskoczyła.
– Joanna?
– We własnej osobie, pani profesor.
Oryński bodaj po raz pierwszy słyszał, by w tonie Chyłki zabrzmiała nuta szacunku wobec kogokolwiek. Kiedy podawała rękę sędzi, przyjrzał się starszej kobiecie. Była szczupła, wysoka, miała siwe włosy i smutne rysy twarzy. Kąciki ust opadły jakby permanentnie, a w jej oczach dostrzegł jakiś nieokreślony ból.
W końcu wyłowił z pamięci imię i nazwisko. Maria Kornacka. Przypomniał sobie je tylko dlatego, że jej kadencja miała się niebawem skończyć i w mediach branżowych spekulowano już, kim zostanie zastąpiona.
– Można? – zapytała Chyłka, wskazując na krzesło przed biurkiem.
– Oczywiście, proszę. Siadajcie.
Kordian miał wrażenie, że dawna patronka przeszła natychmiastowe przeobrażenie w osobę, o której istnieniu nie miał bladego pojęcia. Usiadł obok niej, a potem posłał Joannie krótkie spojrzenie.
Przedstawiła go, nie zagłębiając się w szczegóły. Sędzia spojrzała na aplikanta w sposób, który sugerował, że nie przywiązuje do jego obecności większej wagi. Właściwie Oryński poczuł się, jakby był walizką, którą Chyłka z braku laku zabrała ze sobą.
– Co cię sprowadza? Wreszcie zamierzasz zająć się czymś konstruktywnym?
– Nieustannie to robię, pani profesor.
– Tak ci się tylko wydaje. Ale jak będziesz w moim wieku, zobaczysz, że prawdziwych zmian nie można dokonać tam, gdzie teraz jesteś.
Joanna uśmiechnęła się lekko, ale nie odpowiedziała.
– Sąd Najwyższy albo Trybunał Konstytucyjny – dodała Kornacka. – To jedyne dwa miejsca, gdzie życie jurysty ma znaczenie. Nawet w sejmie czy senacie nie ma czego szukać.
– Tam z pewnością nie.
Maria pokiwała głową w zadumie, jakby krótka wymiana zdań spowodowała jakąś głębszą refleksję. Przez moment mrużyła oczy, a potem ledwo zauważalnie potrząsnęła głową.
– A zatem co tutaj robisz? – spytała.
– Przyszłam w imieniu klienta.
– Coś takiego… To raczej niecodzienna sytuacja.
– Nie da się ukryć – przyznała Joanna. – Bo chodzi o sędziego TK.
– Słucham?
Atmosfera nagle się zmieniła i Kordian zrozumiał, że uprzejmość Chyłki nie wynikała z respektu wobec starszej prawniczki. Był to element strategii i najpewniej miał uwydatnić zmianę, której Joanna wypatrywała. Zmianę, którą teraz Oryński wyraźnie dostrzegł. Z oczu Kornackiej znikł ból, zastąpiła go podejrzliwość. Usta lekko się zacisnęły.
– Przychodzisz w sprawie Sendala?
Chyłka posłała Kordianowi znaczące spojrzenie.
– W takim razie najmocniej cię przepraszam, Joanno, ale nie mam nic do powiedzenia.
– Pani profesor…
– Będziemy z pewnością tę sprawę rozpatrywać. Nie mogę o niej mówić.
– Chciałam tylko dowiedzieć się, co…
– Niczego się ode mnie nie dowiesz. Przykro mi.
Sędzia wstała zza biurka i mimo że nie wskazała im drzwi, gest był wystarczająco wymowny. Jeszcze przez moment Joanna patrzyła na nią wyczekująco, a potem skinęła głową. Wyszli na zewnątrz, rezygnując z choćby zdawkowego pożegnania.
Oryński zamknął za nimi drzwi i rozłożył ręce.
– Wiele się nie dowiedzieliśmy – ocenił.
– Oprócz tego, że coś tu ewidentnie śmierdzi.
Trudno było się z tym nie zgodzić. Nie istniał żaden formalny powód, dla którego sędzia miałaby zareagować w taki sposób. Sprawa nie była jeszcze w toku, nikogo nie obowiązywała żadna tajemnica, a zwykła rozmowa nie mogła stać się przyczynkiem do jakichkolwiek problemów.
– Co teraz? – spytał.
– Drążymy dalej.
Zanim Kordian zdążył się zorientować, co planuje towarzyszka, Chyłka już ruszyła do kolejnych drzwi. Rzuciła okiem na plakietkę, pokręciła głową i poszła dalej. Za piątym czy szóstym razem w końcu znalazła miejsce, którego szukała. Tym razem po zapukaniu odczekała chwilę, nim pociągnęła za klamkę – choć nie na tyle długo, by dać sędziemu czas na odpowiedź.
Weszła do środka i zmierzyła wzrokiem mężczyznę nieco młodszego od Kornackiej. Podniósł się zza biurka skonsternowany. Popatrzył na nią, potem na Kordiana, po czym otworzył usta.
– Mecenas Joanna Chyłka – przedstawiła się. – Reprezentuję sędziego Sendala.
– Ale co pani…
– Twierdzi, że jeśli mam z kimkolwiek rozmawiać, to wyłącznie z panem.
Sędzia przez chwilę marszczył brwi. W końcu usiadł z powrotem na krześle.
– Niech pan zamknie drzwi – polecił Kordianowi.
Oryński zrobił, jak mu kazano, a potem się przedstawił. Tym razem miał wrażenie, że jego obecność została odnotowana. Przez moment przypatrywał się starszemu prawnikowi, ale nie potrafił przypisać nazwiska do twarzy. Wydawało mu się wręcz, że nigdy nie widział tego człowieka, co właściwie nie było niczym dziwnym, bo członkowie TK co do zasady znajdowali się w cieniu, pracowali za kulisami. Prezes czy wiceprezes czasem pojawiali się w mediach, ale pozostali byli praktycznie anonimowi. Lub być powinni.
Prawnicy od Żelaznego & McVaya stanęli przed biurkiem niczym dwójka żołnierzy czekająca na rozkazy.
– Dlaczego sędzia Sendal skierował państwa do mnie?
– Nie skierował – odparła Chyłka. – Po prostu dał do zrozumienia, że to z panem można porozmawiać.
Mężczyzna spojrzał na Joannę, potem na Oryńskiego, a ostatecznie zawiesił wzrok na prawniczce. Odchrząknął.
– Z innymi nie? – spytał.
– Wyszliśmy właśnie od sędzi Kornackiej. Czy może raczej wylecieliśmy stamtąd.
– Doprawdy?
– Nie miała ochoty rozmawiać o Sebastianie, ale przypuszczam, że pan ma.
Kordian spojrzał na plakietkę stojącą na biurku. Zdzisław Abramowski. Wciąż nic mu to nie mówiło. Najwyraźniej sędzia nie był autorem żadnego znanego podręcznika, a jego artykuły nie przewijały się w bibliografiach.
– Usiądźcie państwo.
Odsunęli