wody do czajnika. Spojrzała na zamknięte drzwi do pokoju syna, a potem sięgnęła po herbatę. – Czekasz tylko, żeby znowu mieć okazję do obcowania z tymi wszystkimi zwyrodnialcami.
– Więc jednak mam coś wspólnego z resztą ludzkości.
Uniosła pytająco brwi.
– Teraz każdy ma do czynienia z jednym z nich. I to bezpośrednio.
– Nie, nie o to mi chodzi – odparła stanowczo. – Ty czujesz się dobrze w ich towarzystwie.
Nie odpowiedział, bo nie było sensu zaprzeczać. Żona miała swoje zdanie o tym, co robił i dlaczego to robił. Być może tkwiło w tym nawet ziarno prawdy. Edling lubił rozpracowywać tych ludzi, ponieważ stanowili fascynujące obiekty badań.
Gdyby trafił mu się ktoś taki jak Kompozytor, zapewne zupełnie zatraciłby się w pracy, nie myślał o niczym innym i całymi dniami przesiadywał w prokuraturze. Brygida miałaby okazję, by podeprzeć swoje teorie przykładem z życia wziętym.
– To okropna sprawa – odezwała się. – Trzymaj się od niej z daleka.
Gerard wzruszył ramionami.
– To nie zależy ode mnie.
– Więc jeśli zawołają, pobiegniesz do nich jak bezpański pies?
– To niefortunna analogia – odparł. – A poza tym nie chcą mnie w zespole.
– Dziwisz się? Po tej sprawie z dziewczyną?
Sprawa z dziewczyną. Wystarczyło, że ktokolwiek o niej wspomniał, a Edling odnosił wrażenie, że temperatura w pomieszczeniu spada o kilka stopni. Niechętnie do niej wracał, a jego żona wręcz przeciwnie. Używała jej jako oręża za każdym razem, gdy dochodziło między nimi do scysji.
– Mniejsza z tym – rzucił Gerard z nadzieją, że to zakończy temat.
Brygida spojrzała na niego z powątpiewaniem.
– Więc co będzie, jak zadzwonią?
– Nie zadzwonią.
Edling był tego pewien tylko przez kilkanaście kolejnych sekund. Potem rozbrzmiał standardowy dzwonek, który dawno miał zamiar zmienić – na tyle dawno, że zdążył się już do niego przyzwyczaić.
Spojrzał na telefon, a potem na żonę.
– Widać są bardzo zdesperowani – powiedział.
Skrzyżowała ręce na piersi i przekrzywiła głowę.
Komenda Wojewódzka Policji, ul. Korfantego
Beata wyszła na moment z pokoju przesłuchań i wybrała numer Gerarda. Pamiętała doskonale, jak niegdyś katował ją zasadami savoir-vivre’u, upierając się, że po piątym sygnale wypadałoby się rozłączyć. Czasem tak robiła, ale tym razem czekała do momentu, aż system sam odrzucił połączenie.
Zaklęła w duchu i popatrzyła na drzwi prowadzące do pomieszczenia, gdzie przez dobre pół godziny prowadziła monolog. Nie mogła nawet sporządzić protokołu, bo podejrzany nie chciał ujawnić swojego stanu cywilnego, nie wspominając już o imieniu i nazwisku.
Westchnęła, a potem weszła do środka, usiadła naprzeciwko niego i zaplotła dłonie za głową.
– Ten drugi to twój brat bliźniak?
Zabójca wzruszył ramionami.
– Czy może ktoś odtwarza nagranie, które sporządziłeś wcześniej? – dopytała Drejer. – Jeśli tak, to zdajesz sobie sprawę, że to odkryjemy? A potem udowodnimy, że ten twój cały koncert to tylko jedna wielka szopka?
Pokiwał głową z uznaniem.
– Zakładam więc, że to idzie na żywo.
Wydął usta i przewrócił oczami.
Beata musiała znosić to, od kiedy usiadła po drugiej stronie stołu. Wysyłał bezsensowne, nic nieznaczące sygnały. Przygotował się do swojej misji zbyt dobrze, by nie zdawać sobie sprawy, że nagranie z przesłuchania prędzej czy później trafi do Behawiorysty.
W prokuraturze tak nazywano Edlinga za plecami, mimo że samo określenie dotyczyło osób zajmujących się zachowaniem zwierząt. Gerard usłyszał to kiedyś i skwitował, że ludzie także nimi są. Pewnego razu zaczął nawet rozwodzić się nad tym, że behawiorysta to także zwolennik behawioryzmu. Beata nie przykładała większej wagi do jego filozoficznych wywodów i dziś nie pamiętała z nich zbyt wiele.
A jednak miała wrażenie, że teraz niektóre mądrości Gerarda mogłyby jej się przydać. Dzwoniła do niego bez konsultacji z przełożonymi, ale uznała, że warto podjąć ryzyko.
Ostentacyjne gesty tego człowieka mówiły same za siebie. Chciał zabawy. Oczekiwał bezpośredniej, otwartej konfrontacji.
Drejer westchnęła, rozplatając ręce.
– To jest ten moment, kiedy powinieneś powiedzieć, czy przyznajesz się do stawianych zarzutów, czy nie. Może tylko w części? A może chciałbyś rozmawiać z obrońcą?
Zabójca rozszerzył nozdrza i wybałuszył oczy. Miała tego dosyć.
– Oczywiście wiesz, że zwróciliśmy się do specjalisty od komunikacji niewerbalnej, który niegdyś był moim przełożonym. A jeśli nie wiesz, to przynajmniej przypuszczasz, że to zrobiliśmy lub dopiero zrobimy. Dlatego odstawiasz całe to przedstawienie, prawda?
Podejrzany strzelił karkiem, odginając głowę niemal do barku.
– Nie rozumiem tylko, co chcesz przez to osiągnąć – dodała. – Gerard Edling nie pełni już służby. W niczym ci nie pomoże.
Przez moment Beata miała wrażenie, że siedzący naprzeciw niej mężczyzna zacznie robić bańki ze śliny. Ostatecznie jednak pociamkał chwilę i wypuścił ze świstem powietrze.
Prokurator wiedziała, że do niczego w ten sposób nie dojdzie. Wysunęła telefon z kieszeni i rzuciła okiem na wyświetlacz. Edling nie oddzwonił.
Zaczęła zastanawiać się, czy zamachowiec rzeczywiście chciał go tutaj ściągnąć, czy może wysunęła taki wniosek, bo sama podświadomie chciała, by Gerard tu był. Bądź co bądź przez wiele lat był dla niej zawodowym oparciem. Kiedy trafiała na ślepą uliczkę, zawsze zjawiał się, by wyprowadzić ją na właściwą drogę.
Nagle zorientowała się, że mężczyzna wbija w nią wzrok. Nabrał tchu, a ona zrozumiała, że w końcu coś od niego usłyszy. Poczuła, że serce zabiło jej szybciej.
– Sprowadź go tutaj, to pogadamy.
A więc to jednak nie podświadomość. Cóż, w pewnym sensie ta myśl była krzepiąca. Z drugiej strony uświadamiała jej, że w tej sprawie może być więcej znaków zapytania, niż na początku sądziła.
– Nie jest nam do niczego potrzebny – zauważyła. – A jedyną ofertę, jaką możesz dostać, usłyszysz ode mnie.
Zabójca zagwizdał pod nosem, a potem zwrócił spojrzenie w bok. Beata próbowała nawiązać z nim kontakt jeszcze przez chwilę, ale wiedziała, że nie wydusi z niego nic więcej. Znów ją ignorował – i tym razem nie silił się już na teatralne gesty.
Drejer podniosła się i bez słowa wyszła na korytarz. Ledwo zamknęła drzwi od pokoju przesłuchań, otworzyły się te od pomieszczenia obok. Wyszło z niego kilku policjantów, którzy przysłuchiwali się rozmowie.
– Psychol – ocenił jeden z nich. – Nie muszę być Behawiorystą, żeby to widzieć.
Reszta szybko się z nim zgodziła.
Beata