spokój. – Machnęła ręką, a potem skierowała się w stronę schodów. Policjanci popatrzyli po sobie i każdy poszedł w swoim kierunku.
Gerard ruszył za prokurator, zastanawiając się, dlaczego kilku mundurowych najwyraźniej ma więcej czasu wolnego, niżby to wynikało z czystej logiki. Gdyby to od niego zależało, wszyscy przetrząsaliby każdy centymetr sześcienny w okolicy.
Zeszli na dół i Beata bez zawahania wskazała mu drzwi wyjściowe. To tyle, jeśli chodzi o przydatność w śledztwie. Edling przypuszczał, że kolejnego zaproszenia już nie dostanie.
– Gdybyście mogli dać mi tę mapę…
– Co by zmieniła? – odburknęła Drejer. – Pokazałbyś mu ją i wychwyciłbyś miejsca, w które nieświadomie patrzy?
– Nie, ale mielibyśmy się nad czym pochylić.
Pokręciła głową.
– Dosłownie – dodał Gerard. – Rekwizyty są istotne, nie zapominaj o tym.
Skierował się do wyjścia, nie czekając, aż prokurator sama mu to poleci. Pożegnał ją na odchodnym, jak tego wymagały dobre maniery, po czym wyszedł na ulicę. Rozejrzał się bezradnie, jakby gdzieś mogły znajdować się odpowiedzi na pytania, które zaczynały kiełkować mu w głowie.
Dlaczego był dla zamachowca ważny? Do czego to wszystko prowadziło? Kim byli ci, którzy zorganizowali „Koncert krwi”?
I kto przeżyje?
Edling nie miał zamiaru zaprzeczać, że z czysto socjologicznego punktu widzenia ta ostatnia kwestia była zajmująca. Z jednej strony chłopak, który powinien resztę życia spędzić w więzieniu, z drugiej kobieta, która i tak umrze. Dla wielu wybór był prosty, ale inni zapewne będą argumentować, że przestępca może się przecież zmienić. Założenie to przyjmowała cała cywilizacja zachodnia – taki był sens systemu penitencjarnego, który miał wychować i przygotować osadzonych do powrotu do społeczeństwa. W przeciwnym wypadku wszystkich zamykano by na całe życie lub po prostu skazywano by na śmierć.
Co postanowią widzowie? Gerard nie miał pojęcia. Na dobrą sprawę nie wiedział, jaką decyzję sam by podjął, gdyby usiadł przed monitorem i miał wybrać którąś z ewentualności. Były to dylematy, których żaden człowiek nie powinien rozważać.
Edling skarcił się w duchu. Na tym etapie nie powinien zakładać, że tylko jedno z nich przeżyje. Powinien do samego końca mieć nadzieję, że któryś ze śledczych wpadnie na sposób, by odnaleźć porwanych ludzi.
Racjonalność jednak ostatecznie przeważyła nad myśleniem życzeniowym.
Gerard przeszedł kilkaset metrów w kierunku dworca i zatrzymał się przy postoju taksówek. Przez chwilę się zastanawiał, szukając w pamięci osób, które mogłyby wyciągnąć do niego pomocną dłoń. Prawda była jednak taka, że w prokuraturze i policji spalił za sobą wszystkie mosty. Nie było nikogo, kto tylną furtką dopuściłby go do śledztwa.
A mimo to wiedział, że musi wziąć w nim udział. Został wywołany do tablicy przez mordercę.
Gerard wyciągnął blackberry i wybrał numer syna. Nie wiedział, czy odbierze. Od pewnego czasu każda próba nawiązania połączenia kończyła się wysłuchaniem komunikatu z poczty głosowej. Emil twierdził, że nie słyszał dzwonka, ale Gerard nie musiał czytać z mowy ciała, by wiedzieć, że to nieprawda.
Tym razem jednak syn odebrał już po trzecim sygnale.
– Co jest? – rzucił.
– Dzień dobry, Emilu.
Nikt już nie zwracał uwagi na jego dobre wychowanie, szczególnie rodzina. On sam także przyzwyczaił się do ich indyferencji.
– No, co tam? – dopytał Emil.
– Potrzebuję twojej pomocy.
Tym razem cisza przeciągnęła się jeszcze dłużej. Syn nieczęsto słyszał takie sformułowania z jego ust. I właśnie dlatego tkwiła w nich moc. Sztuka manipulowania ludźmi polegała nie tylko na tym, by poznać odpowiednie narzędzia, ale też na tym, by używać ich oszczędnie. Zbyt częste eksploatowanie prostych zagrywek sprawiało, że cała sztuka mijała się z celem.
– Jasne – odparł Emil. – O co chodzi?
– Muszę ustalić, kim są ludzie na nagraniu.
– To poproś o pomoc policję. Co ja mogę zrobić?
Edling zaśmiał się pod nosem, chcąc zasugerować, że odpowiedź jest najzupełniej oczywista.
– Policja niespecjalnie odnajduje się w sytuacji, jak to zazwyczaj ma miejsce.
Edling wiedział, że krytykowanie organów ścigania było uniwersalnym sposobem na odnalezienie wspólnego gruntu z młodymi ludźmi. Równie skuteczne było utyskiwanie na polityków, choć w tej sferze należało zachować szczególną ostrożność. Zawsze lepiej narzekać na rzeczy jak najogólniejsze.
– Ale co ja mogę? – zapytał Emil.
– Wspominałeś kiedyś o lokalnym portalu… mówiłeś, że pojawiają się tam informacje o wszystkich wypadkach i jest sporo komentujących. Że każdy dorzuca swoje trzy grosze i wywiązują się tam żywiołowe dyskusje, w których…
– Opole24.pl.
– Otóż to – odparł z zadowoleniem Gerard. – Mógłbyś przejrzeć komentarze?
– Myślisz, że jeszcze tego nie zrobiłem?
Trudno było znaleźć dobrą odpowiedź na tak postawione pytanie.
– Ktoś rozpoznał którąś z tych osób? – zapytał Edling.
– Nie.
– Więc może zorganizowano jakąś akcję?
– Akcję?
– Taką jak przy próbach zidentyfikowania ludzi porzucających zwierzęta, przy poszukiwaniach zaginionych et cetera.
Gerard wychodził z założenia, że to właśnie wówczas internet pokazuje swoją prawdziwą siłę. Pamiętał sprawę, z którą przez długie miesiące bezskutecznie zmagała się policja. Pewien delikwent znęcał się nad swoim psem, a potem zamieszczał w sieci zdjęcia pobitego zwierzęcia. Nie sposób było go namierzyć, przynajmniej dopóty, dopóki pewnego dnia internauci się nie skrzyknęli. Załatwili sprawę właściwie od ręki.
– Nie wiem – odparł Emil, studząc zapał ojca. – Ale poszperam na fejsie.
– Będę zobowiązany.
– To wszystko?
– Tak, dziękuję.
Kiedy syn się rozłączył, Edling powiódł wzrokiem po taksówkach zaparkowanych przed budynkiem poczty. Fakt, że żaden z aktywnych komentatorów Opole24 nie zidentyfikował porwanych, świadczył o tym, że ci ludzie nie pochodzili z okolicy. Gerard przeglądał kiedyś komentarze na portalu i jeśli tylko news dotyczył kogoś znajomego, komentujący od razu informowali o tym wszystkich innych.
Zwykły przejaw ludzkiej natury, chęci i potrzeby wykroczenia poza ramy codziennej szarości. Jeśli coś się działo, człowiek chciał mieć z tym jakiś związek. Brać w tym udział.
Jedno miasto z głowy, pozostało dziewięćset dziewiętnaście do sprawdzenia. Edlingowi wydawało się mało prawdopodobne, by porywacz zamknął tych dwoje w jakiejś wsi. Miejsce przywodziło na myśl dużą, opuszczoną halę przemysłową. Nie żaden upadły PGR, lecz teren fabryczny z prawdziwego zdarzenia.
Ale na ile mógł polegać na takim założeniu? Właściwie był to strzał w ciemno. W końcu