Remigiusz Mróz

Behawiorysta


Скачать книгу

wiedząc, co począć, Edling skierował się w stronę Kościuszki. Po chwili skręcił w lewo, wchodząc na bruk pokrywający niewielką uliczkę Damrota, prowadzącą do głównego miejskiego deptaka. Przeszedł nim kawałek, ze zdziwieniem odnotowując, że ulica jest niemal zupełnie wyludniona. Nigdy nie panował tu wielkich ruch, ale dziś miał wrażenie, jakby był tutaj sam.

      Wszedł do jednej z droższych restauracji i skierował się wąskimi schodami do części piwnicznej. Nie zdziwiło go, że telewizor jest włączony. NSI transmitowała na żywo przekaz z kamery Kompozytora. Opuszczony magazyn sprawiał upiorne wrażenie, a dwoje trzęsących się ludzi wyglądało, jakby miało zemdleć.

      W lokalu nikogo nie było. Gerard poczekał, aż podejdzie do niego kelner, a potem zamówił kawę. Właściwie mógł ją wypić wszędzie, także w miejscach, gdzie serwowano znacznie lepszą. Ta restauracja miała jednak dwa atuty – o tej porze świeciła pustkami i był tu duży telewizor.

      Podając mu filiżankę, pracownik nawet na niego nie spojrzał. Obaj wbijali wzrok w ekran.

      Kiedy do końca odliczania zostały dwie minuty, kelner wraz z innymi osobami z obsługi usiedli kilka stolików dalej. Edling uważał, że to niedorzeczne, biorąc pod uwagę, że płacono im nie tylko za obsługiwanie klientów, ale także za gotowość, by w każdej chwili to zrobić. Nie odezwał się jednak słowem. Całą uwagę skupiał na widocznej na ekranie dwójce przerażonych osób i mężczyźnie, który za nimi stanął.

      Porywacz rozłożył szeroko ręce.

      – Jednej z tych osób pozostało już tylko kilkadziesiąt sekund życia – powiedział z namaszczeniem.

      Gerard zobaczył, że drgnął mu kącik oka. Niewątpliwie uśmiechnął się półgębkiem, choć przez czarną maseczkę nie było tego widać. Na dobrą sprawę mógłby ją ściągnąć, wszak śledczy doskonale widzieli, że porywacz wygląda tak samo jak człowiek, którego trzymają w areszcie śledczym. Chodziło jednak o show. A on nie mógł odbywać się bez rekwizytów.

      – Obserwujecie ostatniej chwile tej osoby – dodał porywacz. – Ale która z nich okaże się ofiarą? Chuligan pozbawiony szansy na resocjalizację czy kobieta pozbawiona ostatnich lat życia? Kogo wybraliście? – Mężczyzna odwrócił się i spojrzał w bok. – Znam wyniki, nie mogę jednak się z wami nimi podzielić. Jeszcze nie. Mogę za to zdradzić, że nie byliście jednomyślni.

      Edling zerknął na kelnerów. Ten, który podał mu kawę, zapalczywie obgryzał skórki. Oderwał jedną, przywodząc na myśl drapieżnika, który złapał ofiarę i miał zamiar rozszarpać ją na strzępy. Drugi bębnił palcami o blat stołu, trzeci skrzyżował ręce i pocierał dłonią przedramię. Wszyscy sprawiali wrażenie, jakby na świecie nie było nic ważniejszego od przekazu mordercy.

      Porywacz spojrzał na chłopaka, który zrezygnował już z prób wyswobodzenia się.

      – W tym wszystkim tak naprawdę chodziło o niego – odezwał się. – W istocie decydowaliście, czy dać mu szansę, czy go ukarać… przynajmniej w teorii. Pozornie. Tak naprawdę nie była to wasza decyzja i przede wszystkim właśnie to chciałbym wam uświadomić.

      Między kelnerami przeszedł szmer.

      – Decydowaliście bowiem na podstawie tego, jak zostaliście wychowani i ukształtowani – ciągnął zabójca. – Cywilizacja zachodnia przyzwyczaiła was do tego, że nie wymierza się kar dla samego karania. Nie, każda kara ma mieć wartość wychowawczą. Ma sprawić, że człowiek drugi raz tego samego czynu nie popełni… ale żeby tak było, trzeba dać mu szansę. – Mężczyzna urwał i spojrzał na zegarek.

      Gerard był zadowolony. Wyciągnął z tego nagrania już dwa wnioski. Morderca zaczynał się odkrywać, a on właściwie się temu nie dziwił. Im więcej czasu minie, tym więcej Edling się dowie, bez względu na to, co ten człowiek zamierza.

      – Ale zastanówcie się. Dlaczego mamy dawać szansę ludziom, którzy po prostu nie nadają się do życia w społeczeństwie? – zapytał. – Jaki jest powód? Jakie cele nam przyświecają? Dobroć? Moralność? Łaskawość? Kto powiedział, że to na ich podstawie mamy decydować? Dlaczego nie możemy zadbać o nasze wspólne bezpieczeństwo?

      Mężczyzna wyciągnął broń. Gerard nie był specjalistą od pistoletów, ale bez trudu rozpoznał model. MAG-95 produkowany niegdyś przez zakłady Łucznik.

      – Nie godzę się na to, by ludzie popełniający okrutne zbrodnie otrzymywali kolejną szansę – perorował dalej porywacz, jakby sam był świętym.

      Edlingowi trudno było stwierdzić, czy sam wierzy w to, co mówi. Istniały pewne uniwersalne gesty, dzięki którym można było to ustalić – i Gerard często korzystał z ich znajomości, by przejrzeć polityków. Jednym z nich było gestykulowanie z wyciągniętym palcem wskazującym. Taki gest był odradzany przez wszystkich specjalistów od politycznego marketingu, bo sugerował, że mierzy się do wyborców, chce się ich do czegoś zmusić lub po prostu wziąć ich na celownik. Mistrzem w jego unikaniu był Obama, który zamiast tego używał kciuka. Jeśli jednak ktoś od czasu do czasu sobie na to pozwalał, najczęściej znaczyło to, że wierzył w swoje słowa na tyle, że się zapominał.

      Inną odmianę tego gestu prezentował wręcz natarczywie Donald Trump. On z kolei mierzył palcem wskazującym w górę, jak ognia unikając „wycelowania” w kogokolwiek z potencjalnych wyborców.

      W przypadku porywacza oskarżycielski przekaz aż prosił się o to, by wzmocnić go poprzez podobny gest. Problem polegał na tym, że mężczyzna trzymał broń. Nie musiał sięgać po żadne półśrodki.

      Gerard spojrzał na zegar. Czas dobiegł końca i zabójca również zdał sobie z tego sprawę.

      – Moim zdaniem ten człowiek nie zrobił nic, czym mógłby zasłużyć na drugą szansę – dodał, a potem wycelował w głowę chłopaka.

      Wyglądało na to, że zamierza pociągnąć za spust, ale w ostatniej chwili skierował lufę prosto w głowę kobiety. Rozległ się dźwięk wystrzału i obraz nagle się urwał. Gerard przypuszczał, że w tym samym momencie krew oraz kawałki kości i mózgowia rozbryznęły się na ścianie obok. Być może jego wyobraźnia pracowała na zbyt wysokich obrotach.

      Kelnerzy wymienili się głośnymi, wulgarnymi uwagami, ale Edling ledwo je odnotował. Zawiesił wzrok na ekranie, czekając, aż wróci transmisja.

      W końcu tak się stało. Krzesło, na którym siedziała kobieta, leżało przewrócone i w kadrze widać było jedynie powiększającą się czerwoną kałużę.

      – Postanowiliście inaczej – powiedział morderca. – I zrobiliście to, ponieważ jesteście zniewoleni… stłamszeni przez to, co słyszycie na co dzień w mediach, co otrzymujecie w kulturze, co trafia do was z zagranicy… ale to zrozumiałe. Nikt nie powinien mieć wam tego za złe. A ja zrobię wszystko, by was uwolnić.

      Nagranie się skończyło. W lokalu zapadła grobowa cisza, którą chwilę później zmąciły kolejne przekleństwa i pełne niedowierzania komentarze.

      Gerard patrzył przed siebie pustym wzrokiem.

      Zastanawiał się przez chwilę, po czym potrząsnął głową, wyciągnął dziesięciozłotowy banknot i położył go na stole. Skinąwszy kelnerom, szybkim krokiem skierował się do wyjścia. Na zewnątrz rozpadało się jeszcze bardziej i Edlingowi przeszło przez myśl, że jak tak dalej pójdzie, nawet niewielkie potoki zaczną sprawiać niepokojące wrażenie. Ulica Krakowska nadal świeciła pustkami, a przy tak ponurej pogodzie wydawało się, że nawet zbłąkane dusze pozostają w zaświatach.

      Gerard ściągnął poły płaszcza, stając pod niewielkim daszkiem w progu restauracji.