śmieszek.
Wcisnął połączenie zwrotne. Odebrała od razu.
– Przecież nie dzwoniłaś bez powodu – powiedział.
Wciąż się wahała.
– Dzwoniłam chyba głównie dlatego, że ty… że nie jesteś idiotą.
Na usta cisnęło mu się ironiczne „dzięki”, powstrzymał się jednak. To nie był właściwy moment na ironię.
– Coś się stało? – zapytał zamiast tego.
– Jesteś dwudziestosześcioletnią matką – zaczęła bez ogródek, mówiąc dziwnie przyśpieszonym staccato. – Uciekłeś z Ukrainy, zaręczyłeś się z Duńczykiem, który jest draniem i sadystą, ale znosisz to, bo bardziej się boisz, że cię odeślą, niż tego, co on może z tobą zrobić. Dopiero kiedy go przyłapujesz z łapami w majtkach twojej córeczki, coś w tobie pęka. Kupujesz nóż i wbijasz mu go w szyję. Jego odratowują, a ty lądujesz w więzieniu z wyrokiem za usiłowanie morderstwa.
Znów przerwała, lecz on czekał. Mięśnie sztywniały mu coraz bardziej, zimno razem z potem oblewało jego skórę. Mimo to stał nieruchomo i czekał. Czuł, że znów ją spłoszy, jeśli tylko spróbuje się ruszyć.
– Siedzisz w Vestre szesnaście miesięcy i robisz wszystko, co ci każą. Jesteś bierny. Posłuszny. I nagle walisz policjanta kamieniem w głowę i uciekasz. A teraz to, co w tym wszystkim najdziwniejsze: nie próbujesz się dostać do swojej córki, lecz od razu pędzisz do dawnego narzeczonego i mordujesz go.
Teraz, gdy jego oddech się uspokoił, wyraźnie słyszał w słuchawce jej oddech – przez ściśnięte gardło, płytki. Nerwowy.
– Czy to ma sens? – zapytała. – Czy to się trzyma kupy?
– Nie wiem – odparł. – Zbyt wielu szczegółów brakuje mi w tej historii.
– Ale tak na pierwszy rzut oka. Czy na pierwszy rzut oka wydaje ci się, że to ma sens?
– Nie mogę się na ten temat wypowiadać – upierał się. – To by były czyste spekulacje.
– Rozumiem. Zapomnij, że dzwoniłam.
– Nie, poczekaj. Powiedziałem przecież tylko, że mam za mało informacji.
Westchnęła.
– Zawsze jest jakieś „ale”. Ci policjanci tutaj uważają natomiast, że wiedzą wszystko. Najwyraźniej są przekonani, że Natasza zamordowała i tego bydlaka, i ojca Riny.
Ojca Riny? A kto to u diabła jest?
– Gdzie teraz jesteś? – zapytał.
– W Kulhuse. Rina… córka Nataszy… ona… niech to szlag, to dla niej za dużo! – W jej głosie wezbrał gniew. – Oni ją wykorzystują, żeby zwabić Nataszę, i mają w dupie, czy to wytrzyma czy nie.
Søren pomyślał, że sam pewnie zrobiłby to samo – pilnowałby dziecka, spodziewając się, że matka prędzej czy później spróbuje do niego dotrzeć. Tego Ninie jednak nie powiedział.
– Jak ma na nazwisko ta twoja Natasza? – zapytał.
Znów chwila ciszy.
– Nie pamiętam – przyznała w końcu. – Jakoś… jakoś po ukraińsku. Nie, czekaj: Dymitrenko albo coś w tym stylu. Nie pamiętam, jak to się pisze.
Komputer wprawdzie nie był szczególnie tolerancyjny dla alternatywnych sposobów pisowni, ale z drugiej strony ile mogło być skazanych za usiłowanie morderstwa Ukrainek, które właśnie uciekły z Vestre?
– Zobaczę, co uda mi się o niej znaleźć – obiecał trochę na wyrost. – Oddzwonię do ciebie.
– Kiedy?
– To może trochę potrwać. Na pewno kilka godzin.
– Ale oddzwonisz?
– Tak.
– Dziękuję.
Napięcie słyszalne wcześniej w jej oddechu znikło. Głos Niny brzmiał teraz młodziej i jaśniej, aż Søren poczuł lekkie wyrzuty sumienia. Najprawdopodobniej niewiele będzie mógł dla niej zrobić, a jedyny powód, dla którego zamierzał spróbować, był wysoce nieprofesjonalny.
Bardzo chciał ją znowu zobaczyć.
Policja. Jasne, że przyjechała policja.
Bliskość Kateryny sprawiała, że Natasza czuła ucisk na przeponę. Była tam, zaraz za płotem, nie w baraku rodzinnym, gdzie mieszkały razem przed historią z Michaelem, lecz w baraku dzieci pozbawionych opieki. Była tam – musiała tam być, choć ze swego miejsca Natasza nie mogła jej widzieć.
A policjanci się czaili jak wielkie tłuste koty w stodole, co czekają tylko, aż głupia mysz wybiegnie spod snopka, kiedy się go lekko podniesie widłami.
– Dopóki jest jasno, nie masz najmniejszej szansy – znów usłyszała w głowie słowa Anny. Jej głos, który spokojnie i rozważnie zmuszał ją do słuchania, choć Natasza najbardziej na świecie miała ochotę pobiec i rzucić się na druty. Nie była pewna, kiedy dokładnie Anna przestała służyć jej pomocą, pociechą i dobrą radą w świecie rzeczywistym i zmieniła się w dobrą wróżkę, która strzegła jej i pilnowała, by Natasza nie zrobiła nic nazbyt głupiego. Być może przemiana dokonała się tamtej nocy półtora roku temu, kiedy Natasza próbowała wbić nóż w gardło Michaela. Czy to możliwe, że właśnie wtedy?
Natasza cieszyła się, że Anna jest przy niej. Dzięki temu czuła się trochę mniej samotna.
Wycofała się, brnąc przez głębokie zaspy dobre pół kilometra albo i więcej do małej polanki, gdzie zostawiła granatowe audi. Właściwie równie dobrze może spróbować się przespać.
Dla pewności przysypała śniegiem tablice rejestracyjne samochodu, choć nie sądziła, by Robbie zdążył już zgłosić jego kradzież. Pewnie dalej śpi, a kiedy się obudzi, znajdzie wiadomość, którą mu zostawiła przy poduszce: „I’ll be back. ♥ Kateryna”.
Teraz żałowała, że nie wybrała innego imienia.
W bagażniku znalazła koc i gruby brezent. Wzięła jedno i drugie i zrobiła sobie legowisko na tylnym siedzeniu, zwijając się jak szczeniak. Śpiwór byłby lepszy, ale nie miała go.
Łóżko w mieszkaniu w Kijowie było jak objawienie – pod wieloma względami. Czyste, białe i pachnące, z mnóstwem poduszek, kołder i z wygładzonym cienkim prześcieradłem. Pawło powiedział, że to prawdziwa egipska bawełna. Ona tylko skinęła głową. Nigdy wcześniej nie leżała na materacu, który tak dobrze dopasowywał się do ciała – twardym i miękkim jednocześnie. W jej pokoju w Kurachowem przez przetartą gąbkę czuć było ramę łóżka.
I znów Pawło. Pawło, Pawło, Pawło.
Wjechał w jej życie lśniącą czerwoną alfą romeo, gdy noga za nogą wlokła się poboczem wiejskiej drogi gdzieś pomiędzy Dacznem a Kurachowem, bo uciekł jej autobus i wolała iść na następny przystanek, niż stać na mrozie i czekać na następny. Kiedy mijając ją, zwolnił i zapytał, czy chce, żeby ją podwieźć, z początku go zignorowała. Nie chciała, aby sobie pomyślał, że jest łatwa. On jednak był uparty i wolno toczył się obok niej, nie zważając na ciężarówki, których szoferzy wściekle wciskali klaksony, ani na wulgarne gesty i okrzyki pozostałych mijających go kierowców. Najspokojniej w świecie rozmawiał sobie z nią, jakby szli obok siebie chodnikiem, choć oczywiście musieli mówić nieco głośniej. Powiedział, że jest dziennikarzem i pisze artykuł o bezpieczeństwie w tutejszych kopalniach. Może ona zna kogoś, kto pracuje pod ziemią?
– Wszyscy