były mu bowiem o wiele bliższe niż hermetyczne pojemniki na broń biologiczną i strzelaniny.
Tymczasem przed nimi wciąż przejeżdżały na sygnale radiowozy.
– Jezu – jęknął wytatuowany chłopak. – Ci, których gliny szukają, musieli narobić niezłego bałaganu.
Grupka dotarła do głównej bramy uczelni, gdzie zebrał się już pokaźny tłumek studentów obserwujących blokadę. Pilnujący wejścia strażnik spoglądał na okazywane identyfikatory z niewielkim zainteresowaniem, bardziej ciekawił go rozwój wydarzeń przy rondzie.
Z placu dobiegł głośny pisk opon, moment później znajoma czarna furgonetka zniknęła za Bramą Rzymską.
Langdon zareagował błyskawicznie.
Bez słowa pociągnął Siennę za sobą i wmieszany w tłum studentów wkroczył na teren Państwowego Instytutu Sztuki.
Aleja prowadząca do wejścia była zaskakująco piękna, niemal majestatyczna w wyglądzie. Z obu stron otaczały ją wielkie, rozłożyste dęby. Ich korony jak gdyby otulały odległy budynek – sporą żółtawą budowlę z potrójnym portykiem i rozległym owalnym trawnikiem.
Langdon zdawał sobie sprawę, że siedziba uczelni, podobnie jak większość budowli tego miasta, powstała dzięki światłemu wsparciu dynastii, która dominowała na florenckiej scenie politycznej od piętnastego do siedemnastego wieku.
Mowa o Medyceuszach.
Ich nazwisko stało się symbolem Florencji. W czasie trzystuletniego panowania zgromadzili nieprzebrane bogactwa i zyskali ogromne wpływy. Ród ów wydał czterech papieży i dwie królowe Francji i stworzył największą instytucję finansową Europy. Współczesne banki wykorzystują metodę księgowania wynalezioną przez Medyceuszy – dualistyczny układ winien i ma.
Najważniejszą spuścizną Medyceuszy były jednak nie finanse czy polityka, lecz sztuka. Ród ten był chyba największym mecenasem artystów, jakiego znał świat. Dzięki płynącym od niego mnogim zamówieniom rozkwitł renesans. Lista luminarzy znajdujących się pod patronatem Medyceuszy jest długa, a znaleźć na niej można wszystkich znacznych, od Leonarda przez Galileusza do Botticellego – obraz tego ostatniego, prześwietne arcydzieło Narodziny Wenus, został zamówiony ponoć przez Wawrzyńca Wspaniałego, który zapragnął podarować swojemu kuzynowi seksualnie prowokacyjne malowidło, aby zawisło nad jego łożem jako prezent ślubny.
Wawrzyniec Wspaniały – zwany Il Magnifico przez swoją ogromną hojność – sam był utalentowanym poetą i malarzem, dzięki czemu miał doskonale wyczulone oko i ucho. W 1489 roku spodobały mu się prace młodego florenckiego rzeźbiarza, zaprosił go więc do swego pałacu, gdzie pozwolił mu szlifować warsztat w otoczeniu najwspanialszych dzieł sztuki. Chłopak dorósł pod opiekuńczymi skrzydłami Medyceuszy i stworzył dwie najsłynniejsze rzeźby w historii – Pietę i Dawida. Dzisiaj znamy go jako Michała Anioła – giganta, o którym mówi się od czasu do czasu, że jest najwspanialszym darem rodu Medyceuszy dla rodzaju ludzkiego.
Znając zamiłowanie Medyceuszy do sztuki, Langdon domyślał się, że byliby przeszczęśliwi, gdyby wiedzieli, że budynek wzniesiony początkowo jako ich stajnie stał się siedzibą znakomitej uczelni artystycznej. Lokalizacja, inspirująca teraz młodych artystów, nie była przypadkowa. Wybór Medyceuszy padł na nią, ponieważ mieli stąd bardzo blisko do najlepszych terenów jeździeckich na terenie Florencji.
Mowa o Ogrodach Boboli.
Langdon zerknął w lewo, gdzie zza muru widział korony wielkich drzew. Giardini di Boboli były obecnie jedną z największych atrakcji turystycznych miasta. Robert nie wątpił, że jeśli uda im się przedostać do ogrodów i przemierzyć je pieszo, dotrą do starówki, omijając Bramę Rzymską. To powinno być łatwe – ogrody były ogromne i roiło się w nich od doskonałych kryjówek – zagajników, labiryntów, grot, nimfeów. Co jeszcze ważniejsze, wiodły do pałacu Pitti, kamiennej budowli, ongiś głównej siedziby rodu Medyceuszy, której sto czterdzieści komnat po dziś dzień przyciąga tłumy turystów odwiedzających Florencję.
Jeśli do niego dotrzemy, pomyślał Robert, znajdziemy się o rzut kamieniem od mostu prowadzącego na starówkę.
Najspokojniej jak umiał wskazał na mur dzielący teren uczelni od ogrodów.
– Jak możemy się tam dostać? – zapytał. – Chciałbym pokazać to miejsce siostrze, zanim zaczniemy zwiedzanie szkoły. – Wytatuowany chłopak pokręcił głową.
– Nie dostaniecie się do ogrodów z tego miejsca. Wejście jest daleko stąd, przy pałacu Pitti. Trzeba przejechać przez Bramę Rzymską i okrążyć cały teren.
– Pieprzenie – burknęła Sienna.
Wszyscy spojrzeli na nią ze zdumieniem, Langdon też.
– Dajcie spokój – rzuciła, uśmiechając się nieśmiało i poprawiając blond kucyk. – Chcecie mi powiedzieć, że nie zakradacie się do ogrodów na skręta albo szybki numerek?
Młodzi spojrzeli po sobie i wybuchnęli śmiechem.
Wytatuowany chłopak wyglądał teraz na totalnie zawojowanego.
– Pani zdecydowanie powinna tutaj uczyć – stwierdził. Zaprowadził Siennę do narożnika jednego z budynków i wskazał na znajdujący się na jego tyłach parking. – Widzi pani tę szopę po lewej? Za nią znajduje się stara platforma. Dzięki niej dostanie się pani na dach, a stamtąd wystarczy zeskoczyć na ziemię po drugiej stronie muru.
Sienna nie czekała, aż chłopak skończy mówić. Ruszyła przed siebie, rzuciwszy Langdonowi protekcjonalne spojrzenie.
– Chodź, Bob, braciszku. Chyba że jesteś już za stary na skakanie przez płoty?
Rozdział 22
Siwowłosa kobieta oparła głowę o kuloodporną szybę furgonetki i przymknęła oczy. Miała wrażenie, że świat wokół niej zawirował. Środki, które jej podano, powodowały zawroty głowy.
Potrzebuję pomocy medycznej, pomyślała.
Siedzący obok niej uzbrojony strażnik otrzymał jednak inne rozkazy: miał ignorować jej prośby i potrzeby do zakończenia misji. Które to zakończenie – sądząc po panującym wokół hałasie i zamieszaniu – wciąż było bardzo odległe.
Tymczasem zawroty głowy przybierały na sile, w dodatku kobieta zaczynała mieć problemy z oddychaniem. Walcząc z ogarniającą ją kolejną falą mdłości, zastanawiała się, jakie zrządzenie losu sprawiło, że trafiła w to okropne miejsce. W obecnym stanie nie potrafiła znaleźć odpowiedzi na tak skomplikowane pytanie, pamiętała jednak doskonale, gdzie to się zaczęło.
Nowy Jork.
Dwa lata temu.
Poleciała na Manhattan z Genewy, gdzie od niemal dekady pracowała na prestiżowym stanowisku dyrektora generalnego Światowej Organizacji Zdrowia. Jako specjalistkę chorób zakaźnych i epidemiologa zaproszono ją do poprowadzenia wykładu na temat zagrożeń w krajach Trzeciego Świata na forum ONZ. Jej wystąpienie miało optymistyczny wydźwięk: przedstawiła kilka już istniejących systemów wczesnego ostrzegania, a także plany leczenia opracowywane przez Światową Organizację Zdrowia i inne agendy. Nagrodzono ją owacjami na stojąco.
Po wykładzie, gdy gawędziła niezobowiązująco z kilkoma akademikami, podszedł do niej wysokiej rangi urzędnik ONZ, który bezpardonowo przerwał im rozmowę.
– Doktor Sinskey, właśnie otrzymaliśmy informację z Rady Spraw Zagranicznych. Ktoś chciałby zamienić z panią kilka słów. Samochód czeka na zewnątrz.
Zaskoczona doktor Elizabeth Sinskey przeprosiła dotychczasowych rozmówców i wsiadła do limuzyny, która pomknęła Pierwszą Aleją. W czasie jazdy kobieta