Organizacja Zdrowia znów zmieniła swoje przewidywania, wyliczając, że do połowy obecnego stulecia na Ziemi będzie żyło dziewięć miliardów ludzi. Kolejne gatunki zwierząt znikają jeden po drugim. Zapotrzebowanie na surowce naturalne rośnie w zastraszającym tempie. Coraz trudniej o czystą wodę. Z biologicznego punktu widzenia nasz gatunek przekroczył dopuszczalną liczebność. A co robi w obliczu tych faktów Światowa Organizacja Zdrowia, strażnik zdrowia naszej planety? Inwestuje w nowe leki dla diabetyków, buduje kolejne banki krwi, walczy z nowotworami… – zamilkł, wpatrując się w nią intensywnie. – Sprowadziłem panią tutaj, by zapytać wprost: dlaczego pani organizacja nie ma odwagi zająć się prawdziwym problemem?
Elizabeth zagotowała się z gniewu.
– Nie mam pojęcia, kim pan jest, ale musi pan wiedzieć, że Światowa Organizacja Zdrowia podchodzi do problemu przeludnienia z wielką powagą. Choćby ostatnio, wydając wiele milionów dolarów, wysłaliśmy do Afryki armię lekarzy, którzy rozdawali darmowe prezerwatywy i uczyli ludzi, czym jest kontrola urodzin.
– No tak – zakpił chudzielec. – A ich śladem maszerowała jeszcze większa armia katolickich misjonarzy, którzy przekonywali mieszkańców Czarnego Kontynentu, że kto użyje prezerwatywy, ten trafi do piekła. Afryce przybył kolejny problem: utylizacja milionów nierozpakowanych kondomów.
Elizabeth ugryzła się w język. Ten człowiek miał rację, aczkolwiek katolicy z młodszego pokolenia zaczynali się sprzeciwiać stanowisku Watykanu w kwestiach rozrodu. Jednym z najgłośniejszych przykładów była Melinda Gates, gorliwa katoliczka, która ryzykując gniew swojego Kościoła, przeznaczyła pięćset sześćdziesiąt milionów dolarów na rozpropagowanie idei kontroli urodzin na całym świecie. Elizabeth Sinskey wielokrotnie powtarzała w swoich wystąpieniach, że ludzie tacy jak Melinda i Bill Gatesowie zasługują na kanonizację za to, co ich fundacje robią dla poprawienia stanu zdrowia całej ludzkości. Niestety jedyna instytucja, która mogłaby ogłosić ich świętymi, wciąż odmawiała ich czynom chrześcijańskich pobudek.
– Doktor Sinskey – odezwał się ponownie stojący w cieniu mężczyzna. – Światowa Organizacja Zdrowia ignoruje jedyne globalne rozwiązanie problemu. – Wskazał ponownie na ponury obraz widoczny na ekranie: morze wijących się nagich ciał. – A oto ono… – Znów zamilkł na moment. – Wiem, że jest pani naukowcem, nie studentką akademii sztuk pięknych, może więc bardziej przemówi do pani ten obraz…
Sala tonęła przez moment w całkowitych ciemnościach, a potem ekran znowu ożył.
Ten wykres Elizabeth widziała wiele razy… i zawsze oglądała go z poczuciem nieuchronności.
W sali zapanowała grobowa cisza.
– Tak – odezwał się w końcu chudzielec. – Reakcją na ten wykres może być tylko nieme przerażenie. Oglądanie go przypomina patrzenie w światła zbliżającej się lokomotywy. – Odwrócił się powoli do Elizabeth, uśmiechając się protekcjonalnie. – Jakieś pytania, doktor Sinskey?
– Tylko jedno – wypaliła natychmiast. – Sprowadził mnie pan tutaj, aby pouczać czy obrażać?
– Ani jedno, ani drugie – odparł zadziwiająco łagodnym tonem. – Kazałem panią sprowadzić, ponieważ chciałbym, abyśmy nawiązali współpracę. Domyślam się, że i pani traktuje przeludnienie jako jedno z największych zagrożeń. Ale obawiam się, że nie rozumie pani, iż dotknie ono każdego człowieka. Gdy zabraknie żywności, nawet ci, którzy całe życie brzydzili się kradzieżą, zaczną rabować bez skrupułów, aby wyżywić swoje rodziny. Ci, którzy nie zabijali, sięgną po broń, aby ocalić swoje potomstwo. Wszystkie grzechy śmiertelne wymieniane przez Dantego: chciwość, nieumiarkowanie, zdrada, morderstwo i cała reszta, staną się powszechne. W miarę zmniejszania się poczucia bezpieczeństwa zaczną znikać wszelkie hamulce. Czeka nas walka o dusze.
– Jestem biologiem. Ratuję życie, nie dusze.
– Cóż mogę powiedzieć… W najbliższym czasie ratowanie życia może się stać niezwykle trudnym zadaniem. Przeludnienie niesie ze sobą coś więcej niż tylko dyskomfort duchowy. Jest takie znane powiedzenie Machiavellego…
– Tak – przerwała mu i zacytowała z pamięci słynne słowa: –„Kiedy wszystkie kraje są tak przeludnione, że ludzie nie mogą w nich wyżyć ani też przenieść się gdzie indziej… staje się konieczne oczyszczenie świata”. – Spojrzała mu w oczy. – Wszyscy w Światowej Organizacji Zdrowia znamy ten cytat.
– Świetnie, zatem wiecie też, że Machiavelli mówi w nim o plagach, które są naturalnym sposobem oczyszczenia świata.
– Owszem. I jak wspomniałam podczas wykładu, wszyscy także znamy związek między gęstością zaludnienia a ryzykiem kolejnej pandemii. Stąd nasze nieustające poszukiwania lepszych sposobów prewencji chorób i metod ich leczenia. Światowa Organizacja Zdrowia jest pewna, że zdoła zapobiec wystąpieniu kolejnych pandemii.
– A to szkoda.
Elizabeth spojrzała na niego z niedowierzaniem.
– Słucham?
Mężczyzna zaniósł się dziwacznym śmiechem.
– Mówi pani o zapobieganiu epidemiom, jakby to było coś dobrego. – Teraz już spoglądała na niego z czystą odrazą. Chudzielec zaś kontynuował tonem prokuratora, który broni swojego punktu widzenia na sprawę. – A jest pani przedstawicielką Światowej Organizacji Zdrowia. Straszne, jeśli się nad tym dobrze zastanowić. Pokazałem pani, jak będzie wyglądać nasza przyszłość… – znów zmienił wyświetlany obraz, wracając do wijących się ciał. – Przypomniałem, czym grozi niekontrolowany przyrost ludności – jego palec powędrował do stosiku kartek. – Oświeciłem panią nawet, że znajdujemy się u progu duchowego załamania… – Przerwał na moment, by odwrócić się do niej. – A jaka była pani odpowiedź? Darmowe prezerwatywy w Afryce – prychnął z pogardą. – To jak machanie packą na muchy w kierunku nadlatującej asteroidy. Bomba zegarowa przestała już tykać. Ona właśnie wybucha. Bez zdecydowanych działań nowym Bogiem zostanie wykładnia matematyczna… A to bardzo mściwe bóstwo. Gotowe sprawić, że wizje Dantego urzeczywistnią się, na Park Avenue zalegną masy ciał wijących się we własnych ekskrementach. Dojdzie do globalnej selekcji zarządzonej przez matkę naturę.
– Doprawdy? – zakpiła Elizabeth. – Proszę mi zatem powiedzieć, jaka według pana powinna być dopuszczalna liczba ludzi… Jaka jest ta magiczna liczba pozwalająca ludzkości na trwanie w nieskończoność we względnym błogostanie?
Wysoki mężczyzna uśmiechnął się, jakby to pytanie sprawiło mu radość.
– Każdy biolog i statystyk powie pani, że ludzkość ma największe szanse na przetrwanie, jeśli jej liczebność nie przekroczy czterech miliardów.
Elizabeth się zaperzyła.
– Jest nas dzisiaj ponad siedem miliardów, trochę więc późno na takie gadki.
Zielone oczy jej rozmówcy zapłonęły.
– Ach tak? Tak pani uważa?
Rozdział 23
Robert Langdon wylądował twardo na spulchnionej ziemi w samym krańcu zalesionego południowego skrawka Ogrodów Boboli. Sienna wylądowała obok niego, otrzepała się i natychmiast przeczesała wzrokiem otoczenie.
Stali na polanie pokrytej mchem i paprociami, przed sobą mieli niewielki zagajnik. Nie mogli z tego miejsca dostrzec pałacu Pitti, ale Robert miał przeczucie, że znajdują się od budynku tak daleko, jak to tylko możliwe. Przynajmniej w pobliżu nie kręcili się robotnicy ani turyści, na których było jeszcze za wcześnie.
Langdon zauważył