patrzył na mnie z pewną obawą, zupełnie jakby spodziewał się, że jego wczorajsze przekroczenie kolejnej granicy sprowadzi na niego ogień piekielny. I że to ja wywołam płomienie.
Zbliżyłam się i wzięłam go za rękę.
– Kliza trafiła na coś istotnego – powiedziałam cicho. – Najwyraźniej ta dziewczyna wysłała jakąś wiadomość.
– Wiadomość?
– Jola nie chciała przez telefon podać szczegółów. Chce pogadać twarzą w twarz.
– To może jednak podrzucę cię do Baltic Pipe.
– Powiedziałam, że może przyjechać tutaj – odparłam szybko. – To nie zajmie dużo czasu, usiądziemy w moim gabinecie na piętrze.
Właściwie nie było to pełnoprawne piętro, ale jedynie poddasze użytkowe. Pokój był jednak dość przestronny, a ja uwielbiałam skosy. Było to moje sanktuarium, w którym czułam się najlepiej.
Początkowo nie wiedziałam, dlaczego tak jest, ale potem zrozumiałam, że było to jedno z niewielu pomieszczeń w willi, gdzie Robert prawie nigdy nie wchodził. I jedno z tych, w których nigdy mnie nie uderzył.
Jeszcze.
Odsunęłam tę myśl, choć widząc jego spojrzenie, przyszło mi to z trudem.
– Tutaj? – spytał, a potem zacisnął usta.
Pokręcił głową, odwrócił się i wszedł do kuchni. Milczał, nerwowo pociągając za drzwiczki lodówki. Znów pokręcił głową. Niemal fizycznie odczuwałam, jak narasta w nim złość.
Widziałam też, ile sił kosztuje go, by ją powstrzymać.
Wyciągnął wino i nalał sobie do kieliszka. Opróżnił go dwoma szybkimi łykami.
– Ile razy będziemy to przerabiać? – odezwał się.
– Zapytała, a ja po prostu…
– Przecież wiesz, że nie lubię niespodziewanych gości.
– Wiem, ale to tylko służbowa sprawa. Załatwimy to szybko u mnie w gabinecie.
– Nie mogłyście spotkać się w Balticu?
W końcu się odwrócił. Widziałam, jak pretensje jedna po drugiej rozpalają się w jego oczach.
– Co ci tam nie odpowiada?
– Nic, ale nie chciałam cię fatygować.
– To żadna fatyga. Z pewnością mniejsza niż znoszenie tutaj obcej osoby.
– To twoja pracownica, Robert.
Zrobił krok w moim kierunku tak zdecydowanie, że mimo woli się cofnęłam. Zazwyczaj była to zapowiedź tego, że zaraz zacznie się rozróba. Tym razem jednak w porę się powstrzymał.
– Nie będzie tutaj nawet wchodzić – powiedziałam, rozglądając się po połączonym z kuchnią salonie. – Od razu pójdziemy na górę.
Nie odzywał się. Wbijał we mnie wzrok jeszcze przez chwilę, a ja obawiałam się, że za moment straci kontrolę. Uderzy mnie, a potem nie będzie już odwrotu. Ostatecznie nie martwiło mnie to, że dojdzie do rękoczynów, ale to, że będę zmuszona odwołać spotkanie. Może sam to zrobi, wykręcając numer Klizy i informując ją, że źle się poczułam. Przerabialiśmy podobne scenariusze już nieraz.
Zanim jednak zrobił kolejny krok w moim kierunku, rozległo się buczenie informujące, że ktoś stanął przy bramie. Patrzyliśmy na siebie w milczeniu.
– Mogę ją odprawić – powiedziałam niepewnie.
– Teraz? – prychnął. – I co jej powiesz?
– Nie muszę się przecież przed nią tłumaczyć.
– Nie – odparł chłodno. – Niech wejdzie.
Sam otworzył bramkę, a potem zajął miejsce na końcu kanapy, tak by nie było go widać z korytarza. Siedział w milczeniu, kiedy wraz z Jolą szłyśmy na piętro.
Przypuszczałam, że Kliza zachowa się dokładnie tak jak każdy inny gość, który odwiedza nas po raz pierwszy. Rozglądaniu się nie było końca. Podobnie jak komplementom i wyrazom zachwytu. Jednych urzekał widok z salonu, gdzie niemal cała ściana była przeszklona. Dla innych imponujące okazywały się regały z książkami, którymi zastawiliśmy całą klatkę schodową.
Jola przeszła jednak do mojego gabinetu, jakby niczego nie dostrzegała. Odezwała się dopiero w środku, siadając przy niewielkim stoliku pod dużymi oknami dachowymi. Oprócz niego stały tu moje biurko, kilka krzeseł i niewielkie witryny z książkami.
Oparła łokcie na blacie i potarła nerwowo twarz, zostawiając na policzkach czerwone ślady. Potem popatrzyła na mnie w sposób, który sprawił, że przez moment przypominała mi widmo.
– To jest jakieś nieprawdopodobieństwo – oznajmiła. – Kompletnie popieprzona sprawa.
Usiadłam obok niej.
– Co odkryłaś?
– Właściwie nie ja, tylko sam Wern.
Uniosłam brwi.
– To znaczy Werner – dodała pod nosem, a potem machnęła ręką. – Na dobrą sprawę dotarliśmy do tego wspólnymi siłami. Ale to Ewa wszystko zainicjowała.
– Co konkretnie?
Jola poprawiła się na krześle i odchrząknęła.
– Na tym zdjęciu, które niestety ktoś zaiwanił z profilu spotted, Ewa była w koszulce, która niewiele miała wspólnego z Foo Fighters.
– Hm? – mruknęłam.
– To był ich koncert. A ona miała T-shirt z inną kapelą.
– I co z tego?
– Tylko tyle, że przykuło to moją uwagę. Wern pogrzebał w pamięci, ja trochę mu pomogłam i ustaliliśmy, że na koszulce byli Natalia Gutierrez Y Angelo.
– Nie kojarzę.
– Better days? – podsunęła.
– Wciąż nic mi to nie mówi.
– A powinno, bo to była głośna sprawa.
Spojrzałam na nią lekko poirytowana, bo obawiałam się, że zanim przejdzie do rzeczy, Robert zapuka do drzwi, przeprosi Jolę i oznajmi, że z jakiegoś powodu musimy wyjść. Na chwilę okiełznał emocje, ale znałam swojego męża wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że to nie potrwa długo.
– Słyszałaś na pewno o FARC – podjęła Kliza.
– Słyszałam. Jakiś czas temu zawarli kontrowersyjny pokój z rządem w Kolumbii.
Kojarzyłam tę rewolucyjną partyzantkę tylko dlatego, że swojego czasu w mediach wyjątkowo głośno było o pokoju ustanowionym w dwa tysiące szesnastym roku po pięciu dekadach krwawej wojny domowej. Straciło w niej życie ponad dwieście tysięcy ludzi, a pięć milionów było zmuszonych do przesiedleń. Główny budowniczy porozumienia, Santos, dostał Pokojową Nagrodę Nobla, ale nie dlatego sprawa zapadła mi w pamięć.
Kolumbijczycy mieli bowiem w referendum zatwierdzić pokój, ale odrzucili go niewielką większością głosów. Nie godzili się na to, że niektóre zbrodnie w ramach układu miały pozostać bez kary.
Ich podejście było nieracjonalne, ale z jakiegoś powodu mi się podobało.
– Świetnie – rzuciła Jola. – W takim razie wystarczy, że powiem ci o najważniejszych rzeczach.
Ponagliłam ją ruchem ręki, wciąż niepewnie patrząc