Remigiusz Mróz

Nieodnaleziona


Скачать книгу

patrzył na mnie z pewną obawą, zupełnie jakby spodziewał się, że jego wczorajsze przekroczenie kolejnej granicy sprowadzi na niego ogień piekielny. I że to ja wywołam płomienie.

      Zbliżyłam się i wzięłam go za rękę.

      – Kliza trafiła na coś istotnego – powiedziałam cicho. – Najwyraźniej ta dziewczyna wysłała jakąś wiadomość.

      – Wiadomość?

      – Jola nie chciała przez telefon podać szczegółów. Chce pogadać twarzą w twarz.

      – To może jednak podrzucę cię do Baltic Pipe.

      – Powiedziałam, że może przyjechać tutaj – odparłam szybko. – To nie zajmie dużo czasu, usiądziemy w moim gabinecie na piętrze.

      Właściwie nie było to pełnoprawne piętro, ale jedynie poddasze użytkowe. Pokój był jednak dość przestronny, a ja uwielbiałam skosy. Było to moje sanktuarium, w którym czułam się najlepiej.

      Początkowo nie wiedziałam, dlaczego tak jest, ale potem zrozumiałam, że było to jedno z niewielu pomieszczeń w willi, gdzie Robert prawie nigdy nie wchodził. I jedno z tych, w których nigdy mnie nie uderzył.

      Jeszcze.

      Odsunęłam tę myśl, choć widząc jego spojrzenie, przyszło mi to z trudem.

      – Tutaj? – spytał, a potem zacisnął usta.

      Pokręcił głową, odwrócił się i wszedł do kuchni. Milczał, nerwowo pociągając za drzwiczki lodówki. Znów pokręcił głową. Niemal fizycznie odczuwałam, jak narasta w nim złość.

      Widziałam też, ile sił kosztuje go, by ją powstrzymać.

      Wyciągnął wino i nalał sobie do kieliszka. Opróżnił go dwoma szybkimi łykami.

      – Ile razy będziemy to przerabiać? – odezwał się.

      – Zapytała, a ja po prostu…

      – Przecież wiesz, że nie lubię niespodziewanych gości.

      – Wiem, ale to tylko służbowa sprawa. Załatwimy to szybko u mnie w gabinecie.

      – Nie mogłyście spotkać się w Balticu?

      W końcu się odwrócił. Widziałam, jak pretensje jedna po drugiej rozpalają się w jego oczach.

      – Co ci tam nie odpowiada?

      – Nic, ale nie chciałam cię fatygować.

      – To żadna fatyga. Z pewnością mniejsza niż znoszenie tutaj obcej osoby.

      – To twoja pracownica, Robert.

      Zrobił krok w moim kierunku tak zdecydowanie, że mimo woli się cofnęłam. Zazwyczaj była to zapowiedź tego, że zaraz zacznie się rozróba. Tym razem jednak w porę się powstrzymał.

      – Nie będzie tutaj nawet wchodzić – powiedziałam, rozglądając się po połączonym z kuchnią salonie. – Od razu pójdziemy na górę.

      Nie odzywał się. Wbijał we mnie wzrok jeszcze przez chwilę, a ja obawiałam się, że za moment straci kontrolę. Uderzy mnie, a potem nie będzie już odwrotu. Ostatecznie nie martwiło mnie to, że dojdzie do rękoczynów, ale to, że będę zmuszona odwołać spotkanie. Może sam to zrobi, wykręcając numer Klizy i informując ją, że źle się poczułam. Przerabialiśmy podobne scenariusze już nieraz.

      Zanim jednak zrobił kolejny krok w moim kierunku, rozległo się buczenie informujące, że ktoś stanął przy bramie. Patrzyliśmy na siebie w milczeniu.

      – Mogę ją odprawić – powiedziałam niepewnie.

      – Teraz? – prychnął. – I co jej powiesz?

      – Nie muszę się przecież przed nią tłumaczyć.

      – Nie – odparł chłodno. – Niech wejdzie.

      Sam otworzył bramkę, a potem zajął miejsce na końcu kanapy, tak by nie było go widać z korytarza. Siedział w milczeniu, kiedy wraz z Jolą szłyśmy na piętro.

      Przypuszczałam, że Kliza zachowa się dokładnie tak jak każdy inny gość, który odwiedza nas po raz pierwszy. Rozglądaniu się nie było końca. Podobnie jak komplementom i wyrazom zachwytu. Jednych urzekał widok z salonu, gdzie niemal cała ściana była przeszklona. Dla innych imponujące okazywały się regały z książkami, którymi zastawiliśmy całą klatkę schodową.

      Jola przeszła jednak do mojego gabinetu, jakby niczego nie dostrzegała. Odezwała się dopiero w środku, siadając przy niewielkim stoliku pod dużymi oknami dachowymi. Oprócz niego stały tu moje biurko, kilka krzeseł i niewielkie witryny z książkami.

      Oparła łokcie na blacie i potarła nerwowo twarz, zostawiając na policzkach czerwone ślady. Potem popatrzyła na mnie w sposób, który sprawił, że przez moment przypominała mi widmo.

      – To jest jakieś nieprawdopodobieństwo – oznajmiła. – Kompletnie popieprzona sprawa.

      Usiadłam obok niej.

      – Co odkryłaś?

      – Właściwie nie ja, tylko sam Wern.

      Uniosłam brwi.

      – To znaczy Werner – dodała pod nosem, a potem machnęła ręką. – Na dobrą sprawę dotarliśmy do tego wspólnymi siłami. Ale to Ewa wszystko zainicjowała.

      – Co konkretnie?

      Jola poprawiła się na krześle i odchrząknęła.

      – Na tym zdjęciu, które niestety ktoś zaiwanił z profilu spotted, Ewa była w koszulce, która niewiele miała wspólnego z Foo Fighters.

      – Hm? – mruknęłam.

      – To był ich koncert. A ona miała T-shirt z inną kapelą.

      – I co z tego?

      – Tylko tyle, że przykuło to moją uwagę. Wern pogrzebał w pamięci, ja trochę mu pomogłam i ustaliliśmy, że na koszulce byli Natalia Gutierrez Y Angelo.

      – Nie kojarzę.

      – Better days? – podsunęła.

      – Wciąż nic mi to nie mówi.

      – A powinno, bo to była głośna sprawa.

      Spojrzałam na nią lekko poirytowana, bo obawiałam się, że zanim przejdzie do rzeczy, Robert zapuka do drzwi, przeprosi Jolę i oznajmi, że z jakiegoś powodu musimy wyjść. Na chwilę okiełznał emocje, ale znałam swojego męża wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że to nie potrwa długo.

      – Słyszałaś na pewno o FARC – podjęła Kliza.

      – Słyszałam. Jakiś czas temu zawarli kontrowersyjny pokój z rządem w Kolumbii.

      Kojarzyłam tę rewolucyjną partyzantkę tylko dlatego, że swojego czasu w mediach wyjątkowo głośno było o pokoju ustanowionym w dwa tysiące szesnastym roku po pięciu dekadach krwawej wojny domowej. Straciło w niej życie ponad dwieście tysięcy ludzi, a pięć milionów było zmuszonych do przesiedleń. Główny budowniczy porozumienia, Santos, dostał Pokojową Nagrodę Nobla, ale nie dlatego sprawa zapadła mi w pamięć.

      Kolumbijczycy mieli bowiem w referendum zatwierdzić pokój, ale odrzucili go niewielką większością głosów. Nie godzili się na to, że niektóre zbrodnie w ramach układu miały pozostać bez kary.

      Ich podejście było nieracjonalne, ale z jakiegoś powodu mi się podobało.

      – Świetnie – rzuciła Jola. – W takim razie wystarczy, że powiem ci o najważniejszych rzeczach.

      Ponagliłam ją ruchem ręki, wciąż niepewnie patrząc