Remigiusz Mróz

Nieodnaleziona


Скачать книгу

Damian, albo Werner. Nie rób ze mnie Werna.

      Zawiesiłem wzrok na bulwarach ciągnących się od amfiteatru. Zazdrościłem wszystkim tym ludziom, którzy beztrosko się nimi przechadzali. Nie czuli ciężaru przeszłości, który ja nosiłem na barkach. Nie znajdowali się w tak beznadziejnej teraźniejszości. I nie mieli przed sobą tak mętnej, niepokojącej przyszłości.

      Zastanawiałem się, czy jeszcze cokolwiek ode mnie zależy. Bez względu na to, kto stał za tym, co się działo, zdawał się gotów na wszystko. Jeśli potrzebowałem potwierdzenia, wystarczyło, że zamknąłem powieki. Przed oczami nadal miałem obraz zakrwawionego ciała Blitza.

      – Może jednak powinienem to zrobić… – mruknąłem.

      – Co?

      – Zgłosić się na policję.

      – W żadnym wypadku. To nigdy nie jest dobry pomysł, a w tej sytuacji szczególnie.

      – Właściwie dlaczego nie? – spytałem, odwracając się. Oparłem się plecami o barierkę. – Może popadamy w paranoję? Może służby nie mają z tym nic wspólnego?

      – Chcesz to sprawdzić na własnej skórze?

      – Dlaczego nie? – odparłem z rosnącą pewnością w głosie. Tylko w głosie. – Może na posterunku będę bezpieczny, w końcu jest tam monitoring, są ludzie i…

      – I już nie w takich sytuacjach dochodziło do tragedii, Wern.

      – Werner.

      – Mówię tylko, że powinieneś zachować ostrożność. A póki nikt cię formalnie nie ściga, masz prawo swobodnego przemieszczania się.

      – Prawo tylko teoretyczne – odpowiedziałem, opuszczając głowę. – Uciekłem z miejsca przestępstwa. Pierwsze, co powinienem zrobić, to stawić się na komendzie.

      – Byłeś w szoku.

      – Który w końcu minął – odparowałem przez niemal zaciśnięte usta. – Jeśli ta sprawa trafi do sądu, mój wyjazd z miasta będzie co najmniej podejrzany.

      – Nie szkodzi.

      Prychnąłem, bo pewność siebie tej dziewczyny zdawała się przeczyć wszelkiej logice. Ale może nie powinienem się dziwić – agencje detektywistyczne rzadko żyły w komitywie z policją.

      – A skoro mowa o szoku – podjęła Kliza. – Pozbyłeś się telefonu?

      – Nie.

      – Po co w ogóle zabierałeś go z mieszkania Blickiego?

      – Nie wiem.

      Przez moment milczała, ale doskonale wiedziałem, co chce mi przekazać. Musiałem wyrzucić jedyną rzecz, która została mi po przyjacielu. Prędzej czy później komórka Blitza stanie się dla mnie obciążeniem.

      Nabrałem głęboko tchu, a potem obróciłem się i uważając, by nikt tego nie zauważył, wrzuciłem telefon do Odry. Natychmiast znikł w mętnej wodzie.

      – Wiem, że nie chcesz tego słyszeć, ale musisz…

      – Załatwione – przerwałem Joli.

      – To dobrze.

      Kliza znów przez moment się nie odzywała. Przypuszczałem, że niełatwo jej milczeć w sytuacji, kiedy cisza była najbardziej wymownym potwierdzeniem ogromu moich problemów. Zapewne gorączkowo zastanawiała się nad tym, jak ją przełamać. W końcu wybrała najgorzej, jak mogła.

      – Nikomu w tej chwili nie możesz ufać.

      – Dzięki – odparłem. – Właśnie coś takiego potrzebowałem usłyszeć.

      Westchnęła, a ja ruszyłem przed siebie.

      – Jeśli nie zamierzasz tu przyjeżdżać, przynajmniej zostań poza radarem.

      – Jak?

      – We wszystkim ci pomożemy – zapewniła. – Wynajmę ci zaraz pokój w jakimś motelu na przedmieściach. Macie tam coś takiego?

      Uniosłem błagalnie wzrok.

      – Nie mam z czego opłacić nawet najtańszego zajazdu.

      – Tym się na razie nie przejmuj.

      – A kto za to zapłaci? Wy? Nagle przekształciliście się w firmę pożyczkową?

      Wiedziałem, że w końcu muszę spuścić z tonu i dać spokój tej podejrzliwości. Może i miałem powody, by w pełni nie wierzyć nikomu, ale ludziom, na których polegał Blitzer, powinienem okazać choć namiastkę ufności.

      – Zainteresowałam twoją sprawą samą Kasandrę – odezwała się Jola, jakby to miało mi cokolwiek tłumaczyć.

      – Kogo?

      – Szefową RI.

      – Myślałem, że to Robert Reimann jest właścicielem.

      – Tak, ale dawno przestał się interesować agencją. Wszystko zależy teraz od jego żony, a ja się postaram, że będzie żyła tą sprawą nie mniej niż ty. Zresztą już jest zaangażowana, a w miarę jak dochodzenie będzie postępowało, wsiąknie jeszcze bardziej.

      – Chyba nie na tyle, żeby opłacać moje noclegi.

      – Spokojnie. Ci ludzie nie muszą liczyć każdego grosza.

      Albo sugerowała, że ma zamiar ich delikatnie naciąć, albo to ja z zasady spodziewałem się po innych takich rzeczy.

      Idąc w kierunku starówki, znów minąłem przechodniów, którzy zdawali się skupiać wyłącznie na mnie. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że to nie żadna złuda. Ale też nic podejrzanego – sam bowiem ściągałem ich uwagę, rozglądając się, jakbym się zgubił.

      Zrobiłem głęboki wdech, starając się uspokoić.

      – Dlaczego mi pomagasz? – zapytałem.

      – Bo wynajął mnie do tego twój kumpel, który nie żyje.

      Nie odpowiadałem.

      – To niewystarczająco dobry powód? – zapytała. – Czy może uraziła cię bezpośredniość?

      Sam nie wiedziałem, na które z tych pytań mógłbym udzielić pozytywnej odpowiedzi.

      – Po prostu wydaje mi się to dziwne.

      – Chcę się dowiedzieć, dlaczego zginął – odparła. – I chcę pomóc ci znaleźć narzeczoną.

      – Złoty człowiek z ciebie.

      – To moja robota. A rachunek został już opłacony.

      Nie miałem zamiaru dłużej tego ciągnąć. Z Jolą Klizą najwyraźniej coś było nie w porządku. W najlepszym wypadku miała osobliwe zainteresowania, w najgorszym – tkwiło w jej umyśle coś psychopatycznego.

      – Jak tylko ustalimy, co stało się z Ewą, dowiemy się wszystkiego innego – dodała.

      W tamtej chwili nie byłem tego taki pewien.

      – Zacznijmy od zdjęcia, które miałeś na telefonie – ciągnęła. – Możesz opisać mi każdy szczegół?

      – Oczywiście, że mogę. Znam każdy piksel.

      Krążąc bez celu po śródmieściu, opisywałem jej wszystkie szczegóły, a ona raz po raz mruczała coś pod nosem. Nie miałem pojęcia, do czego potrzebne jej te informacje. Jeśli chciała odnaleźć zdjęcie, należało raczej ugryźć to od strony technologicznej i uzyskać zdalny dostęp do mojej komórki, zamkniętej w jakimś sejfie na komendzie.

      – Dobra, przejdźmy do drugiej fotki. Tej z Wrocławia.

      Ją