się za kark i rozejrzałem nerwowo. Czułem się jak zwierzyna w ciemnej, nieprzeniknionej głuszy, ku której nadciąga cały zastęp myśliwych.
– To naprawdę ona, Werner.
Zmusiłem się do zdawkowego skinienia głową.
– I była niecałe sto kilometrów stąd.
Znów pochyliłem się nad laptopem, biorąc się w garść. Po latach poszukiwań w końcu miałem jakiś trop. Pojawił się cień nadziei na to, że wreszcie uzyskam odpowiedzi na wszystkie pytania, które kołatały mi się w głowie od dekady.
Co spotkało ją po gwałcie? Dlaczego znikła bez śladu? Co się z nią działo przez ten cały czas? Znała napastników?
Wszystkie dylematy, niewiadome i nierozstrzygnięte kwestie wróciły jak echo salwy artyleryjskiej, która zrównała z ziemią cały mój świat.
Spojrzałem na zdjęcie. Przedstawiało Ewę podczas jakiegoś koncertu na świeżym powietrzu. Był późny wieczór, ale scena mieniła się feerią szalonych, w pewien sposób paranoidalnych barw.
Nie patrzyła w obiektyw, być może nie wiedziała nawet, że ktoś uwiecznił ją na zdjęciu. Była roześmiana, unosiła jedną rękę w kierunku sceny. Obok niej stał mężczyzna w bluzie, trzymał ją za ramię, jakby chciał zwrócić na siebie uwagę lub przyciągnąć ją do siebie. Nie widać było jego twarzy, stał tyłem. Na szarej bluzie z kapturem znajdowało się logo Foo Fighters, bomba ze skrzydłami i napis „There is nothing left to lose”.
Foo Fighters. Ulubiona kapela Blitza, której słuchał od dziewięćdziesiątego piątego, kiedy inni chcieli zaimponować rówieśnikom znajomością Scyzoryka Liroya, a skrycie zasłuchiwali się w soundtracku do Toy Story.
– To… – zacząłem niepewnie, wskazując na bluzę. – To ich koncert? Byłeś tam?
– Byłem.
– Do kurwy nędzy, Blitz! Widziałeś ją?
Miałem ochotę złapać go za ramiona i potrząsnąć, ale w porę się powstrzymałem. Serce waliło mi jak młotem, a fala gorąca rozpływała się po moim ciele. Umysł na przemian zdawał się rozumieć, co się dzieje, i tracić kontakt z rzeczywistością.
– Nie – odparł Blitzer. – Zobaczyłem ją dopiero na tym zdjęciu, pół godziny temu, kiedy…
– Jak na nie trafiłeś? I kto je zrobił? – wpadłem mu w słowo, uświadamiając sobie, że jeśli nie powściągnę emocji, wystrzelę z siebie całą kanonadę kolejnych pytań. Zamknąłem oczy, wyprostowałem się i przez moment trwałem w bezruchu.
– Jak dasz mi dojść do słowa, wszystko ci powiem.
– Mów – rzuciłem.
– Ten koncert był wczoraj, Foo Fighters grali na Stadionie Miejskim.
– Wczoraj?!
– Spokojnie…
Nabrałem powietrza i przytrzymałem je w płucach.
– Nie mówiłeś mi, że się wybierasz.
– Bo nie gadamy o takich rzeczach – odparł i wzruszył ramionami. – Ty masz to w dupie, a ja nie czuję potrzeby, żeby się tym dzielić. Podobnie jak tym, kiedy spotkam dobrą kunę.
Tylko Blitzer mógł określać kobietę w ten sposób. Normalnie jakoś bym to skwitował, ale teraz nawet nie przeszło mi to przez myśl.
– A tak było i tym razem – dodał, nie odrywając wzroku od zdjęcia. – Niestety spłoszyłem dziewczę, znikło mi gdzieś w tłumie, więc z samego rana zacząłem jej szukać. I tak trafiłem na to spotted… i na to zdjęcie.
Teraz obaj wpatrywaliśmy się w nie jak w ołtarz. W przeciwieństwie do mężczyzny w bluzie Ewa miała na sobie T-shirt innego zespołu. Widać było tylko kawałek nazwy, Gutierrez Y Angelo. Nazwa albumu lub singla brzmiała Better days. Nic mi to nie mówiło.
Milczenie się przeciągało, a ja nie zauważyłem, że jedyny klient w lokalu wypił już mango lassi i rozglądał się zniecierpliwiony.
– Może… – zacząłem niepewnie. – Może za szybko uznałem, że to ona.
– Co?
– To przecież niemożliwe. Po dziesięciu latach miałaby się pojawić tak nagle?
– A jak inaczej?
Pytanie było dobre jak każde inne. Może dałem się ponieść nadziei i pochopnie przyjąłem, że to Ewa. A może nie. Może to naprawdę była ona.
– Chryste… – jęknąłem, a potem potrząsnąłem głową. – Wygląda na szczęśliwą – dodałem.
– Jest na koncercie Foo Fighters.
– Ale…
– Zakładałeś, że przez dziesięć lat ktoś trzyma ją zamkniętą w piwnicy?
– Nie wiem, co zakładałem.
Bardziej prawdziwej rzeczy nie mógłbym powiedzieć. Teorii było zbyt wiele – część ułożyłem sam, część przejąłem od dziennikarzy i anonimowych internautów komentujących wpisy pod corocznymi przypomnieniami na lokalnych portalach, że Ewa wciąż się nie odnalazła.
Artykuły pojawiały się zawsze, pokazywano przy nich zdjęcie i zaznaczano, że najbardziej prawdopodobny scenariusz sprowadza się do tego, że dziewczyna wpadła do rzeki. Ciała jednak nigdy nie znaleziono, podkreślali autorzy publikacji.
Kilka razy zdarzało się, że ktoś chciał wywołać sensację. Raz przeczytałem nawet nagłówek: „NOWE FAKTY W SPRAWIE. DAMIAN WERNER PRZESŁUCHANY”.
Rzeczywiście, mniej więcej w połowie biegu przedawnienia zostałem przesłuchany, ale jako świadek. Jeden z dochodzeniowców chciał się upewnić, czy sprawę słusznie umorzono ze względu na brak dowodów.
Tym był ten „nowy fakt” z nagłówka. Zwykłą kaczką dziennikarską – w przeciwieństwie do tego, co miałem przed sobą teraz.
– Ktoś jej szuka? – zapytałem.
– Facet, który wrzucił zdjęcie. Phil Braddy.
Spojrzałem na miniaturkę zdjęcia i treść posta.
– Amerykanin?
– Brytyjczyk – odparł Blitzer. – Najwyraźniej pofatygował się na koncert z Londynu. I spodobała mu się przypadkowo spotkana dziewczyna. Pisze, że zamienili kilka zdań, pośmiali się, a on potem odszedł na moment do znajomych. Kiedy wrócił, już jej nie było. Teraz stara się ją znaleźć.
Od razu pomyślałem, że muszę do niego napisać. Dowiedzieć się, co powiedziała Ewa, zupełnie jakby miało to jakiekolwiek znaczenie.
– Wysłałem mu wiadomość przed wyjściem z domu – dodał Blitz.
Skinąłem głową z wdzięcznością. Klient siedzący kawałek dalej chrząknął znacząco, ale go zignorowałem.
– Ktoś odpisał? – spytałem.
– Kilkanaście osób. Co jak co, ale to zdjęcie się wyróżnia.
Blitzkrieg miał rację. Lekko rozmyte stroboskopy w tle, duża impreza i ostrość ustawiona na roześmianą, ładną dziewczynę. Fotografia musiała przyciągać wzrok wszystkich przeglądających profil.
– Ktoś napisał coś konkretnego? – odezwałem się niepewnie.
– Nie. Same bzdurne komentarze, których nie chcesz czytać.
Nie chciałem, ale z pewnością przeczytam, kiedy tylko wrócę do domu. Wcześniej jednak