gniazdku, które uwiły sobie Operacje Tajne i gdzie Peter zamelinował wszystkie ukradzione akta – proponuje tonem sugerującym, że zajmuje się zupełnie czymś innym.
– No więc tak jak powiedział Bunny, w aktach pojawia się takie mieszkanko – wyjaśnia usłużnie Lauro. – A w dodatku mieszkanko miało swoją gospodynię. – Z oburzeniem. – I jeszcze jest mowa o tajemniczym dżentelmenie nazwiskiem Mendel, którego próżno szukać wśród etatowych pracowników Agencji, bo Operacje Tajne zatrudniły go wyłącznie na zlecenie do operacji „Fuks”. Dostawał dwieście funtów miesięcznie na konto pocztowe w Weybridge, drugie tyle, ale za rozliczeniem, na wydatki i koszta, wszystko płatne z anonimowego rachunku prowadzonego przez pewną szpanerską kancelarię prawniczą z City. A wszelkie pełnomocnictwa do dysponowania rachunkiem miał niejaki George Smiley.
– Co to za jeden ten Mendel? – pyta Bunny.
– Emerytowany policjant ze Special Branch – odpowiadam już teraz całkowicie automatycznie. – Na imię miał Oliver. Nie mylić z Oliverem Laconem.
– Skąd się wziął?
– George i Mendel znali się od dawna. George pracował z nim przy okazji innej sprawy. Lubił go. I pasowało mu, że Mendel nie był z Cyrku. Mówił o nim, że to jego oddech świeżego powietrza.
Bunny jakby nagle się zmęczył całą tą rozmową. Opada na fotel i kręci w powietrzu dłońmi, jakby szykował się do długiego lotu.
– No to może wreszcie pogadajmy poważnie, co? – proponuje z udanym ziewnięciem. – Tajny fundusz Kontrolera to w tej chwili jedyny wiarygodny dowód, a) świadczący o istnieniu i celach operacji „Fuks” i b) pozwalający nam bronić się przed nonsensownymi zarzutami z urzędu i z oskarżenia prywatnego, wniesionymi przeciwko Agencji i osobiście przeciwko tobie, Peterowi Guillamowi, przez niejakiego Christopha Leamasa, jedynego potomka zmarłego Aleca, i przez niejaką Karen Gold, stanu wolnego, jedyną córkę zmarłej Elizabeth czy też Liz. Słuchałeś, co mówiłem? Słuchałeś. No nie mów, wreszcie udało nam się czymś ciebie zdziwić?
Wciąż rozparty w fotelu mruknął cicho „Jezu” i czekał na moją reakcję. Ale chyba długo jej nie było, bo pamiętam, że zdążył jeszcze rozkazująco krzyknąć pod moim adresem:
– No i co?
– Liz Gold miała dziecko? – słyszę własny głos.
– I w dodatku teraz okazuje się, że to dziecko to taka nowa, bardzo energiczna wersja mamusi. Liz ledwo skończyła piętnaście lat, kiedy zaszła w ciążę z jednym osłem z liceum. Pod naciskiem rodziców oddała dziecko do adopcji. Ktoś ochrzcił je imieniem Karen. No, może nie ochrzcił, bo jest teraz żydówką. Gdy osiągnęła pełnoletniość, wspomniana Karen skorzystała z przysługującego jej prawa do poznania tożsamości prawdziwych rodziców. Trudno się dziwić, że natychmiast zainteresowała się miejscem i okolicznościami śmierci matki.
Urywa na chwilę, na wypadek gdybym miał jakieś pytania. Spóźniam się z najbardziej oczywistym: skąd do cholery Christoph i Karen wiedzieli, jak się nazywamy? Bunny mnie ignoruje.
– W swym poszukiwaniu prawdy i spokoju Karen znalazła poparcie u syna Aleca, Christopha, który od upadku muru berlińskiego niezależnie od niej usiłował się dowiedzieć, jak i dlaczego zginął jego ojciec. Oczywiście przy braku jakiejkolwiek pomocy ze strony Agencji, która robiła wszystko i nawet jeszcze więcej, by im w tym przeszkodzić. Niestety nasze wysiłki spełzły na niczym, i to mimo że Christoph Leamas ma na sumieniu całą masę wykroczeń popełnionych w Niemczech.
Znowu chwila ciszy. I znowu nie ma mojego pytania.
– Doszło do porozumienia między powodem i powódką. Oboje są przekonani, i nie bez racji, że ich rodzice zginęli w wyniku karygodnego zaniedbania ze strony naszej Agencji, a konkretnie i osobiście z winy twojej i George’a Smileya. Występują o ujawnienie wszelkich informacji, wysokie odszkodowanie i publiczne przeprosiny, w których pojawią się nazwiska. Między innymi twoje. Miałeś świadomość, że Alec Leamas spłodził syna?
– Tak. A gdzie jest Smiley? Dlaczego ja tu jestem zamiast niego?
– Więc pewnie wiesz, kim była szczęśliwa matka?
– Niemką. Poznał ją w czasie wojny, kiedy operował za linią frontu. Potem wyszła za prawnika z Düsseldorfu nazwiskiem Eberhardt. Eberhardt zaadoptował chłopca, który nie nazywa się Leamas, tylko Eberhardt. Pytałem, gdzie George.
– Zaraz. I jestem ci głęboko wdzięczny, że tak nagle wszystko świetnie pamiętasz. A czy jeszcze ktoś wiedział o istnieniu chłopca? Inni koledzy twojego przyjaciela Leamasa? Bo widzisz, wiedzielibyśmy to, tylko ktoś ukradł akta. – I od razu ma dość oczekiwania na moją odpowiedź. – Czy w środowisku Agencji wiadomo było, że Alec Leamas spłodził nieślubne dziecko imieniem Christoph zamieszkałe w Düsseldorfie? Tak czy nie?
– Nie.
– Kurwa, jak to nie?
– Alec niewiele mówił o sobie.
– Chyba że do ciebie, nie? Poznałeś go?
– Kogo?
– Christopha. Nie Aleca. Christopha. Mam wrażenie, że znowu zaczynasz rżnąć głupa…
– Niczego nie zaczynam. A odpowiedź brzmi: nie. Nie poznałem Christopha Leamasa – odpowiadam, bo lepiej nie rozpieszczać go prawdą. A ponieważ on wciąż to przeżuwa, powtarzam: – Pytałem, gdzie Smiley.
– A ja, jak zapewne zauważyłeś, zignorowałem to pytanie.
Chwila ciszy, podczas której usiłujemy obaj zebrać myśli, Laura zaś smętnie wygląda przez okno.
– Ten Christoph, bo tak możemy go nazywać – zaczyna znudzonym głosem Bunny – jest nie w ciemię bity, Peter, choć to bandzior, a przynajmniej półbandzior. Pewnie ma to w genach. Jak już się przekonał, że tata rzeczywiście zginął po wschodniej stronie muru berlińskiego, dogrzebał się nie wiadomo jak do akt Stasi, niby utajnionych, i znalazł trzy ważne osoby. Ciebie, świętej pamięci Elizabeth Gold i George’a Smileya. Po paru tygodniach wpadł na ślad Elizabeth, a stąd przez rejestr urodzin trafił do jej córki. Umówili się. Mimo wielu różnic nawiązali nić porozumienia. Nie bądźmy ciekawi, jak silną. Razem poszli do jednego z tych cudownych prawników, co chodzą w sandałach i bronią praw człowieka gdzie popadnie. I są solą w oku służb specjalnych. My z kolei rozważamy wypłacenie im okrągłej sumki, oczywiście na koszt podatnika, w zamian za milczenie, choć równocześnie zdajemy sobie sprawę, że w ten sposób pośrednio przyznamy słuszność ich roszczeniom, co sprawi znów, że ich żądania staną się jeszcze bardziej stanowcze. „Mamy gdzieś wasze pieniądze. Jesteście źli. Precz z białymi plamami! Wrzód trzeba przeciąć. Muszą spaść głowy”. Niestety, między innymi twoja.
– Więc pewnie George’a też.
– I w ten sposób znaleźliśmy się w iście szekspirowskiej sytuacji, w której duchy dwóch ofiar diabelskiego cyrkowego spisku, przybrawszy postać ich dzieci, pojawiają się, by nas oskarżać. Dotąd udawało nam się zbywać media oświadczeniami sugerującymi… zresztą niezbyt zgodnie z prawdą, ale nie czepiajmy się… że gdyby parlament zdecydował się przekazać sprawę wymiarowi sprawiedliwości, sprawa trafi przed tajny sąd i to my będziemy tam rozdawać bilety wstępu. Powód i powódka, podpuszczeni przez swoich okropnie irytujących prawników, mówią: „Mamy to w dupie, ma być otwartość, pełna jawność”. Przed chwilą zapytałeś z głupia frant, skąd Stasi o was wiedziała. Jak to skąd? Z Moskwy, bo Moskwa na pewno podzieliła się informacjami ze Stasi. A skąd wiedziała o was Moskwa? Jak to skąd? Od naszej Agencji, dzięki uczynnemu Billowi