czasu.
Detektyw otworzył grubą teczkę.
– Hrabia Dorset: georgiańska srebrna bombonierka i tabakiera z laki, również z tej epoki. Pani Jaspers: bransoletka z macicy perłowej z rubinem od Tiffany’ego. Hrabina di Malvoli: wisiorek z brylantem na srebrnym łańcuszku w stylu art déco. Ten człowiek ma dobry gust.
Detektyw spojrzał wymownie na brylanciki w gorsie koszuli Harry’ego.
Harry zrozumiał, że teczka zawiera opisy dziesiątków popełnionych przez niego przestępstw. Wiedział, że w końcu zostanie skazany za przynajmniej niektóre z nich. Ten bystry detektyw połączył podstawowe fakty: z łatwością może znaleźć świadków, którzy zeznają, że Harry był w każdym z tych miejsc wtedy, kiedy doszło do kradzieży. Prędzej czy później przeszukają jego mieszkanie i dom matki. Większość biżuterii sprzedał paserom, ale zatrzymał kilka sztuk: spinkę do koszuli, którą zauważył detektyw, Harry zabrał śpiącemu pijakowi na balu w Grosvenor Square, a jego matka, hrabina, miała broszkę, którą zręcznie zdjął z jej biustu podczas weselnego przyjęcia w ogrodzie w Surrey. A ponadto co powie, kiedy zapytają go, z czego żyje?
Czekał go długi pobyt w więzieniu. A kiedy wyjdzie, zostanie wcielony do wojska, co będzie niewiele lepsze. Na tę myśl krew ścięła mu się w żyłach.
Uparcie milczał, nawet kiedy detektyw złapał go za klapy marynarki i pchnął na ścianę, ale to mu nie pomoże. Czas działał na korzyść prawa.
Harry miał tylko jedną szansę, by odzyskać wolność. Będzie musiał jakoś nakłonić sędziów, żeby wypuścili go za kaucją, a potem zniknąć. Nagle zatęsknił za wolnością tak, jakby siedział w celi od lat, a nie od kilku godzin.
Nie będzie łatwo zniknąć, lecz na myśl o alternatywie przechodziły go ciarki.
Okradając bogatych, przywykł do ich stylu życia. Późno wstawał, pił kawę z porcelanowej filiżanki, nosił ładne ubrania i jadał w drogich restauracjach. Nadal lubił wracać do swych korzeni, pijąc piwo w pubie ze starymi kumplami lub zabierając matkę do kina Odeon. Myśl o pójściu do więzienia była nieznośna: brudna odzież, podłe jedzenie, całkowity brak prywatności i najgorsza ze wszystkiego – dojmująca nuda kompletnie jałowej egzystencji.
Z dreszczem zgrozy skupił myśli na tym, jak uzyskać zwolnienie z aresztu za kaucją.
Policja będzie temu przeciwna, oczywiście, ale decyzję podejmie sędzia. Harry jeszcze nigdy nie stawał przed sądem, lecz na ulicy, gdzie się wychował, ludzie wiedzą takie rzeczy, tak samo jak wiedzą, kto nadaje się do rady mieszkańców i jak oczyścić komin. Zwolnienia za kaucją rutynowo odmawiano tylko w sprawach o morderstwo. W innych wypadkach zależało ono od decyzji sędziów. Zazwyczaj robili to, o co prosiła policja, ale nie zawsze. Czasem mógł ich zagadać sprytny adwokat lub podsądny z łzawą historyjką o chorym dziecku. Czasem, jeśli policyjny oskarżyciel był zbyt arogancki, wyznaczali kaucję, żeby zademonstrować swoją niezależność. Musiałby wyłożyć pieniądze, zapewne dwadzieścia pięć lub pięćdziesiąt funtów. To nie stanowiło problemu. Miał mnóstwo pieniędzy. Pozwolono mu wykonać jeden telefon, więc zadzwonił do sklepiku z prasą na rogu ulicy, przy której mieszkała matka, i poprosił Berniego, właściciela, żeby posłał po nią któregoś z gazeciarzy. Kiedy w końcu podeszła do telefonu, powiedział jej, gdzie znajdzie pieniądze.
– Wypuszczą mnie za kaucją, mamo – oświadczył zuchowato.
– Wiem, synu – odparł matka. – Zawsze byłeś szczęściarzem.
A jeśli nie…
Wielokrotnie wychodziłem obronną ręką z trudnych sytuacji, dodawał sobie otuchy.
Jednak nie aż tak trudnych.
– Marks! – zawołał strażnik.
Harry wstał. Nie zastanawiał się wcześniej, co powinien powiedzieć, zawsze był dobrym improwizatorem. Tym razem jednak żałował, że nie przygotował sobie przemówienia. Miejmy to już za sobą, pomyślał cały w nerwach. Zapiął marynarkę, poprawił muszkę oraz prostokąt białej lnianej chusteczki w butonierce. Potarł brodę, zły, że nie pozwolono mu się ogolić. W ostatniej chwili w jego umyśle zaczął kiełkować pomysł wiarygodnej bajeczki. Wyjął spinki z mankietów koszuli, po czym schował je do kieszeni.
Drzwi się otworzyły i wyszedł na zewnątrz.
Poprowadzono go po betonowych schodach na górę, prosto do sali sądowej. Przed nim znajdowały się krzesła adwokatów, wszystkie puste; biurko dla urzędnika sądowego, którym był wykwalifikowany prawnik; oraz ława sędziowska, na której zasiadali trzej sędziowie magistraccy.
Chryste, westchnął w duchu Harry, mam nadzieję, że dranie mnie wypuszczą.
Na galerii dla prasy, z boku, stał młody reporter z notesem. Harry odwrócił się i spojrzał na koniec sali. Tam, na jednym z miejsc dla widzów, dostrzegł matkę w jej najlepszym płaszczu i nowym kapeluszu. Znacząco postukała palcem w kieszeń: Harry uznał to za znak, że ma pieniądze na jego kaucję. Z przerażeniem zobaczył, że przypięła sobie broszkę, którą ukradł hrabinie Eyer.
Odwrócił się twarzą do sędziów i ścisnął poręcz, żeby powstrzymać drżenie rąk. Oskarżyciel, inspektor policji – łysy i z wielkim nosem – powiedział:
– Numer trzy na waszej liście, Wysoki Sądzie: kradzież dwudziestu funtów w gotówce i pary złotych spinek do mankietów o wartości piętnastu gwinei będących własnością sir Simona Monkforda oraz wyłudzenie korzyści majątkowej w restauracji Saint Raphael na Piccadilly. Policja domaga się zatrzymania oskarżonego w areszcie, ponieważ badane są dalsze zarzuty dotyczące dużych kwot pieniędzy.
Harry czujnie obserwował sędziów. Po jednej stronie siedział stary piernik z bokobrodami i sztywnym kołnierzykiem, a po drugiej typ wyglądający na byłego wojskowego i noszący krawat w barwach swojego regimentu. Obaj spoglądali na niego wyniośle i domyślił się, że ich zdaniem każdy, kto przed nimi stawał, musiał być winien jakiegoś przestępstwa. Poczuł się bezradny. Potem powiedział sobie, że takie głupie uprzedzenia można szybko zmienić w równie głupią łatwowierność. Lepiej, żeby nie byli zbyt sprytni, jeśli ma im zamydlić oczy. Tak naprawdę liczył się tylko siedzący pośrodku przewodniczący ławy sędziowskiej. Był mężczyzną w średnim wieku z siwymi wąsami i w szarym garniturze, a jego znużona mina świadczyła o tym, że słyszał już więcej niewiarygodnych historii i usprawiedliwień, niż chciałby pamiętać. To na niego trzeba uważać, pomyślał zaniepokojony Harry.
– Czy prosi pan o zwolnienie za kaucją? – spytał przewodniczący.
Harry udał zaskoczonego.
– Och! Wielkie nieba! Tak sądzę. Tak… tak, proszę.
Wszyscy trzej sędziowie magistraccy wyprostowali się i zaczęli bacznie go obserwować, gdy usłyszeli arystokratyczny akcent. Harry ucieszył się z wywartego wrażenia. Był dumny z tego, że potrafił ukryć swoje pochodzenie społeczne. Reakcja ławy dodała mu otuchy. Mogę ich oszukać, pomyślał. Założę się, że mogę.
– A zatem co ma pan na swoją obronę? – kontynuował przewodniczący.
Harry uważnie wsłuchiwał się w jego akcent, usiłując dokładnie określić, do jakiej klasy należy mężczyzna, który zadecyduje o jego losie. Doszedł do wniosku, że to wykształcony członek klasy średniej: może farmaceuta lub dyrektor banku. Na pewno bystry, ale przyzwyczajony ustępować przedstawicielom klas wyższych.
Harry przybrał zakłopotaną minę i powiedział tonem uczniaka zwracającego się do dyrektora szkoły:
– Obawiam się, że zaszło okropne nieporozumienie – zaczął.
Zainteresowanie