uwagę na rozmowę na każdy inny temat, mimo to kiedy tylko wysiedli z iks piątki na osiedlowym parkingu, od razu pognali do mieszkania i stanęli przed laptopem.
Chyłka obróciła w ręce pendrive’a, niepewna, czy chce się przekonać, co się na nim znajduje. Im mniej wiedziała, tym mniej była podatna na szantaż. Dopóki nie była świadoma, co jest w pamięci urządzenia, porywacz nie mógł jej postawić kolejnego ultimatum.
Z drugiej strony mógł w ten sposób próbować się skontaktować. Szczególnie jeśli za tym wszystkim stała osoba, która wiązała się ze zdarzeniem pod Proximą.
– Działamy, trucizno? – odezwał się Kordian.
– Trucizno?
– Zapożyczyłem od Alice’a Coopera.
Chyłka nie odpowiadała.
– Poison – dodał.
– Tak, wiem.
– Wolisz „kochanie”?
Odpowiedziała, podnosząc klapę laptopa. Ledwo urządzenie się uruchomiło, wetknęła pendrive’a do jednego z portów USB i usiadła przed ekranem. Na przenośnym dysku znajdował się tylko jeden plik.
„25.06.1997”, brzmiała nazwa.
Joanna zaklęła w duchu. Jeśli potrzebowała potwierdzenia, że w istocie chodzi o sprawę spod Proximy, właśnie je otrzymała.
A to oznaczało również, że wiadomość, jaka znajdowała się w pliku, była przeznaczona wyłącznie dla niej.
Zanim Oryński zdążył pochylić się nad laptopem, zatrzasnęła klapę.
– Co jest?
Podniosła się raptownie, zabrała komórkę ze stołu i przeszła do kuchni. Otworzyła jedną z szuflad, jakby zamierzała coś z niej wyciągnąć, i szybko wysłała wiadomość pod numer, który wcześniej pod Proximą usunęła z rejestru.
Potem odwróciła się w stronę zdezorientowanego Kordiana.
– Co jest? – powtórzył.
– Pora, żebyś wziął sobie do serca tę sugestię z powrotem na Emilii Plater.
Uśmiechnął się, czekając, aż Chyłka doda coś jeszcze – coś, dzięki czemu będzie mógł uznać, że to tylko przyczynek do tradycyjnej, pieszczotliwej przepychanki. Moment wprawdzie był nieodpowiedni, ale już nie w takich Joanna decydowała się na docinki.
Chyłka jednak milczała, patrząc na niego bez wyrazu. Powoli ruszyła w jego kierunku.
– O czym ty mówisz? – spytał, poważniejąc.
– O tym, że powinieneś wracać do siebie.
Spojrzał najpierw na nią, a potem jeszcze raz na zamknięty komputer. Wiedziała, że za moment usłyszy całą serię pytań, na które będzie mogła odpowiedzieć jedynie kłamstwami i wymówkami. Nie miała zamiaru na to pozwolić.
Zbliżyła się i położyła mu dłonie na policzkach.
– Posłuchaj mnie bardzo, kurwa, uważnie – powiedziała, starając się stworzyć wrażenie, że w całej sprawie chodzi o coś ważkiego, ale jednocześnie nieniosącego żadnego zagrożenia dla niej. Wydawało jej się to kluczowe, by odpuścił. – Albo mi zaufasz i zrobisz, o co proszę, albo możemy skakać sobie do gardeł przez kilka godzin i tak czy owak nie otworzę tego pliku przy tobie.
Oryński nie odpowiadał.
– Wiem, jak to wygląda – dodała.
– Chyba jednak…
– Ale wierz mi, że pewnych rzeczy nie mogę przeskoczyć. I że robię to wszystko, żeby nie pogorszyć sytuacji Darii.
Długo patrzyła mu w oczy, a po chwili poczuła, jak obejmuje ją w pasie. Nie wyglądał na zadowolonego, trudno było się zresztą dziwić. Jeszcze przed momentem był przekonany, że tylko krok dzieli go od odkrycia, co znajduje się na pendrivie.
A teraz okazało się, że Chyłka ma przed nim jakieś tajemnice.
Ufał jej jednak na tyle, by ostatecznie zrobić to, o co prosiła. Oboje zdawali sobie sprawę, że tak się to skończy, choć Joanna potrzebowała jeszcze trochę czasu, by zapewnić go, że nie właduje się w nic, co mogłoby jej zagrażać.
Zupełnie jakby obecna sytuacja była bezpieczna, przeszło jej przez myśl.
Kiedy Oryński w końcu opuścił jej mieszkanie, usiadła przed laptopem. Odczekała moment, patrząc na zamknięte drzwi i wypalając papierosa w zamyśleniu. Zgasiła go w popielniczce i sięgnęła po telefon. Wybrała numer, pod który wcześniej wysłała esemesa.
– Tak? – odezwał się męski głos.
– Wyszedł.
– Mogę być za kwadrans.
– Nie, to za wcześnie. Poczekaj jeszcze trochę.
– Okej.
Nie musieli dodawać nic więcej. Szczerbiński rozłączył się, a ona odłożyła komórkę.
Wbiła wzrok w laptopa, a potem ponownie uniosła klapę. Kliknęła dwa razy pojedynczy plik.
12
KEN Center, Ursynów
Blondyn z ciemnym zarostem przechodził między sklepowymi regałami w E.Leclercu, przyglądając się mijanym ludziom. Żyli swoimi sprawami, skupiali się wyłącznie na tym, by znaleźć najlepszy lub najtańszy produkt, odhaczyć kolejną pozycję na liście zakupów, jak najkrócej stać w kolejce do kas, a potem czym prędzej pojechać do domu.
Kiedy jednak się tam znajdą i włączą radio, telewizję lub wejdą do internetu, cała ich uwaga skupi się na tym, co zajmowało już każdego dziennikarza, komentatora i publicystę.
Blondyn był zadowolony z tego, jak wielki rozgłos towarzyszy sprawie Klary Kabelis. Mówiono o niej wszędzie, przedstawiano jej życiorys, analizowano rzekome zachowanie w górach i tworzono portrety psychologiczne, jakby wszyscy z dnia na dzień zmienili się w profesjonalnych profilerów.
Rozmowom na temat alpinistki nie było końca. Większość komentujących osób była zgodna, że Klara dopuściła się czynu wyjątkowo karygodnego, niegodnego i świadczącego o braku honoru.
Podkreślano, że to już nie te czasy, kiedy obowiązywało braterstwo liny i kiedy jeden wspinacz gotów był oddać życie za drugiego. Słysząc to, Blondyn miał ochotę parsknąć śmiechem. Ci ludzie nie wiedzieli, o czym mówili. I nie mieli absolutnie żadnego pojęcia o tym, co wydarzyło się na Annapurnie.
Stojąc w kolejce przy kasie, Blondyn uciął sobie pogawędkę z klientem, który znajdował się przed nim. Szybko udało mu się skierować rozmowę na interesujące go tory.
Tak jak się spodziewał, nawet przypadkowo spotkany człowiek miał już wyrobione zdanie. Lepiej być nie mogło. Szykował się prawdziwy proces stulecia, a on miał wziąć w nim niemalże bezpośredni udział.
To on będzie sterować każdym posunięciem obrony i pokazywać Chyłce, jakim tropem powinna podążyć. Ale nie tylko. Najważniejsze było to, co planował poza salą sądową.
– Jak chce pan znać moje zdanie, to myślę, że za dużo tej dziewczyny wszędzie – odezwał się stojący obok klient. – Jest na okładkach wszystkich gazet i gdzie pan nie wejdziesz w internecie, ona tam będzie. To już przesada. Czym tu się emocjonować?
– Morderstwem.
Rozmówca machnął ręką.
– Dzieją się na co dzień. Cały czas się o nich słyszy.
– Otóż