tego częścią.
Rozmówca podrapał się po głowie.
– Może coś w tym jest.
– Każdy z nas jest po prostu z natury ciekawy – kontynuował Blondyn. – Wiemy, że ta dziewczyna zostawiła lub zabiła swoich towarzyszy, a potem próbowała uciec do sąsiedniego kraju. Nie wiemy, co nią kierowało. Nie rozumiemy, dlaczego postąpiła tak, a nie inaczej, mimo że przecież miała wiele możliwości.
– Może…
– Wszyscy pragniemy odpowiedzi – dodał Blondyn.
– I myślisz pan, że je dostaniemy?
– Jestem tego pewien.
Po chwili mężczyzna opuścił sklep i skierował się do wyjścia od ulicy Ciszewskiego. Zerknął na zegarek i choć nie miał wiele czasu, uznał, że przekąsi coś w KFC. Usiadł na moment przy stoliku i wyciągnął telefon, sprawdzając, co dzieje się w sprawie, która była w tej chwili najważniejsza.
Chyłka uruchomiła pendrive’a. Wszystko szło jak należy.
13
ul. Emilii Plater, Śródmieście
Ostatnim razem Kordian tak wysprzątał mieszkanie, kiedy miała go odwiedzić Chyłka i wbrew swoim zwyczajom się zapowiedziała. Właściwie był to jedyny raz, kiedy jego kawalerka naprawdę lśniła – teraz doszło do powtórki z rozrywki, ale powód był całkiem inny. Oryński próbował zająć się czymkolwiek, co nie wiązałoby się z Klarą Kabelis, Joanną ani porwaniem Darii.
Łudził się, że dzięki temu nie tylko odciągnie myśli od tych spraw, ale także zmęczy się na tyle, by w końcu się wyspać. Na jednym i drugim froncie poniósł fiasko i ostatecznie wziął szybki prysznic, narzucił świeżą koszulę i wyszedł do Skylight.
Prawnicy znajdujący się na górze łańcucha pokarmowego dawno opuścili kancelarię, ale kręcili się po niej jeszcze ci, którzy dopiero pięli się po drabinie kariery. Oprócz nich na dwudziestym pierwszym piętrze o tej porze zastać można było tylko jedną osobę.
Kordian wszedł do Jaskini McCarthyńskiej bez pukania, jako że właściwie czuł się tam jak u siebie. Chudzielec podniósł wzrok znad komputera tylko kontrolnie, a Oryński szybko przysunął sobie krzesło i usiadł przed biurkiem.
– Mieliście czekać na raport – burknął Kormak.
– Czekamy.
– Miałem na myśli czekanie gdziekolwiek, tylko nie w moim biurze.
– Tak teraz nazywasz tę kanciapę?
Gospodarz złapał za skraj blatu i przesunął się na krześle w bok. Pomieszczenie rzeczywiście nie było duże, ale znajdowało się w nim właściwie wszystko, czego Kormak potrzebował do szczęścia. W dodatku kiedy zgodził się na powrót do Warszawy, kancelaria pokryła koszty nowego wyposażenia – teraz znajdowały się tu dwa duże, połączone ze sobą monitory, specjalny fotel biurowy na kółkach, wyposażony w podparcie odcinka lędźwiowego, i szezlong, który jakimś cudem Kormak upchnął obok biurka.
– Nie mam dla was jeszcze pełnego zestawu informacji – zastrzegł chudzielec. – A nie zamierzam zgłaszać się za każdym razem, kiedy znajdę jakiś strzępek.
Kordian się nie odzywał, wodząc wzrokiem po szezlongu. Tradycyjnie leżała na nim jakaś książka, ale była odwrócona tyłem.
– Musisz? – mruknął Kormak.
– Co?
– Milczeć. Wiesz, że nie lubię ciszy.
– W takim razie zacznij gadać.
Chudzielec wyjął z bocznej szuflady paczkę białych drażetek kokosowych, otworzył ją i wysypał zawartość do kubka stojącego przy monitorze. Podsunął go Kordianowi, a ten popatrzył na słodycze ze zdziwieniem.
– Zamiast gandalfa białego – oznajmił Kormak, a potem zrobił głęboki wdech. – Chcesz, to bierz, nie chcesz, to słuchaj, jak gryzę.
– Wolę posłuchać, jak streszczasz mi wszystko, co ustaliłeś.
– Poza dziurą we łbie od czekana?
– Tak, poza nią.
Chłopak wrzucił kilka drażetek do ust i skinął głową.
– Wedle mojej najlepszej wiedzy Klary rzeczywiście nic nie łączyło z Awitem – oświadczył z pewnością w głosie. – Ona wprawdzie przygodnym romansem nie gardzi, ale Szlezyngier najwyraźniej wciąż ma dosyć po tym, co zgotowała mu Angelika.
Kordian przyznał w duchu, że trudno się dziwić. Sam na miejscu Szlezyngiera pewnie wolałby pędzić życie w samotności, niż znów komuś zaufać.
– Zajmuje się córką, rozwija firmę, zaangażował się dość mocno w CSR.
– Mhm.
– Społeczną odpowiedzialność biznesu.
– Wiem, czym jest CSR, Kormak. W tej firmie od lat udajemy, że ją rozwijamy.
– No tak – przyznał chudzielec. – Awit w każdym razie niczego nie udaje. Moim zdaniem w tym roku ma dużą szansę na Nagrodę Polskiej Rady Biznesu. Nie dość, że coraz lepiej radzi sobie we własnej branży, to dywersyfikuje profil firmy i angażuje się w takie akcje, jak ta wyprawa na Annapurnę.
– Ile wyłożył?
– Ponad pięćdziesiąt tysięcy na Kabelis.
– A cała wyprawa ile kosztowała?
– Jakieś dwieście tysięcy. Podobno zrobili to po kosztach, ale nie mam jeszcze odpowiedniego rozeznania, żeby stwierdzić, czy to prawda, czy wierutna bzdura.
– Kto wpłacił resztę?
– Sponsorzy pozostałych wspinaczy – odparł Kormak i przesunął myszką po blacie, wpatrując się w jeden z monitorów.
– Prawie cię nie widać zza tego przepierzenia – ocenił Oryński.
Chudzielec przez chwilę nie odpowiadał, skupiając się na komputerze.
– I gdzie jak gdzie, ale tutaj zjawiska parawaningu się nie spodziewałem.
– Zamkniesz się?
– Jak tylko dasz mi coś konkretnego.
Kormak odwrócił jeden z ekranów, a potem wyświetlił wykaz wszystkich wpłat, jakich dokonano na konto wyprawy. Dwóch pozostałych alpinistów urządziło zbiórkę w internecie, wpłacało całkiem sporo osób. Oprócz tego zapewnili sobie datki od kilku niewielkich, mało znanych firm, które chciały, by pokazać baner z ich logotypami na szczycie Annapurny.
Pieniądze. Albo one, albo uczucia były powodem wszystkich zabójstw, z którymi podczas swojej praktyki spotkał się Oryński. W tym wypadku to pierwsze wydawało się mało prawdopodobne. Wpłaty były zbyt rozproszone. Największy pojedynczy zastrzyk gotówki zapewnił im Awit, ale i on był zbyt mały, by skłonić Kabelis do zabicia dwóch osób.
– Jak widzisz, nie ma żadnego tropu.
Kordian jeszcze przez chwilę skupiał się na monitorze.
– Ale byłeś tego świadom, zanim tu wszedłeś.
– Tak?
– Wiesz doskonale, że gdybym coś odkrył, od razu bym do ciebie tarabanił – zauważył Kormak. – Mów, czego chcesz.
– Tak po prostu wpadłem. W końcu to po sąsiedzku.
– Z twojej kawalerki rzeczywiście – przyznał gospodarz, a potem obrócił monitor z powrotem do siebie. – Chyłka