pewne sprawy.
– Jakie sprawy?
– Nie wiem! – W oczach Moniki błysnęły łzy. – Mówiłam, była wkurzona na mnie i Roberta. Nie wiem, co chciała sobie przemyśleć, nie była skora do zwierzeń.
– Dobrze, co było dalej? Skontaktowała się z tobą?
– Nie.
– A ty? Dzwoniłaś do niej? Sprawdziłaś, czy szczęśliwie dojechała do Warszawy?
– Nie. – Lisiecka spuściła głowę, a na jej dłoń wspartą na udzie spadła łza. – Chciałam dać jej czas, żeby się uspokoiła. A później…
– Tak?
– Wczoraj gospodarz przyprowadził policjanta, który chciał z nami porozmawiać. I ten policjant pytał o Jagodę, mówił, że zaginęła. – Monika podniosła głowę i pociągnęła nosem. – Nic więcej nie wiem, naprawdę.
– Dlaczego nie odbierałaś telefonu od matki Jagody? Dzwoniła do ciebie kilka razy.
– Naprawdę? – zdziwiła się Monika. – Nie wiedziałam, nie mam jej numeru. Odbieram tylko te, które mam w kontaktach.
Tomczyk przyglądał się jej przez długą chwilę, a później powiedział:
– To na razie wszystko. Masz tutaj moją wizytówkę na wypadek, gdyby coś ci się przypomniało. I poproś następną osobę.
Monika obróciła w palcach biały kartonik i podniosła wzrok na policjanta. Przez chwilę sprawiała wrażenie, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć; nabrała powietrza do płuc, zrobiła wdech i poruszyła ustami. A później odeszła bez słowa ze zwieszoną głową.
Gdy policjanci wreszcie wyszli, Monika zwinęła się w kłębek na łóżku i odwróciła twarzą do ściany. Chciała spokojnie pomyśleć, przeanalizować swoją rozmowę ze śledczymi, zdecydować, czy podjąć jakieś działanie, czy raczej czekać i reagować w zależności od sytuacji. Jedno było pewne, zrobiła to i nie mogła niczego cofnąć. Razem zrobili, z przekonaniem, że postępują słusznie. Na razie sprawy miały przebieg zgodny z przewidywaniami; rodzice Jagody narobili zamieszania i zawiadomili policję, a młodzież odwiedził dzielnicowy, żeby się czegoś dowiedzieć. Jednak wizyta policji z Warszawy zaskoczyła ich i wytrąciła z równowagi. Nie byli przygotowani na takie zdarzenie, nie przećwiczyli odpowiedzi, nie opracowali wspólnej wersji. Monika nie potrafiła sobie wyobrazić, co by było, gdyby policjanci naprawdę zabrali ich na komendę i ściągnęli rodziców do Gdyni. Z łatwością powściągnęła wodze wyobraźni, ponieważ na samą myśl, że śledczy zrealizowaliby swoje plany, zaczynała dygotać. Wierzyła, że tak mogło się stać i uważała, że mieli sporo szczęścia, że do zatrzymania nie doszło. Chodziło jednak o córkę sędziego, pewnie dlatego warszawscy policjanci zadali sobie trud przejechania przez pół Polski, żeby z nimi porozmawiać. W innym przypadku pewnie poczekaliby na miejscu na powrót młodzieży z wakacji. A do tego czasu…
Trzaśnięcie drzwiami do łazienki i dudnienie bosych stóp na podłodze przerwały jej rozmyślania.
– Śpisz? – usłyszała głos Roberta.
– Nie – odparła po chwili, otwierając oczy. – Trudno spać, gdy chałupa się trzęsie. Czy ty nie możesz ciszej chodzić? – Niespodziewanie poczuła irytację. – Walisz piętami, jakbyś chciał dziurę wybić.
– Mogę? – Olędzki zignorował wymówkę.
– Tak. – Podciągnęła się do góry i oparła na łokciu. – Gdzie chłopaki?
– Zlegli z browcem na tarasie. Trochę spanikowali, więc leczą stres.
– Ale dali radę?
– Chyba tak. – Robert wzruszył ramionami. – Nic nie powiedzieli, bo nic nie wiedzą.
– A ty? Chciałeś coś?
– Nie. – Olędzki usiadł na brzegu rozłożonej kanapy. – Tak przyszedłem. Jak się czujesz?
– Spoko, luz.
– O co cię pytali?
– Pewnie o to samo, co ciebie. – Teraz Monika wzruszyła ramionami. – Kiedy przyjechaliśmy, co robiliśmy, zanim… – Urwała na chwilę. – Wszystko pod kontrolą.
– Fakt.
– A jak się coś spieprzy? – spytała.
– Co ma się spieprzyć? – powiedział.
– Nie wiem. Na razie wszystko gra, ale…
– Nie snuj czarnych scenariuszy. – Skrzywił się. – Będzie dobrze. Nikt nic nie wie, tylko my dwoje. I niech tak zostanie. Trzeba trzymać gębę na kłódkę.
Mierzyli się spojrzeniem przez długą chwilę, a później Monika z powrotem opadła na poduszkę i odwróciła się do ściany.
ROZDZIAŁ 3
Agata przekręciła klucz w zamku, położyła w przedpokoju małą torbę podróżną i rozejrzała się w poszukiwaniu Borysa. Zajrzała do kuchni, a potem do sypialni, ale po zwierzaku nie było śladu.
– Kici, kici… Gdzie jesteś, urwisie? – zawołała, obchodząc mieszkanie. Zajrzała do kuchni i sypialni, a gdy stanęła w progu dużego pokoju, usłyszała rozpaczliwe miauczenie dobiegające z łazienki. Cofnęła się, włączyła światło i otworzyła szerzej niedomknięte drzwi. Znów zawołała. Miauczenie zabrzmiało tuż obok.
– Tutaj jesteś! – krzyknęła. – Rany, jak ci się udało tam wcisnąć? – Delikatnie wyjęła Borysa zza pralki i przytuliła do piersi. – Cały jesteś w kurzu. – Przesunęła dłonią po jasnej sierści. – Moja wina, dawno tam nie odkurzałam, ale sam rozumiesz…
W odpowiedzi Borys zaczął się wiercić i wyrywać, więc postawiła go na podłodze. Kot rzucił jej obrażone spojrzenie i wyszedł. Po chwili usłyszała dźwięk uderzającej o ścianę miski.
– Zgłodniałeś, co? – zawołała. – Nie trzeba było pakować się w miejsce, z którego nie potrafisz wyjść – doradziła i postanowiła najpierw wziąć prysznic. Później, owinięta ręcznikiem, włączyła płytę Emmy Shapplin i poszła do kuchni uruchomić ekspres. Krzątając się, zanuciła z wokalistką:
Va spirar’
Onne vita-la mortale
Va vi-ita
Come l’ombre-e mista
Va, va, vaga 1
Zrobiła sobie dwie kanapki z żółtym serem, dorzuciła kawałek pomidora i napełniła filiżankę aromatycznym, czarnym napojem. Z talerzem usadowiła się na kanapie w dużym pokoju. Jedząc i słuchając muzyki, odbiegła myślami do zdarzeń poprzedniego dnia.
Po rozmowach z Moniką i Robertem przesłuchali dwóch pozostałych chłopaków, ale ich zeznania nie wniosły nic nowego do sprawy. Powtórzyli tylko, że „była jakaś kłótnia i Jagoda wyjechała”, ale oni nie znają szczegółów, ponieważ „słabo kontaktowali” po trwającej prawie do rana imprezie. Było już zbyt późno, by wracać do Warszawy, więc Górska i Tomczyk skorzystali z propozycji szefa gdyńskiej komendy i zostali na noc w Trójmieście. Poszli na długi spacer nadmorskim bulwarem, zjedli kolację w naleśnikarni na Świętojańskiej i przenocowali w służbowym mieszkaniu, którym dysponowała komenda w Gdyni. Rano wyruszyli w powrotną drogę i o jedenastej byli w Warszawie.
Żując kanapkę i popijając kawą, Górska analizowała zeznania Skowrońskich