nie zaczynały świecić łezki.
Wówczas "Stes" przepraszał ją – i bywał zły na samego siebie.
Miał jednak brzydki zwyczaj mówić z lekceważeniem o jej ośmiu latach i przeciwstawiać im swój poważny wiek i doświadczenie. Utrzymywał, że chłopiec, który kończy lat czternaście, jeśli nie jest jeszcze zupełnie dorosłym, to przynajmniej nie jest już dzieckiem, a natomiast zdolny już jest do wszelkiego rodzaju czynów bohaterskich, zwłaszcza jeśli ma w sobie krew polską i francuską.
Pragnął też najgoręcej, żeby kiedykolwiek zdarzyła się sposobność do takich czynów, szczególniej w obronie Nel. Oboje wynajdywali rozmaite niebezpieczeństwa i Staś musiał odpowiadać na jej pytania, co by zrobił, gdyby na przykład wlazł do jej domu przez okno krokodyl mający dziesięć metrów albo skorpion tak duży jak pies. Obojgu ani na chwilę nie przychodziło do głowy, że wkrótce groźna rzeczywistość przewyższy wszelkie ich fantastyczne przypuszczenia.
ROZDZIAŁ 2
Rozdział 2
Tymczasem w domu czekała ich podczas obiadu dobra nowina. Panowie Tarkowski i Rawlison byli zaproszeni przed kilku tygodniami, jako biegli inżynierowie, do obejrzenia i oceny robót prowadzonych przy całej sieci kanałów w prowincji El-Fajum, w okolicach miasta Medinet, blisko jeziora Karoun oraz wzdłuż rzeki Jussef i Nilu. Mieli tam zabawić koło miesiąca i uzyskali na to urlopy od własnej kompanii. Ponieważ zbliżały się święta Bożego Narodzenia, więc obaj nie chcąc rozstawać się z dziećmi postanowili, że Staś i Nel pojadą także do Medinet. Po usłyszeniu tej nowiny dzieci omal nie wyskoczyły ze skóry z radości. Dotychczas znały miasta leżące wzdłuż kanału, a mianowicie Izmailę i Suez, poza kanałem zaś – Aleksandrię i Kair, pod którym oglądały wielkie piramidy i Sfinksa. Ale były to krótkie wycieczki, gdy wyprawa do Medinet-el-Fajum wymagała całego dnia jazdy koleją wzdłuż Nilu na południe, a potem od El-Wasta na zachód, ku Pustyni Libijskiej. Staś znał Medinet z opowiadań młodszych inżynierów i podróżników, którzy jeździli tam na polowanie na wszelkiego rodzaju ptactwo wodne oraz na wilki z pustyni i hieny. Wiedział, że jest to osobna wielka oaza leżąca po lewym brzegu Nilu, ale niezależna od jego wylewów i mająca swój własny system wodny, utworzony przez jezioro Karoun, przez Bahr-Jussef i przez całą więź drobnych kanałów. Ci, którzy oazę tę widzieli, mówili, że jakkolwiek kraina ta należy do Egiptu, jednakże, oddzielona od niego pustynią, tworzy odrębną całość. Tylko rzeka Jussef wiąże, rzekłbyś, niebieskim cienkim sznurkiem tę okolicę z doliną Nilu. Wielka obfitość wód, żyzność gleby i wspaniała roślinność tworzą z niej jakby raj ziemski, a rozległe ruiny miasta Krokodilopolis ściągają tam setki ciekawych podróżników. Stasiowi jednak uśmiechały się głównie brzegi jeziora Karoun z rojami ptactwa i wyprawy na wilki do pustynnych wzgórz Guebel-el-Sedment.
Ale wakacje jego zaczynały się dopiero za kilka dni, ponieważ zaś rewizja robót przy kanałach była sprawą pilną i starsi panowie nie mogli tracić czasu, ułożyli się przeto, że wyjadą niezwłocznie, a dzieci wraz z panią Olivier w tydzień później. I Nel, i Staś mieli ochotę jechać zaraz, ale Staś nie śmiał o to prosić. Poczęli natomiast wypytywać o rozmaite sprawy tyczące podróży i z nowymi wybuchami radości przyjęli wiadomość, że nie będą mieszkali w niewygodnych, utrzymywanych przez Greków hotelach, ale w namiotach dostarczonych przez Towarzystwo Podróżnicze Cooka. Tak zwykle urządzają się podróżni, którzy z Kairu wyjeżdżają na dłuższy nawet pobyt do Medinet. Cook dostarcza namiotów, służby, kucharzy, zapasów żywności, koni, osłów, wielbłądów i przewodników, tak że podróżnik nie potrzebuje o niczym myśleć. Jest to wprawdzie dość kosztowny sposób podróżowania, ale panowie Tarkowski i Rawlison nie mieli potrzeby się z tym liczyć, wszelkie bowiem wydatki ponosił rząd egipski, który ich zaprosił, jako biegłych, do oceny i rewizji prac przy kanałach. Nel, która nad wszystko w świecie lubiła jeździć na wielbłądzie, otrzymała obietnicę od ojca, że dostanie osobnego, garbatego wierzchowca, na którym wraz z panią Olivier albo z Dinah, a czasem i ze Stasiem, będzie brała udział we wspólnych wycieczkach w bliższe okolice pustyni i do Karoun. Stasiowi przyrzekł pan Tarkowski, że pozwoli mu kiedy nocą pójść na wilki – i że jeżeli przyniesie dobre świadectwo szkolne, to dostanie prawdziwy angielski sztucer i wszelkie potrzebne dla myśliwego przybory. Ponieważ Staś pewny był cenzury, więc od razu zaczął uważać się za posiadacza sztucera i obiecywał sobie dokonać z nim rozmaitych zdumiewających i wiekopomnych czynów.
Na takich projektach i rozmowach zeszedł uszczęśliwionym dzieciom obiad.
Stosunkowo najmniej zapału okazywała do zamierzonej podróży pani Olivier, której nie chciało się ruszać z wygodnej willi w Port-Saidzie i którą przestraszała myśl zamieszkania przez kilka tygodni w namiocie, a zwłaszcza zamiar wycieczek na wielbłądach. Zdarzyło się jej już kilkakrotnie próbować podobnej jazdy, jak to zwykle robią przez ciekawość Europejczycy zamieszkali w Egipcie, i zawsze te próby wypadały niepomyślnie. Raz wielbłąd podniósł się za wcześnie, gdy jeszcze nie zasiadła się dobrze na siodle, i skutkiem tego stoczyła się przez jego grzbiet na ziemię. Innym razem nie należący do lekkonośnych dromader utrząsł ją tak, że przez dwa dni nie mogła przyjść do siebie, słowem, o ile Nel po dwu lub trzech przejażdżkach, na które pozwolił pan Rawlison, zapewniała, że nie ma nic rozkoszniejszego na świecie, o tyle pani Olivier zostały przykre wspomnienia.
Mówiła, że to jest dobre dla Arabów albo dla takiej kruszynki jak Nel, która nie więcej się utrzęsie niż mucha, która by siadła na garbie wielbłąda, ale nie dla osób poważnych i niezbyt lekkich, a zarazem mających pewną skłonność do nieznośnej choroby morskiej.
Lecz co do Medinet-el-Fajum miała i inne obawy. Oto w Port-Saidzie, zarówno jak w Aleksandrii, Kairze i całym Egipcie, nie mówiono o niczym więcej, tylko o powstaniu Mahdiego i o okrucieństwach derwiszów. Pani Olivier nie wiedząc dokładnie, gdzie leży Medinet, zaniepokoiła się, czy to nie będzie zbyt blisko od mahdystów, i wreszcie poczęta wypytywać o to pana Rawlisona.
Lecz on uśmiechnął się tylko i rzekł:
– Mahdi oblega w tej chwili Chartum, w którym broni się jenerał Gordon. Czy pani wie, jak daleko z Medinet do Chartumu?
– Nie mam o tym żadnego pojęcia.
– Tak mniej więcej jak stąd do Sycylii – objaśnił pan Tarkowski.
– Mniej więcej – potwierdził Staś. – Chartum leży tam, gdzie Nil Biały i Niebieski schodzą się i tworzą jedną rzekę. Dzieli nas od niego ogromna przestrzeń Egiptu i cała Nubia.
Następnie chciał dodać, że choćby Medinet leżało bliżej od krajów zajętych przez powstanie, to przecie on tam będzie ze swoim sztucerem, ale przypomniawszy sobie, że za podobne przechwałki dostał już nieraz burę od ojca – umilkł.
Starsi panowie poczęli jednak rozmawiać o Mahdim i o powstaniu, była to bowiem najważniejsza dotycząca Egiptu sprawa. Wiadomości spod Chartumu były złe.
Dzikie hordy oblegały już miasto od półtora miesiąca; rządy egipski i angielski działały powolnie. Odsiecz zaledwie wyruszyła i obawiano się powszechnie, że mimo sławy, męstwa i zdolności Gordona ważne to miasto wpadnie w ręce barbarzyńców. Tego zdania był i pan Tarkowski, który podejrzewał, że Anglia życzy sobie w duszy, by Mahdi odebrał Sudan Egiptowi po to, by później odebrać go Mahdiemu i uczynić z tej ogromnej krainy posiadłość angielską. Nie podzielił się jednak pan Tarkowski tymi podejrzeniami z panem Rawlisonem nie chcąc urażać jego uczuć patriotycznych.
Pod koniec obiadu Staś jął wypytywać, dlaczego rząd egipski zabrał wszystkie kraje leżące na południe od Nubii, a mianowicie Kordofan, Darfur i Sudan aż do Albert-Nianza – i pozbawił tamtejszych mieszkańców wolności. Pan Rawlison postanowił mu to wytłumaczyć: z tej przyczyny, że wszystko, co czynił rząd egipski, to czynił z polecenia Anglii, która rozciągnęła nad Egiptem protektorat