tylko innym nazwaniem faktu.
Tomasz Gradgrind potakiwał.
– Jest to nowa zasada, odkrycie niedawne, odkrycie wielkie – dodała poważna osoba. – Teraz zapytam was jeszcze: dajmy na to, że macie wysłać kobiercem pokój. Czy chcielibyście do tego użyć kobierca z wyobrażeniem kwiatów?
Dziatwa przekonana, że "nie, panie" było zawsze trafną odpowiedzią na pytanie tej osoby – "nie, panie!" zagrzmiała prawie jednogłośnie. Mała liczba maruderów tej doświadczonej już w ogniu armii wyrwała się: "tak, panie!". Cesia była w ich liczbie.
– Dziewczyno numer dwadzieścia – zawołała osoba uśmiechając się w spokojnym poczuciu swojej wszechwiedzy. Cesia, zarumieniona, powstała.
– Więc chciałabyś wysłać kobiercem podłogę twego pokoju albo pokoju mężowskiego – jeślibyś była dorosła i miała męża – i to kobiercem z wyobrażeniem kwiatów? Chciałabyś? Dlaczegóż to?
– Bo, z przeproszeniem pańskim, ja bardzo lubię kwiaty – odrzekło dziewczę.
– Więc dlatego zamierzasz stawiać na nich stoły i krzesła i pozwolić deptać je ciężkimi butami?
– O, prawdziwym kwiatom nie uczyniłabym żadnej przykrości, panie. Ale te aniby więdły, aniby się gniotły, z przeproszeniem pana, bo byłyby tylko wyobrażeniem tego, co piękne i miłe, a ja bym marzyła...
– Aj, aj, aj! Ależ ty nie powinnaś marzyć! – wykrzyknęła poważna osoba, bardzo zadowolona, iż tak szczęśliwie dopięła zamierzonego celu swych badań. – W tym rzecz właśnie. Nie wolno wam marzyć – nigdy, nigdy!
– Nie na to jesteś stworzona, Cecylio Jupe, aby podobnych dopuszczać się rzeczy – dodał solennie Tomasz Gradgrind.
– Faktów, faktów, faktów! – zawołała osoba. – Faktów, faktów, faktów! – wtórował jej pan Gradgrind.
– Zawsze, wszędzie, we wszystkim fakt wami rządzić i kierować powinien – mówiła osoba.
– Mamy nadzieję, że niezadługo będziemy posiadać administrację faktu, złożoną z przedstawicieli faktu, którzy zmuszą społeczność być społecznością faktu – tylko faktu! Musicie wykreślić wyrazy: marzenie, wyobraźnia; wykreślić co do litery i na zawsze. One dla was na nic! Nie powinniście w jakimkolwiek przedmiocie użytku lub upiększenia posiadać rzeczy przeczącej faktowi. Nie wolno wam deptać po kwiatach w rzeczywistości; nie może zatem być wam dozwolone deptać po ich wyobrażeniu na kobiercu. Nie widzicie, aby innoziemne ptaki i motyle przylatywały sadowić się na waszych talerzach i naczyniach glinianych; nie wolno wam więc malować na nich ptastwa i owadów z innych krajów. Nie trafiło się wam spotkać czworonożnych zwierząt, które by przechadzały się po ścianach; nie macie prawa posiadać ich w rysunku na obiciach papierowych waszych pokoi. Powinniście zatem dla wszystkich takich celów zadowalać się cyframi w zwykłych ich kolorach i rozmaitych połączeniach; one jedne wytrzymują próbę dowodzenia. Powtarzam – to jest nowe odkrycie – wynalazek. To jest fakt! To jest g u s t.
Dziewczę dygnęło i usiadło, przerażone przyszłością, w której fakt miał wszystko pochłonąć.
– A teraz, jeśli pan M'Choakumchild – dodała owa osoba – zechce rozpocząć swój wstępny wykład, bardzo mi będzie przyjemnie, panie Gradgrind, spełnić pańskie żądanie i wydać sąd o jego metodzie naukowego wykładu.
Pan Gradgrind uznał się wielce obowiązanym i zwrócił się do M'Choakumchilda:
– Tylko na pana czekamy, panie M'Choakumchild – rzekł. Otóż pan M'Choakumchild rozpoczął swój wykład według najlepszej metody. On i jakich stu czterdziestu innych bakałarzy było utoczonych w jednej i tejże samej fabryce, według jednego i tego samego wzoru, jak to bywa z wieloma nogami stołowymi. Przeszedł on przez niezliczoną ilość różnych egzaminów i odpowiedział na całe tomy trudnych łacińskich zapytań. Ortografię, etymologię, składnię, prozodię, biografię, astronomię, geografię i powszechną historię, planimetrię, wokalną muzykę, rysunek z modelu – wszystko to umiał na palcach, spotniałych na zimno. Przebił sobie kamienistą drogę do atestatu drugiego rzędu, wydawanego przez Jaśnie Oświeconą Prywatną Radę Jej Królewskiej Mości, i uszczknął kwiat ważnych gałęzi matematyki i nauk fizycznych, jako też języków: francuskiego, niemieckiego, łacińskiego i greckiego. Wszystko wiedział o działach wodnych całego świata i znał wszystkie historie wszystkich ludów, i wszystkie nazwy wszystkich rzek i gór, i wszystkie płody, obyczaje i zwyczaje wszystkich krajów, i wszystkie ich granice, i byt ich cały na wszystkich gradusach kompasu. Ach! Nadtoś przygotowany, panie M'Choakumchild! Gdybyś był choć trochę mniej się uczył – o ile za to więcej mógłbyś nauczyć!
Bakałarz przy swej wstępnej lekcji – podobnie jak Morgiana w Ali Babie i czterdziestu rozbójnikach – zaglądał w naczyńka przed nim ustawione, przezierał je jedno po drugim, aby się dowiedzieć co zawierają w sobie. O! powiedz kochany panie M'Choakumchild, czy pomyślałeś o tym, iż gdy z kipiącego zapasu swojej wiedzy napełniać będziesz faktami po brzegi te wszystkie naczyńka – zalejesz na śmierć wrzątkiem wyglądającego z nich rabusia – wyobraźnię – lub najmniej zadławisz ją i skoślawisz?
ROZDZIAŁ III. DZIURA
ROZDZIAŁ III
DZIURA
Pan Gradgrind kroczył ku domowi ze szkoły niezwykle z siebie zadowolony. Szkoła była jego pomysłem; pragnął z niej uczynić wzorową szkołę. Pragnął, aby każdy jej uczeń był uczniem-modelem, tak samo jak młode Gradgrindy były wszystkie dziećmi na model. A było pięcioro Gradgrindów i wszystkie były dziećmi wzorowymi. Nakładano ich ku temu od powicia; szczwano jak młode zające. Gdy tylko mogły chodzić same, przyuczano je chodzić do biblioteki i czytelni. Pierwszy przedmiot, z którym się poznały, pierwszy, który pozostał w ich pamięci, była to wielka czarna tablica, a przed nią suchy i długi Olbrzym-Dławibachor, kreślący szybko białe cyfry po niej.
Nie dowodzi to, aby Gradgrindzięta miały jakiekolwiek pojęcie o samej nazwie czy własnościach Olbrzyma. Broń Fakcie! Ja zaś używam tego wyrazu po to, aby opisać czarnoksiężnika w zamczysku nauki – z Bóg wie ilu głowami, przyprawionymi do jednej czaszki – trzymającego wiek dziecięcy w niewoli i ciągnącego go za włosięta do ponurej statystycznej pieczary. Ani jedno Gradgrindziątko nie dostrzegało na księżycu postaci ludzkiej z widłami, bo nim jeszcze zaczęło dobrze mówić, wiedziało wszystko o księżycu. Żadne Gradgrindziątko nie nauczyło się nigdy wesołej piosenki:
Mrugnij, gwiazdko, błyśnij jeszcze, Marzę, kocham ciebie, pieszczę...
I żadne nie wiedziało nic o cudowności gwiaździstej, bo każde już w piątym roku życia rozważało problemy W i e l k i e j N i e d ź w i e d z i c y niby sam profesor Owen i kierowało W i e l k i m W o z e m jak konduktor maszyną pociągową. I żadne z nich nie przypuszczało, by spostrzeżona na łące krowa mogła być ową sławną krową z zakrzywionymi rogami:
Co rzuciła psa do góry,
Który rozdarł kotkę chciwą,
Która zjadła wszystkie szczury,
Co pożarły słód na piwo...
albo ową jeszcze sławniejszą krową, która połknęła Tomcia Palucha, bo żadne nie słyszało o tych sławach ludowych i dziecięcych, a każde od razu poznało się z krową jako z czworonożnym, trawożernym, przeżuwającym i posiadającym kilka żołądków zwierzęciem.
Ku swemu domowemu faktowi, który zwal się Kamiennym Pawilonem, Gradgrind skierował kroki. Wycofał się w zasadzie z hurtowego handlu żelazem, jeszcze nim wybudował Kamienny Pawilon, a obecnie bacznie szukał odpowiedniej sposobności, aby stać się arytmetyczną