Aleksander Dumas

Józef Balsamo, t. 5


Скачать книгу

Ale jej tam nie ma.

      — Gdzież więc się podziała? — Nie wiem. Wyszła.

      — Ależ ona ledwie stała na nogach!

      — Tak, ale kiedy hrabia de Foenix wszedł do gabinetu, wróciła do siebie, wstała i ponieważ pan nie kazał jej zatrzymywać, wyszła.

      — O, bydlaki! — krzyknął de Sartines. — Wszystkich was wsadzę do Bicêtre! Biegnij do mojego asystenta!

      Woźny wypadł z gabinetu, minister zaś westchnął z rezygnacją:

      — Nie ma co z nim wojować. Z pewnością to czarownik. Ja jestem ministrem policji, a on ministrem diabła.

      Jak się łatwo domyślić, wyjście Lorenzy było zasługą Balsamo, który nakazał jej wysiłkiem woli, aby wróciła do domu.

      De Sartines niemal odchorował całe zdarzenie i lekarz musiał mu wieczorem puszczać krew.

      Tymczasem Balsamo wracał z hrabiną jej karetą, Dżerid zaś szedł obok uwiązany.

      — Widzisz, hrabio, jaka jestem rzetelna — mówiła pani Dubarry. — Wybierałam się do Luciennes, gdzie miał przyjechać król, ale kiedy otrzymałam od ciebie list, rzuciłam wszystko i przybiegłam na ratunek.

      — Droga hrabino — odpowiedział Balsamo — odpłaciłaś mi sowicie drobną przysługę, jaką ci okazałem. Umiem być wdzięczny, ale nie sądź, że jestem spiskowiec i zbrodniarz, jak mówił de Sartines. Minister otrzymał moją szkatułkę z zapiskami chemicznymi i tajemnicami, którymi się pragnę podzielić z tobą, hrabino, abyś zachowała swoją urodę i nieśmiertelną młodość. Minister wezwał specjalistów, którzy odczytywali formułki i cyfry po swojemu, a jak pani wiadomo chemia kryje dla nich niebezpieczeństwa, bo to umysły średniowieczne. Jednym słowem, wybawiłaś mnie, hrabino, wobec tego dziękuję ci, obiecując wdzięczność.

      — A co by zrobił de Sartines, gdybym w porę nie nadeszła?

      — Osadziłby mnie w więzieniu. Oczywiście, wyszedłbym stamtąd, bo umiem tchnieniem rozpuszczać kamienie, ale straciłbym szkatułkę, w której, jak mówiłem, znajduje się wiele ciekawych formuł, wydartych przez naukę przyrodzie.

      — Uspokoiłeś mnie, hrabio. A czy przyrzekasz mi eliksir młodości? — powiedziała hrabina.

      — Przyrzekam, ale jeszcze nie zaraz. Potrzebny ci będzie, hrabino, za lat dwadzieścia. Nie sądzę, abyś chciała teraz zostać dzieckiem. — Dziwny z ciebie człowiek, hrabio. Ale jeszcze jedno; mówił pan, że ktoś dostarczył szkatułkę ministrowi; to naturalnie nie pan, a więc jakiś zdrajca. Któż to taki?

      — Kobieta. Kobieta podżegana zazdrością.

      W chwilę potem hrabina kazała zatrzymać karetę i zapytała:

      — Czy pan chce tutaj wysiąść, czy mam pana odwieźć do domu?

      — Tutaj wysiądę. Mam przecież Dżerida.

      — Ach, to ten śliczny koń, o którym mówią, że jest szybszy niż wiatr?

      — Widzę, że się pani podoba, hrabino, a więc pozwól mi go sobie ofiarować.

      — Dziękuję, ale nie mogę przyjąć takiego podarunku. Wiem, że jesteś, hrabio, do niego przywiązany, a sama nie Jeżdżę konno. Wiedz też, że doceniam wartość twojego podarunku. A teraz żegnam pana i przypominam o obietnicy dostarczenia mi eliksiru za dziesięć lat.

      — Powiedziałem, że za dwadzieścia lat.

      — Nie można wiedzieć, co się przytrafi, a lepiej dziś niż jutro. Nie sprzeciwię się, jeżeli otrzymam eliksir za pięć lat...

      — Jak zechcesz, hrabino, jestem na twoje rozkazy.

      — I jeszcze jedno, drogi hrabio. Mam do ciebie zaufanie i... Podobno królowi podoba się ta mała de Taverney...

      — Czy to możliwe?

      — Tak wszyscy mówią. Proszę mi powiedzieć, czy to prawda, błagam cię, hrabio.

      — Zrobię dla pani więcej, hrabino — odparł Balsamo — bo mogę panią zapewnić, że Andrea de Taverney nigdy nie będzie kochanką króla.

      — Dlaczego? — zdziwiła się pani Dubarry.

      — Dlatego, że ja tak chcę. Czy pani wątpi?

      — Przecież trudno mi tego zabronić.

      — Niech pani nie wątpi w naukę, nigdy, hrabino.

      — Czy zatem może pan zniweczyć wolę... króla? Balsamo uśmiechnął się.

      — Mogę wzbudzić sympatię, co oznacza, że potrafię także wzbudzić wstręt. Uspokój się więc, hrabino, ja czuwam.

      — Działajmy więc wspólnie, hrabio. Proponuję ci przymierze.

      — Zgoda — rzekł Balsamo całując ją w rękę.

      W pięć minut później Balsamo zjawił się w swoim domu.

      — Powróciła? — zapytał Fritza.

      — Tak. Jest zmęczona, biegła tak prędko, że nie mogłem za nią nadążyć. Leży na skórze lwa.

      Balsamo spiesznie pobiegł na górę. Nie wyzwolona jeszcze z hipnozy, Lorenza leżała osłabła i jęcząca, jakby na jej piersiach spoczywała góra cierpienia.

      Popatrzył na nią przez chwilę i wzrok jego zabłysnął gniewem. Porwał Lorenzę w ramiona i zaniósł ją do jej pokoju, zamknąwszy za sobą tajemne przejście.

      ROZDZIAŁ CXXVII ELIKSIR ŻYCIA

      ROZDZIAŁ CXXVII

      ELIKSIR ŻYCIA

      Balsamo zamierzał obudzić Lorenzę, aby ją obsypać wyrzutami i ukarać. Kiedy jednak położył ją na sofie, rozległo się kołatanie od strony sufitu, znak, że Althotas chce z nim mówić.

      W obawie, aby Lorenza się sama nie obudziła, Balsamo nakazał jej jeszcze głębszy sen i poszedł do swego mistrza.

      Althotas w oczekiwaniu na niego wyjrzał ze swojego pomieszczenia. Jego twarz była straszna i odrażająca. Chude i kościste ręce przypominały szkielet, zapadłe oczy pałały dzikim płomieniem. Drżał i w nieznanym języku miotał okropne przekleństwa.

      Kiedy wszedł Balsamo, starzec zawołał:

      — Nareszcie jesteś, próżniaku i niewdzięczniku! Balsamo zawsze okazywał wobec swojego nauczyciela cierpliwość i łagodność, toteż odpowiedział spokojnie:

      — Zdaje mi się, że zaraz przyszedłem na twoje wołanie.

      — Ty wyrodku, opuściłeś mnie, głodem morzysz, zabijasz... — Uspokój się, mistrzu, gniew ci może zaszkodzić.

      — Stale mam wrażenie, że drwisz ze mnie. Czy ja kiedy chorowałem? Czy zapomniałeś, że ja, Althotas, leczę innych?

      — Przyszedłem na twoje wezwanie, nie traćmy więc czasu...

      — Właśnie! Radzę ci przypomnieć sobie o czasie, który ulata i ginie. Takim się staje też i mój czas, który powinien być wieczny.

      — Przestań narzekać, mistrzu — powiedział z niezachwianym spokojem Balsamo. — Powiedz, czego potrzebujesz? Powiedziałeś, że morzę cię głodem, ale to ty sam przecież nakazałeś sobie czterdziestodniowy post.

      — Oczywiście. Już trzydzieści dwa dni, jak się zaczęło dzieło odrodzenia.

      — Czemu więc się użalasz?

      — Czy myślisz, że mogę sam jeden dokonać dzieła odmłodzenia i przeobrażenia?