na moje życzenie przepędził ministra. Kazał mu iść precz i de Sartines stracił zupełnie głowę. Podszedł do mnie, przeprosił mnie i powiedział, że gubię kraj i że ja będę żałować wstawiennictwa w twojej, hrabio, sprawie. Balsamo zamyślił się.
— Jak to, hrabio? Nie dziękujesz mi, że uwolniłam cię od przejażdżki do Bastylii? — zdziwiła się hrabina.
Balsamo wyjął w odpowiedzi mały flakonik z czerwonym jak krew płynem i podając go pani Dubarry rzekł:
— Za wolność, którą potrafiłaś dla mnie utrzymać, daję ci, hrabino, dwadzieścia lat młodości.
Pani Dubarry schowała flakonik za gors i odjechała wielce zadowolona.
— Gdyby nie próżność tej kobiety — pomyślał Balsamo — może by się uratowali. Ale mała nóżka hrabiny popycha ich na skraj przepaści.
ROZDZIAŁ CXXXI KREW
ROZDZIAŁ CXXXI
KREW
Powróciwszy do pokoju Lorenzy, Balsamo zastał kanapę pustą. Przerażony, zaczął gorączkowo zastanawiać się, dokąd poszła młoda kobieta i skoczył na poszukiwania do laboratorium.
Mimo jednak dokładnych poszukiwań nie znalazł jej tu. Nie było jej także w innych pokojach i wówczas bolesna myśl, że Lorenza uciekła, przyczepiła się go nieustępliwie i nie odstępowała. Pomyślał, że Lorenza uśpiła po prostu jego czujność i korzystając, że go nie było jakiś czas, uciekła.
Zupełnie roztrzęsiony, jeszcze raz obszukał wszystkie kąty, wreszcie zawezwał Fritza, który stwierdził, że Lorenza nie wychodziła z domu.
Wówczas Balsamo wpadł w rozpacz. Biegał po pokojach, krzyczał nieprzytomny i wołał Lorenzę całą mocą swojego uczucia i swojej woli. Przez kilka minut zdawało mu się, że oszaleje, wreszcie, kiedy osłabł, zmoczył sobie skronie zimną wodą i na nowo zaczął rozmyślać nad sytuacją.
Odrzucił przypuszczenie, że Lorenza schowała się dla żartu i wtedy przyszło mu na myśl, że to może Fritz go zdradził. Uznał to za prawdopodobne i owładnięty żądzą działania postanowił udać się do Andrei de Taverney.
— Tak, od Andrei dowiem się o zdradzie Lorenzy i o zdradzie Fritza — mówił do siebie. — Och, tym razem będę bez miłosierdzia! Skoro miłość i wierność okazały się wiarołomstwem, wyruguję ze swego serca wspaniałomyślność i zemszczę się!
Porwał kapelusz i rzucił się ku drzwiom, ale zatrzymał się nagle. W paroksyzmie rozpaczy zapomniał zupełnie o starcu, który przecież żądał i potrzebował od niego pomocy, nazywając go nawet niewdzięcznikiem.
Czym prędzej udał się tajemniczymi schodkami do pokoju Althotasa. Spodziewał się, że starzec przyjmie go z gniewem i wyrzutami, ale ten przyjął go uprzejmie i pogodnie.
Balsamo spojrzał na swego nauczyciela ze zdziwieniem.
Starzec siedział w dużym krześle i oddychał głęboko, z przyjemnością. Oczy jego gorzały dzikim ogniem, twarz promieniała uśmiechem.
Balsamo z wysiłkiem stłumił w sobie ból i rozpacz, aby Althotas, tak surowy dla słabości ludzkich, nie odgadł, w jakim stanie znajduje się jego uczeń.
Opanowawszy się, Balsamo poczuł ciężki, mdły zapach, unoszący się w pokoju jak zgęstniała para. Zrobiło mu się niedobrze, czuł, że może zemdleć.
— Mistrzu — rzekł do starca — nie możesz tutaj mieszkać, bo nie ma tu czym oddychać.
— A ja przecież oddycham swobodnie i żyję, jak widzisz — odparł z zadowoleniem Althotas.
— Pozwól mi otworzyć okno. Duszno tu i zdaje mi się, że czuję zapach krwi...
— Krew? — zawołał Althotas ze śmiechem. — Tak ci się zdaje? Ach, tak, rozumiem. Dawno już spostrzegłem, Acharacie, że masz czułe serce i bardzo wrażliwą głowę.
— A co znaczą twoje ręce we krwi? — zapytał Balsamo. — Na stole także krew i wszędzie, nawet w twoich oczach, które pałają tak dzikim płomieniem.
— I cóż jeszcze? — rzekł spokojnie starzec. — Czy pierwszy raz poczułeś ten zapach? Czy nigdy nie robiłeś doświadczeń?
— Ale tu czuć krew ludzką! — zawołał Balsamo, chwytając się oburącz za głowę.
— Twoje powonienie stało się delikatne jak nigdy — zauważył Althotas. — Nie sądziłem, że można rozróżnić krew zwierzęcia od krwi ludzkiej.
Balsamo był tak bliski omdlenia, że zachwiał się. Rozejrzał się, gdzie by mógł się oprzeć i spostrzegł ogromną mosiężną miednicę, pełną świeżej krwi.
Odskoczył z przerażeniem i nagle krzyknął nieludzko.
Rzucił się jak szalony w kąt pokoju, gdzie leżała jedwabna; haftowana srebrem wstążka. Podniósł ją i dostrzegł długi, czarny warkocz. Twarz jego pokryła się sinością.
— Cóż to znaczy? — szepnął ochryple.
— Wstążka jedwabna i włosy — rzekł Althotas. — Cóż, może być innego?
— Ale te włosy... W czyjej krwi zbroczone?
— Ależ w tej, która była mi potrzebna do eliksiru! Nie chciałeś mi jej dostarczyć, musiałem więc sam się o nią postarać.
— Ale te włosy i tę wstążkę... skąd wziąłeś? Przecież dziecko nie może mieć takich długich włosów.
— Do eliksiru potrzebowałem krwi dziecięcia albo krwi dziewicy — przypomniał starzec.
To mówiąc sięgnął ręką do stołu i wziął flaszeczkę, z której napił się z lubością, po czym rzekł tonem swobodnym i naturalnym:
— Dziękuję ci, Acharacie, że pamiętałeś o mnie i przygotowałeś tę kobietę... Wystarczyło tylko wyciągnąć ręce, leżała tuż pod podłogą mojego pokoju. No tak, nie ty mi ją wydałeś, ale sam ją wziąłem, bo inaczej umarłbym. Dziękuję...
Urwał, gdyż w oczach ucznia zamigotało straszliwe światło. Balsamo patrzał na ogromny stół marmurowy, zastawiony zwykle roślinami, książkami i flaszeczkami. Stojąca na nim lampa rzucała cienie wokół podłużnego kształtu, który dopiero teraz Balsamo zauważył.
Podszedł i zerwał nakrycie z podłużnego kształtu. Włosy mu się zjeżyły, w gardle zabulgotał nieludzki ryk.
Na stole leżała Lorenza, martwa, sina, z głową zwieszoną i wykrzywioną uśmiechem twarzą. Na jej piersiach czerniała ogromna rana, z której krew przestała się już sączyć.
— Tak, trzeba mi było ostatnich trzech kropel krwi dziecka albo dziewicy — rzekł Althotas i znowu napił się z flaszeczki.
— Umieraj więc, nędzniku! — zawył Balsamo w najwyższej rozpaczy. — Ona od trzech dni była moją żoną! Zamordowałeś ją niepotrzebnie, nie była już dziewicą!
Na te słowa oczy Althotasa stanęły w słup, mlasnęły bezzębne jego dziąsła i upuszczona flaszeczka potoczyła się na podłogę. Jak ugodzony w samo serce, starzec zwalił się ciężko.
Balsamo z rozdzierającym łkaniem pochylił się nad zwłokami Lorenzy i zanurzywszy usta w jej zbroczone krwią włosy, omdlał.
ROZDZIAŁ CXXXII CZŁOWIEK I BÓG
ROZDZIAŁ CXXXII
CZŁOWIEK I BÓG
Czas, ulatujący tak szybko szczęśliwym i tak leniwie nieszczęśliwym,