i nauki.
— Czyż to możliwe — mówiły jego krwawe oczy — aby wszystkie nieszczęścia pochodziły od tego człowieka, leżącego u stóp tak nieważnego przedmiotu, jak ta martwa kobieta? Czyż nie jest to potwornością, żeby ziarnko piasku wstrzymało koła pysznego powozu nauki i rozumu?
Balsamo podobny był do nieszczęśników, których powódź złapała w czasie snu i którym śni się, że toną, potem budzą się i widzą wzburzone wody, a nie mając nawet czasu krzyknąć, przechodzą z jednego życia w drugie.
Nie płakał, nie jęczał i nie wierzył, by tak okropne nieszczęście mogło spaść na jego głowę. Nie było w nim nienawiści, ani uczucia zemsty.
Nie było już życia, miłości i nie było już nic. Nie było Lorenzy...
W przerażającej ciszy nagle dał się słyszeć głos dzwonka. Balsamo nie podniósł nawet głowy. Minęła długa chwila, w czasie której dzwonek dzwonił już bez przerwy, zanim Balsamo ocknął się. Spojrzał przytomniej i wyjął swoją dłoń ręki trupa. Nastawił uszu i stwierdził, że sygnał dzwonka oznaczał ważną wiadomość albo wielkie niebezpieczeństwo.
Powoli wstał i opuścił żałobny pokój.
Fritz czekał na niego już na schodach. Przeraził się ujrzawszy swego pana i podprowadził do lustra.
Balsamo spojrzał na swoje odbicie i zadrżał. W ciągu jednej godziny postarzał się o dwadzieścia lat. W oczach nie było już blasku, na sinych wargach wykrzywionych bólem czerwieniła się piana, białą batystową koszulę pokrywały plamy krwi.
Balsamo odwrócił się od lustra i zapytał Fritza:
— Po co wzywałeś mnie?
— Oni przyszli, mistrzu.
— Oni? Któż to?
— Pięciu przywódców... Balsamo zadrżał.
— Gdzie są? — zapytał.
— Tam. Każdy z przywódców ma zbrojnego sługę.
— Czy przybyli razem?
— Tak, mistrzu, i czekają niecierpliwie. Dlatego dzwoniłem tak często i tak długo. Są w salonie.
Balsamo zaczął schodzić do salonu bez słowa, nie zatroszczywszy się o zakrwawione ubranie. Na dole Fritz zapytał:
— Czy pan hrabia nie ma jakich rozkazów dla mnie?
— Żadnych.
— Mistrzu... — odezwał się z wahaniem służący. — Idziesz tak... bez broni?
— Na co mi broń?
— Nie wiem. Myślałem... Bałem się...
— Dobrze, odejdź, Fritz.
Fritz odwrócił się, potem powiedział jeszcze: — Mistrzu, twoje pistolety leżą w hebanowej szkatule, na okrągłym stoliku.
— Powiedziałem ci, odejdź — powtórzył Balsamo. I wszedł do salonu.
ROZDZIAŁ CXXXIII SĄD
ROZDZIAŁ CXXXIII
SĄD
Niepokój Fritza był uzasadniony: goście przyjechali uzbrojeni i bynajmniej nie w zamiarach towarzyskich.
Podczas gdy pięciu mistrzów czekało w salonie, na dziedzińcu znajdowało się pięciu zbrojnych, którzy zamknęli bramy i wespół ze stangretami tworzyli znaczną siłę. Fritz wpuścił ich zdając sobie sprawę, że jest świadkiem obmyślanego najścia, ponieważ wszystkie wejścia zostały zaraz obstawione. Nie mógł się także opierać i dlatego, że przybyli dawali znane mu znaki swojej władzy.
Balsamo wszedł do salonu i skłonił się uprzejmie. Przybyli podnieśli się z miejsc i oddali mu ukłon.
Balsamo usiadł i nie spostrzegł nawet osobliwego ustawienia krzeseł. Pięć stało półkolem, jak w trybunale sądowym, przeznaczonych jakby dla przewodniczącego i asesorów, szóste, naprzeciwko tamtych, zajmował on sam, jak oskarżony.
— Zająłeś, bracie, miejsce obwinionego — rzekł siedzący pośrodku przewodniczący.
— Nie rozumiem — odparł Balsamo wzruszywszy ramionami.
— Wytłumaczymy ci i wtedy nas zrozumiesz. Nie będzie to trudne, sądząc po twojej bladości, przygasłym wzroku i drżącym głosie. Czy słyszysz?
— Słyszę — odpowiedział Balsamo.
— Czy pamiętasz, że niedawno zawiadomiono cię o zdradzie jednego z filarów stowarzyszenia?
— Być może... Nie zaprzeczam.
— Odpowiadasz jak człowiek, którego sumienie nie jest czyste. Nie rozpaczaj i odpowiadaj wyraźnie, jak ci nakazuje twoje straszne położenie. Nie mamy przeciw tobie uprzedzenia, ani gniewu. Reprezentujemy prawo, które przemawia wtedy, kiedy sędzia już wysłuchał obwinionego.
Balsamo milczał.
— Powtarzam ci: broń się. Czy słyszysz?
Balsamo skinął głową potakująco, przewodniczący zaś mówił dalej:
— Dałem ci do poznania, w jakim przybyliśmy celu. A teraz miej się na baczności: przystępuję do badania. Zawiadomiwszy cię o zdradzie jednego z naszych, stowarzyszenie wysłało do Paryża pięciu braci, aby pilnowali kroków zdrajcy. Wiesz dobrze, że wszystko wiemy, wszędzie mamy agentów. Zaczęliśmy cię śledzić.
Balsamo słuchał z miną otępiałą, jakby nic nie rozumiał.
— Niełatwo pilnować człowieka takiego jak ty — ciągnął przewodniczący. — Bywasz wszędzie, gdyż tak ci nakazują twoje obowiązki. Bóg obdarzył cię wszelkimi talentami, abyś mógł odnosić zwycięstwa nad nieprzyjaciółmi. Miałeś więc do dyspozycji potężne środki. Widzieliśmy twoje stosunki z takimi wrogami, jak Richelieu, Dubarry i de Rohan. Twoje postępowanie wobec nich i to, co do nich mówiłeś, pochlebiając tym rozwiązłym ludziom, skłaniało nas do mniemania, że właściwie postępujesz. Niestety, omyliliśmy się. Przez jakiś czas nie żądaliśmy od ciebie sprawozdania, spodziewając się szczęśliwego zakończenia działań, nastąpił jednak kres oczekiwania, zasłona spadła nam z oczu...
Balsamo ani drgnął i przewodniczący zaczął tracić cierpliwość.
— Przed trzema dniami de Sartines wyjednał u króla podpis na rozkazie uwięzienia pięciu naszych wiernych agentów, mieszkających w Paryżu. Zostali zamknięci w Bastylii, w Vincennes i w Bicetre. Czy wiedziałeś o tym?
— Nie — odparł Balsamo.
— Trudno uwierzyć, żebyś o tym nie wiedział, mając tak rozgałęzione stosunki wśród arystokracji. A teraz odpowiedz, w jaki sposób de Sartines dowiedział się o naszych agentach, których nazwiska zostały przesłane do Paryża szyfrem?
— Co dalej? — rzekł obojętnie Balsamo. — A więc przyznajesz się?
— Do wszystkiego, czego chcecie.
— W tym samym piśmie, w którym wymienieni byli szyfrem agenci, znajdowało się jeszcze szóste nazwisko: hrabia de Foenix.
— Zgadza się — powiedział Balsamo.
— Zgadza? Dlaczego więc bracia nasi siedzą w więzieniu, a ciebie łaskawie przyjmują nawet na dworze? Co na to odpowiesz?
— Nic.
— Powiesz pewnie, że policja musiała szanować twoje imię i...
— Nic nie powiem.
— Pycha jest silniejsza od twojego honoru. Czy te papiery, schowałeś