Aleksander Dumas

Józef Balsamo, t. 5


Скачать книгу

Czyż możliwe?

      — Ale po cóż, do kroćset diabłów, mieszasz się w te sprawy?

      — Tak, Najjaśniejszy Panie, ale...

      — I co cię to właściwie obchodzi?

      — Ależ broń Boże!

      — Więc po cóż mi się naprzykrzasz, nieznośniku?

      — Racz wybaczyć, Najjaśniejszy Panie, lecz wydawało mi się — teraz już widzę, że się pomyliłem — lecz wydawało mi się wówczas, że Wasza Królewska Mość przyrzekłeś mu...

      — To nie moja rzecz, mości książę. Od tego mam ministra wojny. Ja nie przydzielam pułków. Też sobie uroił... pułk... Jakże można wierzyć w podobne brednie! Jak widzę, waćpan wziąłeś pod swe opiekuńcze skrzydła całe gniazdo tych Taverney'ów. Miałem rację mówiąc, że nie mamy sobie nic do powiedzenia. Krew mnie zalewa.

      — Och! Najjaśniejszy Panie...

      — Tak, jestem pewny, że nie będę miał dzisiaj apetytu i będę miał zatwardzenie. Niech diabli porwą takich orędowników!

      To powiedziawszy król wykręcił się plecami do Richelieu i rozsierdzony wszedł do gabinetu w najgorszym usposobieniu.

      Zostawszy sam Richelieu otrząsnął chustką puder, który osypał mu się z peruki w ferworze rozmowy i rzekł cicho sam do siebie.

      — Ha! Teraz już wiem dokładnie, czego się trzymać.

      Richelieu wszedł do sali zwierciadlanej, gdzie już z niepohamowaną niecierpliwością oczekiwał go przyjaciel. Ledwie marszałek stanął we drzwiach, gdy baron na kształt pająka, rzucającego się na muchę, podbiegł doń z rozkrzyżowanymi ramionami i spytał jednym tchem:

      — No i co nowego?

      Richelieu wyprostował się i spojrzawszy z pogardą w stronę barona rzekł przez zaciśnięte zęby:

      — To, mój panie, żebyś odtąd ze mną nie rozmawiał. Taverney spojrzał na Richelieu z bezgranicznym zdumieniem.

      — Tak jest, nie wywarłeś pan na Jego Królewskiej Mości korzystnego wrażenia — dodał Richelieu — a kto się Najjaśniejszemu Panu nie podoba, ten mnie obraża.

      Taverney zdrętwiał, stał bez ruchu, jakby mu nogi wrosły w posadzkę.

      Richelieu wyminął go i doszedłszy do drzwi galerii, gdzie już czekał na niego lokaj, zawołał:

      — Do Luciennes!

      I zniknął.

      ROZDZIAŁ CXXXVII MDŁOŚCI PANNY ANDREI

      ROZDZIAŁ CXXXVII

      MDŁOŚCI PANNY ANDREI

      Taverney wróciwszy do równowagi i zastanowiwszy się nieco nad tym, co nazywał „swoim nieszczęściem”, zrozumiał, że nadeszła chwila stanowczego rozmówienia się z główną przyczyną tylu utrapień. Pełen oburzenia i gniewu udał się do mieszkanka Andrei.

      Dziewczyna właśnie kończyła ubierać się; uniosła śliczne ręce starając się zarzucić za ucho dwa puszyste, tak zawsze niesforne loczki. Wreszcie uporała się z nimi, wzięła książkę i już kierowała się ku drzwiom, gdy wtem usłyszała kroki ojca.

      — Dzień dobry Andreo! Czy wychodzisz? — rzekł Taverney.

      — Tak, ojcze.

      — I sama?

      — Jak widzisz, ojcze.

      — I zawsze jesteś sama?

      — Od czasu jak Nicole zniknęła, nie znalazłam jeszcze pokojówki.

      — Sama nie możesz się ubierać. Spójrz, jak to wszystko na tobie źle leży. Jeśli będziesz tak mało o siebie dbała, nigdy nie zrobisz furory na dworze. Przecież ci tłumaczyłem, zalecałem, Andreo...

      — Przepraszam cię, ojcze, ale Jej Królewska Mość czeka na mnie.

      — Zaręczam ci, Andreo — zawołał Taverney, zapalając się w miarę, jak mówił — zaręczam ci, moja panno, że przy takiej abnegacji staniesz się pośmiewiskiem dworu.

      — Mój ojcze...

      — Śmieszność niebezpieczna jest wszędzie, lecz na dworze bardziej niż gdziekolwiek.

      — Postaram się poprawić, ale Jej Wysokość oceni inaczej prostotę mego stroju: dowodzi bowiem pośpiechu i gorliwości w służeniu jej.

      — Idź i szybko powracaj, jak tylko będziesz wolna. Chcę z tobą pomówić o pewnej wyjątkowo ważnej sprawie.

      — Dobrze, ojcze — rzekła Andrea i wyszła na korytarz. Baron obrzucił ją krytycznym spojrzeniem.

      — Poczekaj, poczekaj! Tak nie możesz wyjść: zapomniałaś nałożyć różu na policzki; jesteś blada aż patrzeć niemiło.

      — Ja? Mój ojcze? — zdziwiła się Andrea.

      — Chciałbym bardzo wiedzieć, o czym ty właściwie myślisz przeglądając się w lustrze? Blada jak wosk, sińce pod oczyma! Ej, tak się nie wychodzi, moja panno. Ludzi nastraszysz.

      — Ależ ojcze, przecież już nie mam czasu zmieniać toalety.

      — Szkaradnie, doprawdy szkaradnie — zawołał Taverney wzruszając ramionami — jak żyję nie widziałem takiej kobiety. I to ma być moja córka? Co za przyszłość! Oj, Andreo... Andreo...

      Ale Andrea była już na dole. Odwróciła się.

      — Powiedz przynajmniej — wołał za nią Taverney — że masz migreną; bądź interesująca, do diaska! Jeśli nie chcesz dbać o urodę.

      — Ach, to mi ojcze nawet dość łatwo przyjdzie i wcale nie skłamię, bo istotnie jestem trochę cierpiąca.

      — Patrzcie no ją — zamruczał baron. — Dobre sobie! Chora! Potem syknął przez zaciśnięte zęby:

      — Uf, co za skromnisia!

      I zawrócił do pokoju córki, gdzie przejrzał wszystko jak najstaranniej, żeby znaleźć jakikolwiek dowód, który by go utwierdził w domysłach.

      Tymczasem Andrea minęła dziedziniec i weszła do ogrodu.

      Od czasu do czasu podnosiła głowę, starając się głęboko oddychać orzeźwiającym powietrzem, ponieważ woń kwiatów zbyt silnie działała jej na nerwy i zdawało się, że przenika każdą komórkę mózgu. Czuła, że zbiera się jej na mdłości. Ledwo doszła do sieni Palais, gdzie już pani Noailles, stojąc w progach gabinetu Madame Dauphine, dawała jej wyraźnie do zrozumienia, że czas najwyższy i że na nią czekają.

      W rzeczy samej ksiądz... lektor Marii Antoniny, jadł śniadanie przy stole Jej Królewskiej Wysokości, która niekiedy udzielała tego zaszczytu osobom z najbliższego otoczenia.

      Ksiądz zachwalał maślane bułeczki, które niemieckie gosposie układają z takim wdziękiem obok filiżanek kawy ze śmietanką; i zamiast czytać, komunikował ostatnie nowiny z Wiednia zaczerpnięte od dyplomatów i gazeciarzy.

      W tej epoce bowiem zawiłe arkana polityki rozwiązywano na świeżym powietrzu równie precyzyjnie, jak i w zakamarkach tajnych kancelarii i nierzadko zdarzało się usłyszeć w ministerium „najświeższe” wiadomości, które ci panowie z Palais-Royal i z Alei Wersalskiej odgadli, o ile nie wymyślili, grubo wcześniej.

      Ksiądz opowiadał właśnie o ostatnich zaburzeniach związanych z drożyzną zboża, które pan de Sartines gracko uśmierzył, pakując do Bastylii pięciu największych spekulantów.

      Jej Królewska Wysokość miewała czasem przypływy złego