rzeczy do jej garderoby, jeśli zgodzi się na moje warunki. Powinna być lepiej ubrana. Nasze spojrzenia krzyżują się w lustrze kabiny, gdy drzwi windy otwierają się na mój apartament.
Ana idzie za mną przez hol wejściowy, korytarz i do salonu.
– Mogę wziąć twoją kurtkę? – pytam. Ana odmawia ruchem głowy i ściska poły, podkreślając, że chce zatrzymać okrycie na sobie.
Nie ma sprawy.
– Masz ochotę się czegoś napić? – próbuję innego podejścia, uznawszy, że przyda mi się drink na rozedrgane nerwy.
Czemu jestem tak roztrzęsiony?
Bo pragnę jej…
– Napiję się białego wina. Dołączysz do mnie?
– Tak, z przyjemnością – mówi.
W kuchni zrzucam kurtkę i otwieram lodówkę z winami. Sauvignon blanc będzie dobre na przełamanie lodów. Wyciągając odpowiednie na tę okazję Pouilly-Fumé, obserwuję Anę, która zerka na widok za drzwiami balkonowymi. Kiedy się odwraca i idzie do kuchni, pytam, czy podziela mój wybór.
– Zupełnie się nie znam na winach, Christianie. Na pewno będzie świetne. – Sądząc z tonu głosu, jest przygaszona.
Cholerny świat. To nie układa się dobrze. Jest przytłoczona? O to chodzi?
Napełniam kieliszki i podchodzę na środek pokoju, gdzie stoi Ana. Wypisz wymaluj baranek ofiarny. Zniknęła rozbrajająca kobieta. Jest zagubiona.
Jak ja…
Dobry wybór, Grey.
– Jesteś bardzo cicha i nawet się nie rumienisz. Prawdę mówiąc, nigdy nie widziałem cię tak bladej, Anastasio. Jesteś głodna?
Potrząsa przecząco głową i upija wina. Może potrzebuje łyka dla kurażu.
– Ogromne masz to mieszkanie – mówi nieśmiało.
– Ogromne?
– Ogromne.
– No, jest ogromne. – Nie ma co się spierać; liczy ponad osiemset metrów kwadratowych.
– Grasz? – Patrzy na fortepian.
– Tak.
– Dobrze?
– Tak.
– Oczywiście. Czy jest coś, czego nie umiesz robić dobrze?
– Tak… parę rzeczy. Gotowanie. Opowiadanie dowcipów. Prowadzenie swobodnej, beztroskiej rozmowy z kobietą, która mnie pociąga.
Znoszenie czyjegoś dotyku…
– Chcesz usiąść? – wskazuję kanapę. Krótkie skinienie głową mówi mi, że tak. Biorę Anę za rękę i prowadzę ją do kanapy. Siada, spoglądając na mnie szelmowsko.
– Co cię tak śmieszy? – pytam, zajmując miejsce obok.
– Dlaczego dałeś mi akurat Tessę d’Urberville?
Och. Do czego zmierza?
– Przecież powiedziałaś, że lubisz Thomasa Hardy’ego.
– Czy to jedyny powód?
Nie chcę jej zdradzać, że miałem u siebie pierwsze wydanie akurat tego tytułu i że to lepszy wybór niż Juda nieznany.
– Wydawało mi się, że to dobry pomysł na prezent. Jak Angel Clare mógłbym cię postawić na piedestale albo całkowicie poniżyć jak Alec d’Urberville. – Moja odpowiedź nie odbiega daleko od prawdy i ma posmak ironii. To, co zaproponuję, będzie, jak sądzę, bardzo dalekie od jej oczekiwań.
– Gdybym miała tylko te dwie możliwości, wybrałabym poniżenie – szepce.
O cholera. Czy nie tego chciałeś, Grey?
– Anastasio, proszę, przestań zagryzać wargę. To bardzo rozprasza. Nie wiesz, co mówisz.
– Dlatego tu jestem – odpowiada. Jej zęby zostawiają drobniutkie wgłębienia na dolnej, wilgotnej od wina wardze.
Oto ona: znów rozbrajająca, zaskakująca co krok. Mój kutas przyznaje mi rację.
Dochodzimy do sedna przedsięwzięcia, ale zanim przeanalizujemy szczegóły, muszę mieć jej podpis na umowie poufności. Zostawiam ją samą i idę do gabinetu. Kontrakt i umowa leżą gotowe na drukarce. Zostawiam kontrakt na biurku – nie wiem, czy kiedykolwiek będzie nam potrzebny – zszywam umowę i zabieram ją do Any.
– To umowa poufności. – Kładę ją na stoliku przed nią. Wydaje się zbita z tropu i zaskoczona. – Moi prawnicy nalegają na jej sporządzenie – dodaję. – Jeśli jesteś za drugą opcją, poniżeniem, musisz to podpisać.
– A jeśli nie chcę niczego podpisywać?
– Wtedy pozostaje nam piedestał Angela Clare’a, no, przynajmniej jeśli chodzi o większą część książki. – I nie będę mógł cię tknąć. Poślę cię ze Stephanem do domu i zrobię, co się da, żeby o tobie zapomnieć. Mój niepokój gwałtownie wzrasta; całą sprawę może szlag trafić.
– Jaka jest istota tej umowy?
– Taka, że nie możesz ujawnić niczego, co nas dotyczy. Niczego nikomu.
Bacznie przygląda się mojej twarzy, nie wiem, czy jest zagubiona, czy niezadowolona. To może się różnie skończyć.
– Okej, podpiszę – mówi.
Hm, to było łatwe. Podaję jej mojego mont blanca, a ona zabiera się do podpisywania.
– Nawet tego nie przeczytasz? – pytam z nagłą irytacją.
– Nie.
– Anastasio, zawsze powinnaś czytać wszystko, co podpisujesz. – Jak może być tak niemądra? Rodzice niczego jej nie nauczyli?
– Christianie, nie rozumiesz, że i tak nie rozmawiałabym o nas z nikim. Nawet z Kate. Więc to bez znaczenia, czy podpiszę tę umowę, czy nie. Jeśli to dla ciebie takie ważne albo dla twoich adwokatów, z którymi najwyraźniej rozmawiasz, to świetnie. Podpiszę.
Ma odpowiedź na wszystko. To miła odmiana.
– Niezwykle trafna uwaga, panno Steele – zauważam sucho.
Podpisuje, rzucając mi przelotne, pełne dezaprobaty spojrzenie.
I gdy już mam wygłosić swoje przemówienie, pyta:
– Czy to znaczy, że dzisiaj będziesz się ze mną kochać, Christianie?
Co?
Ja?
Mam się kochać?
Och, Grey, wyprowadźmy ją z błędu.
– Nie, Anastasio. To znaczy coś innego. Po pierwsze, ja się nie kocham. Ja rżnę, ostro.
Słyszę, że oddech grzęźnie jej w gardle. Coś dotarło.
– Po drugie, jest dużo więcej papierkowej roboty do odwalenia. I po trzecie, jeszcze nie wiesz, po co tu jesteś. Nadal możesz uciec stąd z krzykiem! Chodź, chcę ci pokazać mój pokój zabaw.
Nie wie, co powiedzieć, małe v między jej brwiami rośnie.
– Chcesz pograć na swoim Xboksie?
Śmieję się głośno.
Och, maleńka.
– Nie, Anastasio, żadnego Xboxa ani PlayStation. Chodź. – Wyciągam do niej rękę, którą chętnie ujmuje. Prowadzę ją na korytarz i na górę, gdzie zatrzymujemy się przed drzwiami pokoju zabaw. Serce wali mi młotem.
Chwila prawdy nadeszła. Wóz albo przewóz. Czy kiedykolwiek