mieszkałam w Teksasie. Potem wróciłam do Raya.
– Wygląda na to, że się nim opiekowałaś.
– Można tak powiedzieć.
– Przywykłaś do opiekowania się innymi.
A powinno być na odwrót.
Obraca się, by spojrzeć mi w twarz.
– Co się stało? – pyta z troską.
– Ja chcę się tobą opiekować.
W każdy możliwy sposób. To proste stwierdzenie, ale mówi samo za siebie. Jest zaskoczona.
– Zauważyłam – mówi sucho. – Tylko dość dziwnie się za to zabierasz.
– Nie potrafię inaczej.
To dla mnie coś nowego. Na razie poruszam się po omacku. Nie znam się na takich związkach. W tej chwili wiem tylko, że chcę się Aną opiekować i podarować jej cały świat.
– Wciąż jestem na ciebie zła, że kupiłeś SIP.
– Wiem, ale twoja złość i tak by mnie nie powstrzymała.
– Co mam powiedzieć kolegom z pracy, Jackowi? – pyta rozdrażniona.
Przypomina mi się, jak w barze Hyde się nad nią nachylał, jak ją osaczał.
– Ten złamas niech się ma lepiej na baczności – warczę.
– Christianie. To mój szef.
Nie, jeśli będzie to ode mnie zależało.
Patrzy na mnie gniewnie, a ja nie chcę, żeby się złościła. Jest tak miło. Co pan robi, żeby się zrelaksować? – zapytała mnie w czasie wywiadu. Cóż, Ano, właśnie to co teraz, jem kurczaka po chińsku, siedząc z tobą na podłodze.
Na pewno wciąż się zamartwia swoją sytuacją w pracy, zastanawia, jak ma im powiedzieć, że GEH kupiło SIP.
Rozwiązanie jest proste.
– Nie mów im.
– Nie mówić im czego?
– Że wydawnictwo należy do mnie. Wczoraj podpisaliśmy projekt warunków umowy. Przez cztery tygodnie obowiązuje zakaz ujawniania informacji o zmianie właściciela, a w tym czasie zarząd wprowadzi pewne zmiany.
– Och… zostanę bez pracy? – pyta zaniepokojona.
– Szczerze w to wątpię.
Na pewno nie, jeśli zechcesz zostać.
Mruży oczy.
– Jeżeli odejdę i poszukam sobie pracy w innej firmie, ją też kupisz?
– Chcesz odejść?
Jezu, za chwilę wydam małą fortunę, żeby kupić wydawnictwo, a ona chce odejść?
– Możliwe. Nie pozostawiasz mi zbyt wielkiego wyboru.
– Tak, tę firmę też kupię.
Zanosi się na spore wydatki.
– Nie sądzisz, że robisz się nieco nadopiekuńczy? – W jej głosie brzmi sarkazm.
Może…
Ma rację.
– Tak, doskonale zdaję sobie sprawę, że tak to właśnie wygląda – zgadzam się.
– Dzwoń do doktora Flynna – mówi i przewraca oczami.
Mam ochotę ją skarcić, ale ona wstaje i wyciąga rękę po moją miskę.
– Masz ochotę na deser? – pyta z nieszczerym uśmiechem.
– Wreszcie mówisz do rzeczy! – uśmiecham się, ignorując jej postawę.
Ty możesz być na deser, maleńka.
– Nie mówię o sobie – mówi szybko, jakby czytała mi w myślach. – Są lody. Waniliowe – dodaje i uśmiecha się, jakby to był dowcip, który zna tylko ona.
Och, Ano, robi się coraz ciekawiej.
– Doprawdy? Myślę, że zrobimy z nich dobry użytek.
Szykuje się zabawa. Wstaję, nie mogąc się doczekać, ku czemu zmierzamy i do czego dojdzie. I kto dojdzie.
Ona.
Ja.
Oboje.
– Mogę zostać? – pytam.
– To znaczy?
– Na noc.
– Tak zakładałam.
– To dobrze. Gdzie masz te lody?
– W piekarniku. – Znowu uśmiecha się złośliwie.
Och, Anastasio Steele, zaczyna mnie świerzbić ręka.
– Sarkazm to najgorsza forma dowcipu, panno Steele. Może jednak przełożę cię przez kolano?
Unosi jedną brew.
– Masz przy sobie te srebrne kulki?
Chce mi się śmiać. Dobra nowina. Może jednak zgodzi się na kilka klapsów? Ale z tym poczekamy do następnego razu. Klepię się po kieszeniach koszuli i dżinsów, jakbym szukał kulek gejszy.
– Choć może się to wydawać zabawne, nie mam przy sobie żadnych. W biurze raczej nie na wiele by mi się zdały.
Wstrzymuje oddech w udawanym oburzeniu.
– Bardzo miło mi to słyszeć, panie Grey. Wydaje mi się, że nie dalej niż przed chwilą powiedziałeś, że sarkazm to najgorsza forma dowcipu.
– Cóż, Anastasio, moje nowe motto brzmi: „Jeśli nie możesz z czymś walczyć, musisz to polubić”.
Otwiera usta. Zatkało ją.
Tak!
Czemu tak mnie bawią nasze słowne utarczki?
Idę do lodówki, uśmiechając się jak ostatni głupek, którym zresztą jestem, otwieram drzwiczki zamrażarki i wyciągam opakowanie lodów waniliowych.
– Świetnie się nadadzą. – Podnoszę opakowanie. – Ben. &. Jerry’s. I. Ana. – Z szuflady na sztućce biorę łyżkę.
Podnoszę wzrok i widzę, że Ana patrzy na mnie łakomie, nie wiem tylko, czy ma ochotę na mnie, czy na lody. Może na jedno i drugie.
Czas się zabawić, maleńka.
– Mam nadzieję, że jesteś rozgrzana. Zamierzam cię nimi ochłodzić. Chodź.
Wyciągam rękę i aż mnie dreszcz przechodzi, kiedy ją przyjmuje. Też ma ochotę się pobawić.
Lampka nocna rzuca mdłe światło i w sypialni Any jest ciemnawo. Kiedyś może wolałaby taką atmosferę, ale sądząc z jej dzisiejszego zachowania, jest chyba mniej nieśmiała, nagość już jej tak nie krępuje. Stawiam lody na nocnym stoliku i zrzucam kołdrę i poduszki na podłogę.
– Masz pościel na zmianę, prawda?
Kiwa głową, przyglądając mi się z progu. „Charlie Tango” leży zmięty na prześcieradle.
– Tylko nie zrób nic mojemu balonikowi – ostrzega, kiedy biorę go do ręki.
Puszczam go i patrzę, jak wolno opada na leżącą na podłodze kołdrę.
– Gdzieżbym śmiał, maleńka, ale na pewno zrobię coś tobie i tej pościeli.
Będziemy się cali lepić, tak jak i jej łóżko.
Pora na ważne pytanie. Zgodzi się czy nie?
– Chciałbym