w którym pobrzmiewa frustracja.
– Mówię poważnie.
– Doprawdy? – pyta z sarkazmem, a ja niemal muszę usiąść na swoich rękach. Pora się określić.
– Nie chcę się z tobą kłócić, Anastasio. Pragnę cię odzyskać i chcę, żebyś była zdrowa.
Zaszczyca mnie zaskoczonym spojrzeniem szeroko otwartych oczu.
– Ale nic się nie zmieniło – mówi i marszczy brwi.
Och, Ano, zmieniło się – dla mnie to jak wybuch wulkanu. Zatrzymujemy się przed galerią i już nie mam czasu na żadne wyjaśnienia.
– Porozmawiamy w drodze powrotnej. Jesteśmy na miejscu.
Zanim zdąży odpowiedzieć, że nie jest zainteresowana, wysiadam z samochodu i obchodzę go, żeby otworzyć drzwi z jej strony. Kiedy wychodzi, jest wyraźnie wściekła.
– Czemu to robisz? – wykrzykuje rozdrażniona.
– Co robię? – Kurwa, o co chodzi?
– Mówisz coś takiego i przerywasz w pół słowa.
Więc o to chodzi? Dlatego jesteś wściekła?
– Anastasio, jesteśmy na miejscu. Tego chciałaś. Załatwmy, co mamy do załatwienia, a potem porozmawiamy. Wolałbym uniknąć sceny na ulicy.
Zaciska wargi, robiąc nadąsaną minę, po czym mówi niechętnie:
– Okej.
Ujmuję ją za rękę i ruszam szybko do galerii, a ona potykając się, próbuje za mną nadążyć.
Wewnątrz jest jasno i przestronnie. To jeden z tych zaadaptowanych magazynów, które są teraz takie modne – drewniane podłogi i ściany z cegły. Portlandzcy koneserzy sączą tanie wino i gawędzą przyciszonymi głosami, podziwiając wystawę.
Wita nas młoda kobieta.
– Dobry wieczór, witamy państwa na wernisażu José Rodrigueza.
Gapi się na mnie.
To tylko opakowanie, słonko. Szukaj gdzie indziej.
Jest skonsternowana, ale zauważa Anastasię i odzyskuje panowanie nad sobą.
– Och, to ty, Ano. Zapraszamy na poczęstunek. – Podaje Anie broszurę i wskazuje na stół z napojami i przekąskami. Ana marszczy brwi i nad jej nosem pojawia się to niewielkie v, które tak kocham. Chcę je pocałować, jak robiłem to wcześniej.
– Znasz ją? – pytam. Kręci przecząco głową, jeszcze bardziej marszcząc czoło. Wzruszam ramionami. Cóż, jesteśmy w Portland. – Czego się napijesz?
– Poproszę kieliszek białego wina.
Idąc w stronę baru, słyszę entuzjastyczny okrzyk.
– Ana!
Obracam się i widzę, jak ten chłopak bierze w ramiona moją dziewczynę.
Szlag.
Nie słyszę, o czym mówią, ale Ana zamyka oczy i przez jedną straszliwą chwilę mam wrażenie, że zaraz się rozpłacze. Jednak nie traci kontroli, a on odsuwa ją na odległość ramienia i bacznie się jej przygląda.
Tak, to przeze mnie jest taka wychudzona.
Próbuję odgonić poczucie winy – chociaż ona wydaje się go uspokajać. On z kolei wyraźnie jest nią cholernie zainteresowany. Zbyt zainteresowany. Czuję w piersiach żar wściekłości. Ana twierdzi, że tylko się przyjaźnią, ale nie ma wątpliwości, że jemu to nie wystarcza. Chce czegoś więcej.
Hola, hola, kolego. Ona jest moja.
– Imponujące prace, nie uważa pan? – Rozprasza mnie jakiś łysiejący młodzian w jaskrawej koszuli.
– Jeszcze się nie rozejrzałem – odpowiadam i zwracam się do barmana. – Nic więcej nie macie?
– Nie. Białe czy czerwone? – pyta, wykazując kompletny brak zainteresowania.
– Dwa kieliszki białego – burczę.
– Będzie pan pod wrażeniem. Rodriguez ma wyjątkowe oko – mówi irytujący palant w irytującej koszuli.
Ignorując go, zerkam na Anę. Wpatruje się we mnie wielkimi, błyszczącymi oczami. Krew się we mnie gotuje i nie jestem w stanie odwrócić wzroku. Wśród tych wszystkich ludzi jest jak promień światła. Zatracam się w jej spojrzeniu. Wygląda zjawiskowo. Okalające jej twarz włosy opadają bujną kaskadą, układając się na piersiach w miękką falę. Sukienka, luźniejsza niż pamiętam, wciąż podkreśla jej kształty. Być może założyła ją celowo. Wie, że to moja ulubiona. Musi wiedzieć. Seksowna sukienka, seksowne botki…
Kurwa – panuj nad sobą, Grey.
Rodriguez pyta o coś Anę, więc jest zmuszona oderwać ode mnie wzrok. Wyczuwam, że robi to niechętnie, co sprawia mi przyjemność. Ale niech to szlag, chłopak ma idealne zęby, szerokie ramiona i świetny garnitur. Trzeba przyznać, że jak na kogoś, kto lubi sobie zajarać, przystojny z niego skurczybyk. Coś do niej mówi, a ona potakuje, uśmiechając się do niego ciepło i beztrosko.
Chciałbym, żeby do mnie się tak uśmiechała. Rodriguez pochyla się i całuje ją w policzek. Skurwiel.
Posyłam barmanowi wściekłe spojrzenie.
Pośpiesz się, człowieku. Nalanie wina zajmuje mu całą wieczność. Niekompetentny głupek.
Wreszcie mu się udaje. Chwytam kieliszki, obojętnie mijam młodzieńca, który wciąż gada o jakimś innym fotografie czy podobnych bzdurach, i wracam do Any.
Przynajmniej Rodriguez się od niej odczepił. Zatopiona w myślach, kontempluje jedną z jego fotografii. To krajobraz z jeziorem, chyba całkiem niezły. Kiedy podaję jej kieliszek, spogląda na mnie z rezerwą. Szybko pociągam łyk wina. Chryste, co za obrzydlistwo, ciepłe, o zdecydowanie zbyt dębowym smaku chardonnay.
– Odpowiedni poziom? – pyta z rozbawieniem, ale nie mam pojęcia, o czym mówi: o wystawie, budynku? – Wino – wyjaśnia.
– Nie, ale na takich imprezach rzadko bywa dobre. – Zmieniam temat. – Chłopak ma talent, nie?
– A jak myślisz, czemu to jego poprosiłam, żeby zrobił ci zdjęcia? – Jest wyraźnie dumna z przyjaciela.
Rozdrażnia mnie. Podziwia go i cieszy się jego sukcesem, bo jej na nim zależy. Za bardzo zależy. Wzbiera we mnie niemiłe gorzkie uczucie. To zazdrość, dla mnie coś nowego, co odczuwam wyłącznie w jej obecności – i wcale mi się to nie podoba.
– Christian Grey? – Ubrany jak włóczęga facet podsuwa mi pod nos aparat. – Mogę panu zrobić zdjęcie?
Przeklęci paparazzi. Mam ochotę powiedzieć mu, żeby się odczepił, ale postanawiam być uprzejmy. Nie chcę, żeby Sam, mój facet od reklamy, wysłuchiwał pretensji prasy.
– Jasne.
Przyciągam do siebie Anę. Niech wszyscy wiedzą, że jest moja; pod warunkiem, że mnie zechce.
Nie śpiesz się, Grey.
Fotograf strzela kilka fotek.
– Dziękuję panu. – Przynajmniej jest wdzięczny. – Pani…? – pyta, pragnąc poznać jej nazwisko.
– Ana Steele – odpowiada nieśmiało.
– Dziękuję, panno Steele.
Odchodzi, a Ana odsuwa się ode mnie. Niechętnie na to pozwalam i zaciskam pięść, żeby nie ulec pokusie i nie dotknąć jej znowu.
Ana