Николас Спаркс

We dwoje


Скачать книгу

kuchnia przypominały pobojowisko, a London siedziała przed telewizorem, co o tej porze nigdy się nie zdarzało. Nigdzie nie było Vivian i nie odpowiadała, gdy ją wołałem. Chodziłem od pokoju do pokoju, aż w końcu znalazłem ją w gabinecie. Siedziała przed komputerem, wyszukując, co się da na temat Spannermana, i po raz pierwszy wyglądała na naprawdę zmordowaną. Miała na sobie dżinsy i koszulkę, a jej włosy wyglądały, jakby cały dzień nawijała je na palce. Obok leżał gruby segregator – wydrukowała kilkadziesiąt kartek i zakreśliła co ciekawsze informacje – a kiedy odwróciła się w moją stronę, wiedziałem, że nie mam co liczyć na romantyczny wieczór we dwoje.

      Ukryłem rozczarowanie i po krótkiej rozmowie zaproponowałem, żebyśmy zamówili chińszczyznę. Zjedliśmy razem, jednak Vivian wydawała się nieobecna i kiedy tylko skończyła, wróciła do gabinetu. Podczas gdy ona klikała i drukowała, ja posprzątałem dom i przygotowałem córkę do snu. Nalałem wody do wanny – London była już na tyle duża, że mogła sama się kąpać – rozczesałem jej włosy i położyłem się obok niej, żeby poczytać jej do snu. Pierwszy raz Vivian pocałowała naszą córeczkę na dobranoc, nie poczytawszy jej książki, a kiedy zajrzałem do niej do gabinetu, oświadczyła, że posiedzi tam jeszcze kilka godzin. Przez chwilę oglądałem telewizję i poszedłem do łóżka. Nazajutrz rano, patrzyłem na Vivian i zastanawiałem się, o której się położyła.

      Po przebudzeniu była radosna; nic dziwnego, był przecież sobotni ranek, a więc miała czas dla siebie. Wyszła z domu punktualnie, a ja piąty raz w ciągu siedmiu dni zostałem Panem Mamą. W drodze do drzwi zapytała, czy mógłbym zająć się London przez cały dzień, bo wczoraj nie zdążyła zebrać wszystkich potrzebnych informacji i musi kupić jeszcze parę rzeczy do pracy.

      – Nie ma problemu – odparłem i skończyło się na tym, że razem z London kolejny raz wylądowaliśmy w domu moich rodziców. Marge i Liz wyjechały na weekend do Asheville, w związku z tym London miała babcię tylko dla siebie. Mimo to moja mama znalazła chwilę, żeby podejść do mnie i powiedzieć, że ponieważ nie udało mi się namówić ojca na wizytę u lekarza, Marge zawiezie go do niego w poniedziałek.

      – Dobrze wiedzieć, że chociaż jedno z naszych dzieci troszczy się o tatę – zauważyła.

      Dzięki, mamo.

      Ojciec, jak zwykle, był w garażu. Kiedy wszedłem, wyjrzał zza maski samochodu.

      – O, jesteś – rzucił.

      – Pomyślałem, że wpadniemy razem z London.

      – Vivian znowu nie przyjechała?

      – W poniedziałek zaczyna pracę i musi się przygotować.

      – Och – rzucił.

      – To wszystko?

      Wyciągnął z tylnej kieszeni chusteczkę i wytarł dłonie.

      – To chyba dobrze – dodał w końcu. – Ktoś w rodzinie musi przecież zarabiać.

      Dzięki, tato.

      Spędziłem z nim trochę czasu – podczas gdy London pochłonięta była pieczeniem z „bunią” – a potem usiadłem na kanapie w pokoju gościnnym i w zamyśleniu oglądałem golfa. Nie gram w golfa i zwykle go nie oglądam, ale bezmyślnie gapiłem się na rozmaite loga na torbach i koszulkach zawodników, próbując obliczyć, ile pieniędzy zarobiły agencje reklamowe, które wpadły na ten pomysł.

      Wszystko to mnie przytłaczało.

      Napisałem do Vivian dwa SMS-y i zostawiłem wiadomość na poczcie głosowej, ale się nie odezwała; w domu też nikt nie odbierał. Domyślając się, że nadal jest poza domem, w drodze powrotnej od rodziców wstąpiłem do sklepu. Zwykle robiłem zakupy tylko wtedy, gdy nagle okazywało się, że nie mamy czegoś w domu, albo kiedy miałem ochotę na coś wyjątkowego; byłem klientem, który używał koszyka zamiast wózka, jak ktoś, kto bierze udział w wyścigu, w którym zwycięża ten, kto pierwszy opuści sklep. Dla London wziąłem paczkę makaronu i ser, kawałki piersi z indyka i gruszki – niezbyt zdrowy zestaw, ale z pewnością jej ulubiony. Dla mnie i Vivian wybrałem stek z rostbefu i filet z tuńczyka, które mogłem rzucić na grilla, składniki do sałatki, kolby kukurydzy i butelkę chardonnay.

      Miałem nadzieję, że uda nam się nadrobić stracony piątek, ale chciałem też spędzić trochę czasu z żoną. Chciałem jej słuchać, przytulać ją i rozmawiać z nią o przyszłości. Wiedziałem, że czekają nas zmiany i wyzwania, i chciałem jej obiecać, że wspólnie przez to przejdziemy. Jeśli dzięki pracy Vivian będzie się czuła bardziej spełniona, może częściej będzie w lepszym nastroju; jeśli oboje zajmiemy się wychowywaniem London, może jeszcze bardziej scementuje to nasz związek. Wieczorami będziemy rozmawiać o tym, jak minął nam dzień, upajać się sukcesami i wspierać w trudnych chwilach, a dodatkowe pieniądze ułatwią nam życie. Innymi słowy, będzie już tylko lepiej, o czym miał świadczyć dzisiejszy wieczór.

      Tylko dlaczego byłem taki niespokojny?

      *

      Może dlatego, że Vivian nie oddzwoniła ani nie odpisała i nie było jej w domu, kiedy wróciliśmy.

      Byłem coraz bardziej podenerwowany, ale nie pisałem ani nie dzwoniłem, wiedząc, że nie będę w stanie ukryć rozdrażnienia, co bez wątpienia zepsułoby wieczór, zanim się zaczął. Zamiast tego zamarynowałem stek i włożyłem go do lodówki, po czym zająłem się krojeniem ogórków i pomidorów na sałatkę. Tymczasem London obierała kukurydzę. Zadowolona, że pomaga mi przygotować „randkowy wieczór”, sumiennie usuwała jedwabiste nitki, podtykała mi kolbę pod nos, odkładała na bok i sięgała po następną. Ugotowałem makaron, starłem ser, obrałem i pokroiłem gruszkę, położyłem na talerzu kawałki piersi z indyka i kiedy London jadła, siedziałem z nią przy stole. Ponieważ Vivian wciąż nie dała znaku życia, razem z London obejrzeliśmy bajkę. W końcu usłyszałem chrzęst opon na podjeździe.

      London stała w drzwiach, gdy moja żona wysiadała z SUV-a, i widziałem, jak Vivian bierze ją na ręce i całuje. Mnie też pocałowała i zapytała, czy mógłbym wnieść do domu torby z zakupami. Przekonany, że chodzi o artykuły spożywcze, otworzyłem bagażnik, kiedy Vivian i London zniknęły za drzwiami, i zobaczyłem górę toreb od Neimana Marcusa i pół tuzina pudełek na buty z nazwami włoskich producentów.

      Nic dziwnego, że nie odpisywała. Vivian była zajęta.

      Jak przed tygodniem, kilka razy kursowałem między domem a samochodem, żeby poznosić to wszystko, a gdy się z tym uporałem, moja żona i córka siedziały przytulone na kanapie.

      Vivian uśmiechnęła się do mnie i z ruchu jej warg wyczytałem, że chce jeszcze chwilę posiedzieć z London. Skinąłem głową i upomniałem się w duchu, żeby nie okazywać zdenerwowania. W kuchni rozlałem wino do kieliszków i zaniosłem jeden Vivian, a sam wyszedłem na werandę za domem, gdzie rozpaliłem grilla. Wiedząc, że minie kilka minut, zanim się rozgrzeje, wróciłem do domu i sącząc wino, patrzyłem na stół, na który wyłożyłem zakupy. Vivian pocałowała London w głowę i wyślizgnęła się z jej objęć. Skinieniem dłoni przywołała mnie do stołu, a kiedy podszedłem, nadstawiła usta do pocałunku.

      – London mówiła, że fajnie się razem bawiliście.

      – Cieszę się – odparłem. – Domyślam się, że ty też miło spędziłaś dzień.

      – Żebyś wiedział. Zebrałam wszystkie potrzebne informacje i zaczęłam gonitwę po sklepach. Pod koniec marzyłam już tylko o tym, żeby wrócić do domu i odprężyć się.

      – Głodna? Kupiłem świeżego tuńczyka i rozpaliłem grill.

      – Poważnie? O tej porze?

      – Czemu nie?

      – Już jadłam. – Musiała zobaczyć