i nas umówić.
– W tym cały problem. Nie wiem, jak będę pracowała w tym tygodniu.
– Na pewno uda mi się umówić nas na wieczór.
– Lepiej, żebym ja to zrobiła, nie sądzisz? Nie chcę później niczego odwoływać.
– Więc… jaki jest plan na jutro? Co zrobimy z London?
– Nie chcę podrzucać jej byle gdzie. Chcę dla niej jak najlepiej.
– Jestem pewien, że jeśli wybierzesz któreś z miejsc polecanych przez twoich znajomych, nic jej nie będzie.
– Już się denerwuje moim pójściem do pracy. Dziś rano była zmartwiona. Dlatego przygotowałam rodzinne śniadanie i wpadłam na pomysł z chomikiem. Nie chcę, żeby czuła się porzucona.
– Co dokładnie chcesz powiedzieć?
Vivian zamknęła zmywarkę.
– Miałam nadzieję, że zajmiesz się nią w tym tygodniu. Dzięki temu będzie miała czas, żeby się przyzwyczaić.
– Nie mogę. W tym tygodniu codziennie mam spotkania z klientami.
– Wiem, że proszę o wiele, i rozumiem cię. Ale nie mam pojęcia, co zrobić. Pomyślałam, że mógłbyś wziąć ją ze sobą do biura albo pracować z domu. Na czas spotkań z klientami mógłbyś podrzucić ją do mamy. To nie potrwa dłużej niż tydzień, góra dwa.
Tydzień? Góra dwa?
Nawet gdy zacząłem mówić, jej słowa rozbrzmiewały mi w uszach.
– Nie wiem. Musiałbym zadzwonić do mamy i zapytać, czy się zgodzi.
– Mógłbyś? Wystarczająco przejmuję się pracą; nie chcę dodatkowo martwić się o London. Mówiłam ci, że dziś rano była jakaś smutna.
Przyjrzałem się naszej córce. Przy śniadaniu nie wyglądała na szczególnie przygnębioną, teraz zresztą też, ale przecież Vivian znała ją lepiej niż ja.
– Dobrze. Zadzwonię.
Uśmiechnęła się i objęła mnie za szyję.
– Ta kolacja niespodzianka była bardzo słodka. Pomyślałam, że wieczorem, kiedy London pójdzie spać, napiłabym się wina. – Pocałowała mnie w szyję; jej oddech parzył moją skórę. – Dasz się skusić?
Wbrew sobie zacząłem się zastanawiać, czy cały ranek – jej wygląd, radosny nastrój, śniadanie – nie był częścią misternie utkanego planu, żeby dostać to, co chciała. Ale gdy drugi raz pocałowała mnie w szyję, wybaczyłem jej.
*
Vivian i London zniknęły na całe popołudnie. Pod ich nieobecność skończyłem prezentację dla kręgarza, pierwszego z umówionych klientów. Posprzątałem dom i zadzwoniłem do mamy. Powiedziałem jej o spotkaniach z potencjalnymi klientami i zapytałem, czy w poniedziałek mógłbym podrzucić London.
– Pewnie, że tak – odparła.
Odkładałem słuchawkę, gdy SUV Vivian zajechał przed dom i już z daleka słyszałem, jak London woła:
– Tatusiu, tatusiu! Chodź tu, szybko!
Zbiegłem po schodach i zobaczyłem, jak podnosi małą, plastikową klatkę. W pierwszej chwili pomyślałem, że wzrok płata mi figle, bo widziałem dwa chomiki: biało-czarnego i brązowego. London uśmiechała się od ucha do ucha.
– Mam dwa, tatusiu! Panią Sprinkles i Pana Sprinklesa.
– Dwa?
– Nie mogła się zdecydować – wtrąciła Vivian – więc pomyślałam: czemu nie? I tak musiałyśmy kupić klatkę.
– I przez całą drogę do domu musiałam trzymać Pana Sprinklesa! – dodała London.
– Naprawdę?
– Jest taki słodki. Siedział grzecznie przez cały czas. Następnym razem potrzymam Panią Sprinkles.
– Super – rzuciłem. – Podoba mi się klatka.
– Och, to tylko klatka do przenoszenia. Prawdziwa jest w bagażniku. Mamusia powiedziała, że pomożesz mi ją złożyć. Jest ogromna!
– Tak powiedziała mamusia? – Nagle wróciły do mnie wspomnienia poprzednich Wigilii, kiedy godzinami składałem różne… rzeczy… Stół do malowania, wymarzony domek Barbie, rower. Powiem tylko, że szło mi to dużo gorzej niż mojemu ojcu. Vivian musiała wiedzieć, co chodzi mi po głowie, bo otoczyła mnie ramieniem.
– Nie przejmuj się – powiedziała. – Nie będzie tak źle. A ja będę twoją cheerleaderką.
*
Późnym wieczorem, po tym, jak się kochaliśmy, leżałem na boku i wodziłem palcem po plecach Vivian. Oczy miała zamknięte, ciało odprężone, piękne.
– Nadal nie powiedziałaś mi, na czym właściwie ma polegać twoja praca.
– Bo nie ma o czym mówić. To taka sama praca, jaką wykonywałam wcześniej. – Głos miała senny, z trudem artykułowała słowa.
– Wiesz, jak często będziesz wyjeżdżała?
– Jeszcze nie – odparła. – Pewnie niedługo się dowiem.
– To może być trudne dla London.
– Nic jej nie będzie. Ma przecież ciebie.
Z jakiegoś powodu spodziewałem się, że powie coś więcej: jak bardzo będzie tęskniła za naszą córką albo że ma nadzieję, że nie będzie tak często poza domem. Zamiast tego oddychała równo i głęboko.
– Wiesz już, ile będziesz zarabiać?
– Dlaczego pytasz?
– Próbuję zaplanować budżet.
– Nie – mruknęła. – Jeszcze nie wiem.
– Jak możesz nie wiedzieć?
– Jest coś takiego jak pensja podstawowa, premie, dodatki motywacyjne. Podział zysków. Wyłączyłam się, kiedy o tym mówili.
– A tak mniej więcej?
Położyła mi rękę na ramieniu.
– Naprawdę musimy o tym rozmawiać? Wiesz, że nienawidzę rozmów o pieniądzach.
– Nie, oczywiście, że nie.
– Kocham cię.
– Ja ciebie też.
– Dzięki, że zgodziłeś się przez tydzień zaopiekować London.
Albo dwa, pomyślałem, ale nie powiedziałem tego głośno.
– Nie ma za co.
*
Nie mogłem zasnąć i po tym, jak przez godzinę gapiłem się w sufit, wyślizgnąłem się z łóżka i poszedłem do kuchni. Nalałem sobie odrobinę mleka, wypiłem je jednym haustem i pomyślałem, że skoro nie śpię, zajrzę do London. Wszedłem do pokoju i usłyszałem terkotanie kołowrotka – chomicza impreza w środku nocy.
Na szczęście London niczego nie zauważyła. Spała mocno, oddychała równo i głęboko. Pocałowałem ją w policzek i przykryłem aż pod brodę. Przez chwilę się wierciła i kiedy tak na nią patrzyłem, poczułem ukłucie w sercu. Zalała mnie fala uczuć: duma zmieszana z miłością, troską i strachem; a ich intensywność mnie zdumiała.
Wyszedłem na werandę. Noc była ciepła, wypełniona cykaniem świerszczy. Jak przez mgłę przypomniałem sobie, że w dzieciństwie ojciec tłumaczył