Jest tam mój przyjaciel, Bodhi – odezwała się; w jej ustach imię zabrzmiało jak Bodie. – Pisze się B-O-D-H-I i jest naprawdę miły. Obiecałam, że przyniosę dziś Pana i Panią Sprinkles, żeby mu pokazać.
– À propos, musisz kupić w sklepie zoologicznym trociny – dodała Vivian. – I nie zapomnij o lekcji tańca o siedemnastej. Odbywa się w centrum handlowym, tam gdzie Harris Teeter. – Wstała od stołu, pocałowała London i ją przytuliła. – Mamusia wróci do domu po pracy, dobrze? Pamiętaj, żeby wrzucić brudne ubrania do kosza.
– Dobrze, mamusiu. Kocham cię.
– Ja ciebie też.
Odprowadziłem Vivian do drzwi i pocałowałem ją pospiesznie.
– Wykończysz mnie – rzuciłem.
– Mam nadzieję. – Ostrożnie dotknęła fryzury. Sięgnęła do torby i wręczyła mi złożoną kartkę papieru. – Zapisałam rozkład zajęć London, żeby ułatwić ci życie.
Przejrzałem listę. Zajęcia plastyczne w poniedziałki i piątki o jedenastej, lekcje gry na pianinie we wtorki i czwartki o dziewiątej trzydzieści. Zajęcia taneczne w poniedziałki, środy i piątki o siedemnastej. A od przyszłego tygodnia tenis w poniedziałki, wtorki i czwartki o ósmej rano.
– Jejku – bąknąłem. – To się nazywa harmonogram. Nie sądzisz, że trochę za dużo tego wszystkiego?
– Nic jej nie będzie.
Z jakiegoś powodu spodziewałem się dłuższego pożegnania albo krótkiej pogawędki o tym, jak bardzo jest zestresowana, ale ona odwróciła się i pospieszyła w stronę samochodu.
Nawet się nie obejrzała.
*
Nie pytajcie jak, ale jakoś to wszystko ogarnąłem. Prysznic, golenie się i przygotowanie do pracy; odfajkowane. Spray ułatwiający rozczesywanie, uczesanie i ubranie London; odhaczone. Posprzątanie kuchni i włączenie zmywarki; zrobione. Zapisanie London na lekcje tenisa i odstawienie jej na zajęcia plastyczne razem z państwem Sprinkles; załatwione. Zdążyłem przejrzeć prezentację, zawieźć London do mamy i dotrzeć na spotkanie z kręgarzem.
Gabinet kręgarza znajdował się na parterze od ulicy w nijakim budynku w dzielnicy przemysłowej; kiepskie miejsce dla kogoś, kto zajmuje się leczeniem ludzi. Wystarczyło rzucić okiem, żeby wiedzieć, że mój potencjalny klient desperacko potrzebuje pomocy kogoś takiego jak ja.
Niestety on sam był innego zdania. Nie interesowała go ani prezentacja w PowerPoincie, ani nic, co miałem do powiedzenia. Wykazywał większe zainteresowanie kanapką, którą spożywał w trakcie naszego spotkania. Denerwowało go, że nie ma w niej musztardy. Wiem, bo mówił mi o tym trzy razy, a gdy na koniec prezentacji spytałem, czy ma jakieś pytania, zapytał, czy nie mam w samochodzie saszetek z musztardą.
Odbierając London od mamy, nie byłem w najlepszym nastroju i po krótkiej wizycie w sklepie zoologicznym pojechaliśmy do domu. Miałem nadzieję, że zanim odwiozę ją na lekcję tańca, będę mógł usiąść przed komputerem i trochę popracować, ale nie mogliśmy znaleźć kostiumu. Wychodząc z domu, mieliśmy kilka minut spóźnienia, a w miarę jak mijały kolejne minuty, London robiła się coraz bardziej marudna.
– Pani Hamshaw jest bardzo, bardzo zła, jeśli ktoś łamie zasady.
– Nie przejmuj się. Powiem jej, że to moja wina.
– To nic nie da.
Wygląda na to, że London miała rację. Tuż za wejściem znajdował się wąski korytarzyk, w którym siedziało pięć milczących kobiet, a nieco dalej parkiet. Oba pomieszczenia oddzielała niska ściana z drzwiami wahadłowymi. Po prawej ustawiono gabloty wypełnione trofeami, a na ścianach wisiały bannery z nazwiskami zwycięzców krajowych konkursów.
– No już, idź – ponaglałem London.
– Nie mogę wyjść na parkiet, dopóki nie dostanę pozwolenia.
– Jak to?
– Przestań tyle mówić, tatusiu. Rodzice mają być cicho, kiedy pani Hamshaw mówi. Przez ciebie będę miała jeszcze więcej kłopotów.
Pani Hamshaw – surowa kobieta z włosami koloru żelaza upiętymi z tyłu głowy w ciasny kok – wyszczekiwała polecenia do grupy pięcio-, sześciolatków. Chwilę później ruszyła ku nam sprężystym krokiem.
– Przepraszam za spóźnienie – zacząłem. – Mama London zaczęła dziś pracę, a ja nie mogłem znaleźć stroju do tańca.
– Rozumiem. – Pani Hamshaw zmierzyła mnie od stóp do głów. Nie powiedziała nic więcej, po prostu dała do zrozumienia, jak bardzo jest niezadowolona, i w końcu położyła dłoń na ramieniu London. – Możesz wejść na parkiet.
London ze spuszczoną głową powlokła się na środek sali.
Nauczycielka odprowadziła ją wzrokiem i kolejny raz spojrzała na mnie.
– Proszę dopilnować, żeby to się więcej nie powtórzyło. Spóźnienia rozpraszają dzieci, a i bez tego trudno utrzymać je w ryzach.
Wyszedłem, zadzwoniłem do sekretarki tylko po to, żeby dowiedzieć się, że nikt nie zostawił dla mnie żadnych wiadomości, i przez kolejną godzinę patrzyłem, jak London i inne dziewczynki na próżno dwoją się i troją, żeby zadowolić panią Hamshaw. Raz czy dwa widziałem, jak London nerwowo obgryza paznokcie.
Kiedy po zajęciach wracaliśmy do samochodu, przygarbiona wlokła się kilka kroków za mną. Nie odezwała się ani słowem aż do chwili, gdy wyjeżdżaliśmy z parkingu.
– Tatusiu?
– Tak, skarbie?
– Kiedy wrócimy do domu, będę mogła zjeść Lucky Charms1?
– To nie jest obiad, tylko śniadanie. Poza tym wiesz, że mama nie lubi, kiedy jesz słodkie płatki.
– Mama Bodhiego pozwala mu czasem jeść Lucky Charms. A ja jestem głodna. Proszę, tatusiu.
Powiedziała to najbardziej płaczliwym, żałosnym głosem. Jak mogłem jej odmówić?
Podjechałem do sklepu i kupiłem paczkę płatków, przez co dotarliśmy do domu z trzyminutowym opóźnieniem.
Przygotowałem London płatki z mlekiem, napisałem do Vivian SMS-a z pytaniem, kiedy wróci, i kompletnie wykończony zabrałem się do pracy. Musiałem stracić poczucie czasu, bo kiedy Vivian zajechała przed dom, dochodziła dwudziesta.
Dwudziesta?
London dotarła do drzwi przede mną i patrzyłem, jak Vivian bierze ją na ręce, całuje i stawia na ziemi.
– Przepraszam za spóźnienie. Nagła sytuacja w pracy.
– Myślałem, że miałaś szkolenie.
– Bo miałam. W zasadzie przez cały dzień. A później, o szesnastej, dowiedzieliśmy się, że dziennikarz z Raleigh „News & Observer” przygotowuje artykuł demaskatorski o jednej z inwestycji Waltera. I nagle mieliśmy sytuację kryzysową. Wszyscy, w tym ja.
– Ty? To twój pierwszy dzień w pracy.
– Dlatego mnie zatrudnili – odparła. – Poza tym mam doświadczenie w radzeniu sobie w sytuacjach kryzysowych. Mój nowojorski szef wiecznie miał problemy z prasą. Musieliśmy się spotkać i obmyślić plan działania; zresztą i tak miałam pogadać z rzecznikami prasowymi Spannermana. Urwanie głowy. Mam nadzieję, że zostawiłeś mi coś do jedzenia. Umieram z głodu. Nieważne, co przygotowałeś.
Ups.
Musiała zobaczyć moją minę, bo lekko się przygarbiła.
–