Кэтти Уильямс

Narzeczona z temperamentem


Скачать книгу

u boku miłej, porządnej dziewczyny, która stworzyłaby mu dom. Ale tak się nie stanie. Leo wiedział, jak kończy się słuchanie emocji zamiast rozsądku. Ojciec, który nad życie kochał swoją żonę, po jej śmierci się załamał. Może i są jacyś idioci, którzy wierzą w porzekadło, że lepiej kochać i stracić, niż nigdy nie kochać, ale Leo do nich nie należał.

      Harold nie pochwalał jego wyborów, ale od dawna już nie poruszał tej kwestii. Dziś po raz pierwszy od lat wyraził swoje rozczarowanie.

      – W ogóle nie wstajesz od papierów. I zawsze jest jakaś… trzpiotka uczepiona twojego ramienia.

      – Już o tym dyskutowaliśmy – odgryzł się Leo z irytacją.

      – I będziemy dyskutować, synu. – Harold pociągnął nosem. Wyglądał, jakby cała energia została z niego wyssana. Był starzejącym mężczyzną, który utracił wolę życia. – Robisz, co uważasz za słuszne, jeśli chodzi o… kobiety – powiedział cicho. – Wiem, że nie powinienem w to ingerować. Ale teraz nie chodzi tylko o ciebie. Ta kobieta twierdzi, że pod względem moralności nie nadajesz się na opiekuna.

      – Zajmę się tym – odparował ponuro Leo, przeczesując włosy palcami.

      Teoretycznie mogli po prostu odciąć jej dopływ gotówki. W końcu Sean nie był ich krewnym, jednak Leo uważał, że dziecko nie powinno cierpieć z powodu błędów swoich rodziców. Czuł się odpowiedzialny za ich córkę.

      – To najgorszy scenariusz. – Harold pokręcił głową.

      – Niepotrzebnie się tym denerwujesz, tato.

      – A ty byś się nie przejmował na moim miejscu? Adela jest dla mnie ważna. Nie możemy przegrać.

      – Jeśli się nie uda, nie mogę nic więcej zrobić. – Leo bezradnie uniósł ręce. – Nie mogę jej porwać i ukryć do czasu, aż skończy osiemnaście lat.

      – Nie, ale jest coś, co możesz zrobić…

      – Jakoś ciężko mi sobie wyobrazić, co.

      – Mógłbyś się zaręczyć. Nie mówię, żebyś się od razu żenił, ale zaręczył. Przed sądem pokazałbyś, że jesteś odpowiedzialny i może uznaliby cię za dobry materiał na ojczyma dla Adeli.

      Leo patrzył na ojca w milczeniu. Zastanawiał się, czy w końcu oszalał ze zgryzoty.

      – Mógłbym się zaręczyć…? – Pokręcił głową z niedowierzaniem. – Może mam kupić odpowiednią kandydatkę w butiku?

      – Nie bądź głupi, synu!

      – W takim razie nie nadążam za tobą.

      – Powinieneś się pokazać jako stały, godny zaufania, normalny człowiek z poważną i odpowiednią kobietą u boku i nie rozumiem, dlaczego miałbyś tego nie zrobić. Dla mnie. Dla Adeli.

      – Poważną i odpowiednią kobietą? – prychnął Leo. Nigdy nie szukał tych cech w kobietach. Wolał raczej te frywolne i niestosowne. Bez zobowiązań. Nawet jeśli leciały na jego pieniądze, nie przeszkadzało mu to. Nie zamierzał się z nimi żenić. Znikały z jego życia tak szybko, jak się w nim pojawiały.

      – Samanta – rzucił jego ojciec.

      – Samanta… – powoli powtórzył za nim Leo.

      – Mała Sammy Wilson – dopowiedział Harold. – Wiesz, o kim mówię. Byłaby idealna do tej roli!

      – Chcesz, żebym wciągnął Samantę Wilson w tę maskaradę, żeby zdobyć prawa rodzicielskie?

      – To ma sens.

      – Dla kogo?

      – Nie bądź nieuprzejmy, synu – zganił go ojciec.

      – A ona o tym wie? Czy uknuliście już we dwoje spisek za moimi plecami? – Leo był zszokowany.

      – Nic jej nie mówiłem – przyznał Harold. – Wiesz, że przyjeżdża do Salcombe tylko w weekendy.

      – Nie, nie wiem. Niby skąd miałbym to wiedzieć?

      – Będziesz musiał z nią o tym porozmawiać. Masz taki dar przekonywania i na pewno uda ci się go użyć. Przecież nigdy nie proszę cię o przysługi. Przynajmniej to mógłbyś dla mnie zrobić. Chciałbym, żeby Adela była bezpieczna, z dala od tej wariatki Gail. Drżałbym o nią do końca życia…

      – Gail może i nie jest idealna, ale czy ty aby trochę nie przesadzasz?

      – I skazałbyś biedne dziecko na życie z taką kobietą? – Harold zignorował słowa syna i spojrzał mu w oczy ze smutkiem. – Oboje znamy plotki na jej temat… Nie mogę cię do niczego zmusić, ale tak bardzo się boję, że… Po co miałbym żyć?

      Samanta weszła do mieszkania, które wynajmowała, jakieś pół godziny temu. Usłyszała przenikliwe brzęczenie dzwonka do drzwi i skrzywiła się z irytacją. Miała za dużo do zrobienia, żeby marnować czas na akwizytorów. Albo, co gorsza, na wizytę sąsiadki z góry, która zwykła zjawiać się o tej porze bez zapowiedzi na lampkę wina. Samanta nie miała serca jej wyrzucać i spędziła już wiele godzin na słuchaniu o jej sercowych rozterkach. Ale dziś po prostu miała za dużo roboty. Musiała sprawdzić zadania domowe swoich uczniów, przygotować lekcje i wypełnić tonę papierów. Nie mówiąc już o banku, który od trzech miesięcy dopominał się o spłatę rat kredytu hipotecznego. Jednak ktokolwiek to był, nie zamierzał się poddać zbyt ławo, wciąż przyciskając dzwonek. Odsunęła zeszyty na bok i wstała, zastanawiając się, jak odmówić gościowi, zależnie od tego, kto to był. Uchyliła drzwi i szczęka jej opadła. Dosłownie. Wytrzeszczyła oczy ze zdziwienia, bo ostatnią osobą, którą spodziewałaby się tu zobaczyć, był on.

      Stał przed nią, swobodnie opierając muskularne ciało o framugę drzwi, z dłońmi włożonymi do kieszeni kaszmirowego płaszcza. Ostatni raz widziała Lea Morgan-White’a kilka tygodni temu. Kiwnął do niej głową, pośród tłumów w salonie posiadłości jego ojca, gdzie co roku organizowane było przyjęcie świąteczne dla lokalnej społeczności. Nawet nie zamienili ze sobą ani słowa. Towarzyszyła mu długonoga brunetka, ubrana dosyć skąpo jak na środek zimy, czym skupiała na sobie uwagę wszystkich mężczyzn.

      – Przyszedłem nie w porę?

      Złapał przynętę. Harold użył sprytnego fortelu, zasłaniając się swoim zdrowiem i widmem nawrotu depresji, żeby przekonać Lea. Oczywiście zależało mu na Adeli i nie chciał, żeby Gail miała na nią wpływ, jednak dopiero argument o słabym zdrowiu przekonał jego syna. Dwa dni później stał przed swoją potencjalną narzeczoną, ubraną w jakiś nudny, szary zestaw i idiotycznie kolorowe kapcie.

      – Leo? – Sammy zamrugała i zaczęła się zastanawiać, czy nie ma halucynacji pod wpływem stresu. – Czego chcesz? Skąd wiesz, że tu mieszkam? I co tu w ogóle robisz?

      – To sporo pytań i odpowiem na nie, jeśli tylko zaprosisz mnie do środka.

      Sammy zbladła, kiedy w jej głowie pojawiła się nagła myśl.

      – Coś się stało? Wszystko dobrze z twoim tatą? – Trudno jej było poskładać myśli przy tym zabójczo przystojnym facecie. Był taki… przytłaczający.

      Wysoki, seksowny niczym rozpustny pirat, zawsze wyróżniał się na tle męskiej populacji. Sądząc po ilości kobiet, jakie pojawiły się u jego boku przez te lata, nie była jedyną, która tak uważała. Jednak w przeciwieństwie do nich, nie pozwalała się ponieść emocjom.

      Wciąż się wstydziła tego, co zaszło wiele lat temu. Poszła wtedy na imprezę w „wielkim domu”, jak mieszkańcy wioski nazywali rezydencję Morgan-White’ów na wzgórzu. Rezydencja